O tym, że antyreligijne zacietrzewienie może prowadzić na manowce, wiadomo nie od dziś. Jego przykładów codziennie dostarczają media. Jeśli jednak antyreligijny resentyment odbiera zdolność trzeźwego, racjonalnego myślenia osobom z tytułem naukowym – co, jak się wydaje, jest sprzecznością samą w sobie – robi się naprawdę ciekawie. A jeszcze ciekawiej jest wówczas, jeśli antyreligijny wywód pracownika nauki spotyka się z polemiką kolegi po fachu. A gdy nie jest on duchownym czy też wykładowcą uczelni katolickiej, może stać się to wydarzeniem.
I za coś takiego uznać można korespondencyjne spięcie pomiędzy profesorami Uniwersytetu Śląskiego: Markiem Migalskim (doktor habilitowany nauk społecznych) i Ryszardem Koziołkiem (rektor UŚ, profesor doktor habilitowany nauk humanistycznych). Nie będę streszczał tej wymiany zdań, bo miejsca na to za mało, a przede wszystkim nie chcę odbierać Państwu frajdy z lektury, do której gorąco zachęcam (tekst na stronie internetowej Gazety Uniwersyteckiej UŚ).
Chcę tylko zwrócić uwagę na istotę wypowiedzi Migalskiego. Uważa on obecność Wydziału Teologicznego na UŚ za „kpinę”, ostentacyjnie drwiąc przy tym z tematyki podejmowanych tam zajęć i tytułów prac naukowych. Znamienny to głos. Po pierwsze dowodzi siły ideologii i tego, że – wbrew etosowi nauki, nakazującemu rzetelne, prowadzone „bez gniewu i uprzedzenia” dociekanie prawdy – siła uwodzenia ideologii wymusza kapitulację rozumu. Nie zawsze, ale zdarza się. Sposób rozumowania, który prowadzi Migalskiego do postulatu wyeliminowania teologii z Uniwersytetu Śląskiego (a w istocie: z uniwersytetów w ogóle), jest spektakularnym przykładem takiej właśnie kapitulacji.
List politologa wydaje mi się istotny dlatego też, że być może stanowi uwerturę do podobnych wystąpień autorytetów różnych dziedzin. Przecież już teraz wielu z nich nie kryje awersji nie tylko do Kościoła instytucjonalnego, ale i religii jako takiej. Nie wiem, czy głos Marka Migalskiego rzeczywiście wzmocni taką ofensywę, ale jego ubogi intelektualnie wywód brzmi jak złowróżbne memento. Jeśli bowiem na taki poziom „stać” naukowca, to czegóż spodziewać się po politykach i publicystach debatujących o roli religii, filozofii, etyki? I czym prowadzona w takim klimacie medialna „debata” może zaowocować w umysłach coraz bardziej zdezorientowanego młodego pokolenia?
Sądzę, że wbrew intencji doktora habilitowanego, jego list dla wielu czytelników będzie przede wszystkim źródłem wiedzy o nim samym aniżeli o Wydziale Teologicznym katowickiej uczelni. Ale marna to pociecha, bo, jak sądzę, w atmosferze dzisiejszej Polski taki właśnie sposób rozumowania będzie przyjmowany coraz chętniej. Ale to to bardzo niebezpieczna atmosfera, bo nie tylko zdaje się gardzić religią, ale po prostu szydzi z rozumu.
Dobrze, że są w Polsce środowiska i osoby gotowe i zdolne do merytorycznego i ciekawego przeciwstawienia się tezom o wątpliwej (acz nośnej) renomie naukowej. Odpowiedź prof. Ryszarda Koziołka to tekst ważny i inspirujący. Polecam!