Całe tygodnie trwała blokada na granicy polsko-ukraińskiej. Polscy przewoźnicy oburzeni dobrymi warunkami, jakie Unia Europejska dała ukraińskim firmom transportowym, zablokowali przejścia graniczne. Po wybuchu wojny w lutym 2022 roku Bruksela zdecydowała o szeregu ułatwień dla gospodarki Ukrainy, by wesprzeć ją w nadzwyczajnej sytuacji. W efekcie europejski rynek został de facto otwarty na pracę ukraińskich przewoźników, którzy oferują niższe ceny niż firmy z Unii Europejskiej. Decyzji o zamknięciu Unii nikt podejmować nie chce – i słusznie. Wszak w ciągu półtora roku ukraińska gospodarka bardzo mocno została zintegrowana z europejską. Choć dotychczas panowało przekonanie, że albo się w Unii Europejskiej jest, albo się jest na zewnątrz; albo jest się w środku i ma się dostęp do przywilejów, ale też i obowiązków wynikających z członkostwa, albo też pozostaje się poza jednymi i drugimi, to w przypadku Ukrainy obserwujemy takie hybrydowe podejście do związków z Unią. Podjęto bowiem wiele decyzji, które sprawiają, że ten kraj w pewnej części cieszy się takimi samymi przywilejami jak pełnoprawni członkowie.
I to dobrze, bo Ukrainę trzeba przyciągnąć do Unii. Jeśli nie, wpadnie ona w orbitę Rosji. Niestety w obecnej sytuacji geopolitycznej nie ma trzeciej opcji. A zatem stoimy przed sytuacją, w której część naszej gospodarki będzie ponosiła konsekwencje otwierania się na Ukrainę. Tak było w przypadku otwarcia Unii na produkty rolne, tak też i dzieje się teraz w przypadku tirów. Kierowcy z Unii pracują za wyższe stawki, więc ukraińskie przewozy są bardziej konkurencyjne. A więc dziś nasi transportowcy protestują, tak samo jak protestowali Niemcy i Francuzi, gdy do Unii wchodziła Polska.
W tym wszystkim jednak zaskakują mnie najbardziej dwie sprawy. Pierwsza to nieobecność państwa. Kilka przejść granicznych jest zablokowanych przez przewoźników skrzykniętych przez polityka Konfederacji, ruch na nich jest niemal wstrzymany, a państwo umywa ręce. To sytuacja niezwykle niebezpieczna, ponieważ głównym beneficjentem konfliktu granicznego jest oczywiście agresor, czyli Rosja. Bez względu na meritum, im bardziej skłócone są Polska i Ukraina, tym lepiej dla planów rosyjskich, by podporządkować sobie naszego wschodniego sąsiada. I trzeba mieć to w tyle głowy obserwując ten konflikt.
Drugą sprawą jest to, jak zero-jedynkowo nauczyliśmy się patrzeć na wszystkie spory. To jeden z efektów naszej głębokiej polaryzacji społecznej i politycznej. Nie lubimy półcieni. Cały czas funkcjonujemy w kliszach o złej Unii, złych ukraińskich przewoźnikach i ofiarach – czyli polskich firmach transportowych. Tymczasem ta – jak i bardzo wiele innych spraw – wymaga rozwiązania kompromisowego. Potrzebujemy rozwiązania konfliktu, załagodzenie emocji. Potrzeba być może jakiegoś zewnętrznego mediatora, bo jak zawsze w takich przypadkach pada mnóstwo oskarżeń i mocnych słów, z których później ciężko jest się wycofać, które gdzieś tam się odkładają, gdzieś tam pozostają, ranią i nie pozwalają się ranom zagoić. Mamy swoje problemy z historią z Ukrainą, ale tu nie chodzi o bolesną przeszłość, ale o rozbieżność interesów. Musimy więc porzucić logikę konfliktu i poszukać jakiegoś kompromisu. Bo w ogóle przestaliśmy umieć cenić
kompromisy.