Każda z tych opowieści niesie w sobie tak wielki ładunek emocji, cierpienia, tak dużą ilość opisów sytuacji granicznych, że trudno jest mieć do nich dystans. Może nie przybywa nam siwych włosów podczas lektury, ale czujemy, że Patrycja Dołowy nakłada na nas ciężar trudny do udźwignięcia. Każda z tych opowieści powierzonych autorce nadawałaby się na osobną książkę. A jednak ona zdecydowała się przedstawić je łącznie w jednej. Na pewno miała w tym jakiś cel. Jaki? Odpowiedź, że te historie łączy dramat żydowskich matek, decydujących się na rozstanie ze swoimi dziećmi, żeby je ocalić od zagłady, i dramat dzieci żydowskich, wychowanych przez inne kobiety niż ich biologiczne matki, jest odpowiedzią może najbardziej oczywistą, ale chyba najbardziej powierzchowną i w gruncie rzeczy niewyjaśniającą motywów, jakimi mogła kierować się Dołowy, wybierając taką formę ich przedstawienia.
Wielokrotnie w książce padają słowa o słuchaniu, że jest ono ważne i że mało kto potrafi słuchać drugiego. Kilkoro bohaterów mówi wprost do Dołowy, że ona to umie. Więcej – że jest pierwszą osobą, której opowiedzieli o swoich traumatycznych doświadczeniach. I w tym skłonieniu ocalałych „dzieci Holocaustu” do otwartości na rozmowę dopatruję się największego sukcesu Dołowy jako autorki-powierniczki czyichś losów. Ale wróćmy do formy.
Ukryte korzenie
Książka składa się z kilkudziesięciu wywiadów o bardzo różnej długości. Niektóre historie są poprzecinane na kilka rozdziałów, ale Dołowy wraca do nich ni stąd, ni zowąd. Podobny zabieg zastosowała w następnej swojej książce Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci, o której pisałam na łamach „Przewodnika Katolickiego” (28/2022), i którą zdobyła moje serce. Co charakterystyczne dla jej rozmów, pytania wydają się niewidoczne, przypominają bardziej dyskretne wtrącenia, żeby komuś nie przeszkodzić w snuciu swojej opowieści. Rzadko kiedy pada w nich jakieś twarde stwierdzenie, czy wprowadzenie przez Dołowy nowego wątku do rozmowy. Czasami kończy rozmowę zaskakującym – zupełnie niedziennikarskim – pytaniem typu: „Co pani by chciała najbardziej, żebym napisała o pani mamie?”. I ta dyskretna czułość bez wątpienia stoi za wspomnianym na wstępie sukcesem autorki. Piękne są też momenty, kiedy bohaterowie pytają, dlaczego ich słucha? A Dołowy pozwala tym pytaniom wybrzmieć również publicznie i odsłania przed nimi i przed nami swoje żydowskie korzenie, nienachalnie, ale jednak – mówi o swojej tożsamości: „sama jestem mamą i muszę wiedzieć. Potrzebuję wypełnić luki, oswoić lęki, które sobie przekazujemy z pokolenia na pokolenie w naszych rodzinach. Kogo miałam pytać, jak nie was?”.
To uchylenie drzwi do prywatnego świata autorki jest przede wszystkim ważne dla jej rozmówców, którzy przez lata mieli problem z określeniem swojego pochodzenia, a jak już je poznali, nie zawsze chcieli dzielić się tą wiedzą z innymi. Dołowy poruszyła w ten sposób jeden z najbardziej wrażliwych problemów ich egzystencji, ale też problemów społecznych, jakim jest w moim mniemaniu brak poczucia bezpieczeństwa do mówienia w Polsce wprost o swoich korzeniach, jakimikolwiek by one były. Tym lękiem dzielili się już wcześniej bohaterowie książek i filmu Dowód tożsamości Mikołaja Grynberga. Ale w moim odczuciu nigdy dość mówienia nam – Polakom katolikom, którzy nie mamy żydowskich korzeni – o tym, jak ważna jest nasza postawa wobec ludzi innego pochodzenia, wyznania niż nasze.
Potrzeba otwartości
Bohaterowie książki Wrócę, gdy będziesz spała od początku swojego życia doświadczyli najgorszych rzeczy od ludzi, którzy dali sobie prawo do uznania, kto zasługuje, by żyć w „ich kraju/świecie” i wykluczyli z tej grupy Żydów. Niestety byli to zarówno Niemcy, jak i Polacy. Niestety działo się to nie tylko podczas II wojny światowej, ale również po jej zakończeniu. Mówię o truizmach? Kiedyś też tak mi się wydawało, dopóki nie zaczęłam pisać o Żydach i otrzymywać nienawistne komentarze, i kiedy zaczęłam zwracać większą uwagę na to, co niektórzy moi rodacy wypisują w internecie, czy głoszą na wiecach partyjnych, na temat Żydów, uchodźców z Azji i Afryki.
Ostatnio ktoś skomentował post w mediach społecznościowych, dotyczący Nagrody ks. Stanisława Musiała, przyznawanej osobom za szerzenie dialogu polsko-żydowskiego, tymi słowami: „Nie jesteśmy powołani do dialogu a głoszenia Ewangelii… Chrystus, Mesjasz, Bóg wcielony, na którego czekają, nie został ukrzyżowany za dialog a Prawdę”. Wynika z tego komentarza, że napisała go osoba mieniąca się wyznawcą Chrystusa. Te słowa nie dają mi spokoju – mnie jako osobie, dla której Ewangelia jest najważniejszym wyznacznikiem wartości. Dodam, że pod postem widnieje cała litania podobnych komentarzy podważających sens nagrody, a co za tym idzie – dialogu chrześcijańsko-judaistycznego.
Czy można na to machnąć ręką, powiedzieć: „to tylko Facebook”? Czy to nie jest w gruncie rzeczy przyjmowanie postawy obojętności, dawania przyzwolenia ludziom o złej woli lub/i z brakami wiedzy na wygłaszanie tez, które stoją w sprzeczności z nauką Chrystusa? Ja w odpowiedzi słyszę echo słów Mariana Turskiego, że jeśli nie będziemy reagować na przejawy zła, wykluczania ludzi ze względu na pochodzenie, religię, doczekamy się tego, że to zło uderzy w nas i „jakieś Auschwitz znowu spadnie z nieba na nas i nasze dzieci”.
Czy to nie zbyt długa dygresja w kontekście omawianej książki? Sądzę, że jest ona uprawniona. Bo jeżeli dostrzegam sens poznawania podobnych historii, które – jak wspomniałam na wstępie – nie są przyjemną lekturą, to właśnie widzę go w tym przełożeniu na nasze postawy wobec ludzi innego pochodzenia niż my. One powinny cechować się naturalną – czy właśnie ewangeliczną – otwartością. I znowu niby truizm – szczególnie dla chrześcijanin – ale jak się okazuje wciąż nie taki oczywisty dla wszystkich. Gdzie się podziała nasza pamięć o ekumenicznych naukach Jana Pawła II, który nazwał Żydów „starszymi braćmi w wierze”?
Wielka zmiana
Patrycja Dołowy w rozmowach ze swoimi bohaterami zadaje im czasem pytanie, co zrobili z historią na temat swojego pochodzenia, o którym się dowiedzieli już jako ludzie dorośli, czy to zmieniło ich życie, skłoniło do dalszych poszukiwań informacji, krewnych? Mnie uderzyła siła tego krótkiego pytania: „Co z tym pan/pani zrobił/zrobiła?”. Bo za nim stoi głębokie przekonanie, że informacja o odnalezionych korzeniach zmienia człowieka diametralnie, a szczególnie na poziomie emocjonalnym – burzy lub wzmacnia jego podstawy egzystencji. I w tym kontekście książkę Dołowy odczytuję przede wszystkim jako dramat. Dramat rozpisany na wiele głosów. Obyśmy umieli go usłyszeć i stali się jego pozytywnymi bohaterami.
---
Wrócę, gdy będziesz spała.
Rozmowy z dziećmi Holocaustu
Patrycja Dołowy
Czarne 2019