Logo Przewdonik Katolicki

Telewizja z kulturą

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Nowa koalicja chce media publiczne jak najszybciej przejąć. Ja widzę inne zagrożenie. Porzucenia iluś tematów, zwolnienia się z iluś obowiązków. Tak, z obowiązków wobec naszej tożsamości

Piszę ten tekst po obejrzeniu szóstego (z siedmiu) odcinka serialu Dewajtis. Wyprodukowała go telewizja publiczna. Kiedy się dowiedziałem, że TVP porywa się na adaptację romansu Marii Rodziewiczówny, zareagowałem sceptycyzmem. „Po co, przecież to starocie, nieobecne od lat w naszej świadomości?” – to moja pierwsza myśl.
No i nie miałem racji. Filip Zylber zrobił z młodzieńczej powieści egzaltowanej piewczyni szlacheckich dworków i cnót coś żywego, ciekawego, w paru miejscach nawet zaskakującego w odejściu od melodramatycznej sztampy. Rzecz dzieje się w szczególnym zakątku, bo na Żmudzi. Chłopi są Litwinami, ziemiańska elita jest polska, ale o szczególnych nazwiskach. Mamy tradycję powstania styczniowego. I mamy nastrój dziwnej, pełnej tajemnic ziemi, gdzie ludzie chodzą do katolickiego kościoła, ale czczą święty dąb Dewajtis z powkładanymi w pień świątkami.
To w istocie przypowieść pozytywistyczna, w której dobry szlachcic Marek Czertwan walczy z egoistyczną rodziną, macochą i przyrodnim bratem. Oni są utracjuszami, on schłopiały, szorstki, walczy o utrzymanie ojcowizny. Wczepia się w nią pazurami. To częsty archetyp tamtej literatury. Mamy też zaskakująco świeżo pokazane miłosne wielokąty. Na ogół z zachowaniem realiów obyczajowych (nawet jeśli z lekko wychodzącym poza tamtą prozę feministycznym morałem). Bohaterowie nie idą tu ze sobą od razu do łóżka, jak w najnowszym Znachorze z Netfliksa.
Patrzę na ten serial i myślę o fenomenie TVP z ostatnich ośmiu lat. Przecież serial Dewajtis ma nienachalne, ale wyraźne przesłanie dotyczące polskiej tożsamości.
Nie byłem entuzjastą politycznej linii tej TVP, kojarzącej się z nazwiskiem odsuniętego dopiero niedawno prezesa Jacka Kurskiego. To była toporna propaganda, efekt partyjnego przejęcia tego medium. Ostatnio Marcin Wolski, jeden z dyrektorów tej nowej pisowskiej telewizji w pierwszych latach, porównał jej język do propagandy z lat 70., a więc z czasów PRL. I spytał, czy ona nie zaszkodziła, nie pociągnęła w dół, także samej Zjednoczonej Prawicy.
Pociągnęła czy nie, była ciągiem nadużyć. Nawet jeśli, jak w dokumentalnym serialu Reset, dotykano tam realnych rozliczeń dawnej ekipy Donalda Tuska, robiono to tendencyjnie, wybiórczo, na dokładkę bez wdzięku. Tym się różni propaganda od publicystyki.
A zarazem w sferze kultury ta telewizja miała realne osiągnięcia. Odrodzenie teatru telewizji, który pod koniec poprzednich rządów Platformy był w stanie zaniku, historyczne seriale, ale też takie naprawdę ambitne filmy jak Filip Michała Kwiecińskiego czy Polowanie na ćmy Michała Rogalskiego. Akurat TVP reklamuje swoją najnowszą współprodukcję Figurant Roberta Glińskiego. Czy kino komercyjne zdecydowałoby się na opowieść o esbeku walczącym z Bogiem – poprzez inwigilowanie Karola Wojtyły? Możliwe, że nie, zwłaszcza teraz.
Na tle tych tytułów Dewajtis może się wydać naiwnym obrazkiem. Ale jest prawdziwy, działa na dobre emocje i daje nam poczucie ciągłości. Zaraz po nim zobaczymy przerobionego na serial Kamerdynera Filipa Bajona, epopeję o Kaszubach i ich współistnieniu z Niemcami na Pomorzu.
Środowiska artystyczne odwracały się od TVP coraz bardziej, a przecież nie na tyle, aby tak różnorodne produkcje nie powstawały. Otóż, ja się boję teraz efektu wahadła. Nowa koalicja chce media publiczne jak najszybciej przejąć, możliwe, że z co najmniej nagięciem prawa. Ale ja widzę inne zagrożenie. Porzucenia iluś tematów, zwolnienia się z iluś obowiązków. Tak, z obowiązków wobec naszej tożsamości. Nie boję się tego słowa. Po to mamy publiczną telewizję.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki