Jezus nie jest rewolucjonistą, który przewraca porządek świata. Lubimy myśleć, że chrześcijaństwo zmieniło wszystko – i tak jest, jednak nie jest to zmiana niwelująca dotychczas panujące prawa i zasady. Nie jesteśmy pierwsi w drodze do nieba, nie od nas zaczęła się historia relacji Boga z człowiekiem. Słyszymy dzisiaj: „Nie przyszedłem znieść prawa, ale je wypełnić”.
Można to zdanie rozumieć dwojako. Wypełnić, a więc zrealizować – Jezus faktycznie zrealizował zapowiedzi starotestamentalnych proroków i stał się doskonałym spełnieniem Bożej obietnicy zbawienia. Drugie znaczenie tego słowa kieruje nas w stronę nadania nowego sensu, wypełnienia znaczeniem. Prawo jest bowiem tylko martwą literą, jeśli nie jest przeniknięte miłością. Staje się tylko zbiorem zasad, czasem niezrozumiałych i utrudniających życie, jeśli nie jest wypełnione mądrością ukazującą cel jego stosowania. Jezus w Kazaniu na górze mówi o tym, jak bardzo liczy się to, czym kierujemy się w życiu, jakie motywy skłaniają nas do czynów, skąd płyną nasze słowa. Wskazuje, że ich jądro spoczywa w sercu człowieka, nie w zestawie reguł, według których próbuje żyć.
Nauczyciel wyjaśnia to w zestawieniach, które uświadamiają, że zabijanie zaczyna się od gniewu, cudzołóstwo od nieuporządkowanego pragnienia, fałszywe przysięgi od słabości ludzkiej natury, która nie potrafi dotrzymywać obietnic i siebie stawia na miejscu Boga. „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” – przestrzega Pan. Często ten fragment nauczania bywa interpretowany jako zachęta do radykalizmu ocen. Są ludzie, którzy używają go, by pokazać hipokryzję tych, którzy są na zewnątrz pobożni, pouczają innych, a sami żyją w sposób daleki od ewangelicznego ideału. Ale sens tego zdania jest o wiele głębszy. Jezus mówi o integracji uczuć, słów i czynów. Mówi także o szacunku do tradycji i historii, która nas ukształtowała. Ta wewnętrzna harmonia jest owocem dojrzałości, którą osiągamy w zjednoczeniu z Bogiem. Każde pęknięcie między tymi trzema sferami prowadzi do grzechu. Czyny i słowa są konsekwencją tego, czym żywią się nasze serca.
Jezus wzywa do radykalizmu, ale nie jest to radykalizm odcinania korzeni czy kwestionowania historii. Nad naszymi osobistymi dziejami, nad dziejami świata czuwa przecież Pan, a nawrócenie nie tyle zaczyna się od pytania: „Gdzie wtedy byłeś?”, ile raczej od odkrycia: „Jesteś tutaj”. Nie jest to też wezwanie do konfrontacji i walki z otaczającymi nas realiami. Bogu zależy na radykalizmie serca, które jest czyste i wierne, stając się źródłem czynów i postaw świadczących o miłości. To taki radykalizm, który nie każe wyciągać miecza, ale przeciwnie – mobilizuje, by godzić się z przeciwnikiem i to „szybko”, dopóki jesteśmy w drodze.
Popatrzmy w tym świetle na nękające nas podziały, coraz głębsze i coraz trudniejsze do uleczenia, powstające nawet w rodzinach i w kręgach przyjaciół, ale także we wspólnocie ludzi powołanych do jedności – w Kościele, który zamiast świadczyć o bogactwie i różnorodności dróg przyjaźni z Panem, bywa miejscem konfliktów i powodem zgorszenia dla świata, który przestaje dostrzegać w uczniach Jezusa cichych świadków pokoju, bo widzi, ile jest w nas napięć i gniewu. Popatrzmy na siebie i zapytajmy, czy to nie nasze słowa i postawy są powodem podziałów? Pan nie mówi: „Czekaj, aż twój przeciwnik zrozumie swój błąd i się z tobą pogodzi”. On wskazuje „Szybko się pogódź z przeciwnikiem”. Szybko? To znaczy bez wahania, bez względu na dzielące nas rozbieżności, bez względu na zadane rany, bez względu nawet na intencje przeciwnika. Oto prawdziwy radykalizm, istotnie odróżniający logikę chrześcijaństwa od logiki świata. To do nas, przyjaciół Pana, należy wyciągnięcie ręki ku zgodzie. Dopóki jesteśmy w drodze, dopóki mamy na to szansę.