Coraz więcej z nas potrafi dać sobie radę z udzieleniem dziecku odpowiedzi na pytanie „skąd się biorą dzieci?”. Pytania o ludzką seksualność zawstydzają nas o wiele mniej niż jeszcze trzydzieści lat temu. Chwilą konsternacji – a niekiedy wręcz przerażenia – jest dla współczesnych ludzi moment, w którym dzieci pytają nie o początek, ale o kres życia.
Pulsoksymetr w miejsce gromnicy
Poza osobami urodzonymi tuż po wojnie, a także garstką zainteresowanych tematem antropologów, mało kto spośród współczesnych ludzi wie, jak wyglądają tradycyjne obrzędy żałobne. Nie wynika to jedynie ze zwykłego „przeterminowania się” niektórych wierzeń czy zwyczajów – wielu ślubnych tradycji (wzbogacenia stroju o jakiś błękitny element lub przenoszenia panny młodej przez próg) przestrzegamy stosunkowo skrupulatnie. Zanikowi uległy natomiast takie obrzędy, jak palenie gromnicy przy odchodzącym czy czuwanie przy ciele zmarłej osoby. Nie piszę tego bynajmniej po to, by w stylu boomerskim narzekać na współczesność i idealizować „stare, dobre czasy” – chcę jednak zwrócić uwagę na to, że zmiany w kulturze żałobnej doprowadziły do wypchnięcia śmierci i umierania poza margines spraw, o których współcześni ludzie umieją rozmawiać. Organizacja pochówku przez firmy pogrzebowe (w miejsce robienia tego przez rodzinną i sąsiedzką wspólnotę) ma swoje uzasadnienie higieniczne i logistyczne. To, że współcześnie życie wielu ludzi kończy się na szpitalnym łóżku przy specjalistycznej aparaturze, a nie na łożu śmierci przy świetle gromnicy, jest związane z bezprecedensowym rozwojem medycyny, z którego wszyscy korzystamy. Z perspektywy psychologicznej jednak brak kontaktu ze śmiercią i atrybutami umierania przyczynia się do tego, że stały się one społecznym tabu. Coraz więcej z nas umie całkiem otwarcie rozmawiać o seksualności (która stanowiła „zakazany temat” w licznych domach jeszcze kilkadziesiąt lat temu) – ale nie umiemy mówić o śmierci, starzeniu się i żałobie. Kiedy zatem my sami – lub ktoś nam bliski – staje w obliczu choroby, rychłej śmierci lub straty kogoś bliskiego, często czujemy się dodatkowo osamotnieni – bo w ponowoczesnym społeczeństwie brakuje przestrzeni na to, by opłakiwać swoją stratę i być wobec niej bezbronnym. Szczególnie „chronione” przed wiedzą o ludzkiej śmiertelności są dzieci – choć przecież one także doświadczają strat. Jak pisał Haruki Murakami: „Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią”. To, że będziemy o śmierci milczeć, nie sprawi, że przestaniemy być śmiertelni. To oswojenie tematu umierania, a nie pełne lęku milczenie, może doprowadzić nas do pełniejszego życia.
Strzępy nieopłakanej śmierci
Jednak aby nie sprowadzać słów o konieczności detabuizacji śmierci i żałoby wyłącznie do abstrakcyjnej idei, należy również wspomnieć o tym, jakie są konsekwencje braku rozmowy o tematach ostatecznych. Przede wszystkim jest to brak możliwości przejścia żałoby w pełni, jeśli nasze życie ułoży się tak, że stracimy ukochaną osobę (a gorzka prawda jest taka, że w którymś momencie życia z pewnością się to wydarzy). Lęk przed mówieniem o stracie i związanymi z nią emocjami doprowadza do sytuacji, w której żałobę próbujemy ukryć – również sami przed sobą. Ale nieopracowana, nieopłakana do końca strata niemal zawsze daje o sobie znać później. Czasami nieprzepracowana żałoba prowadzi „tylko” do poczucia dezorientacji i życiowego chaosu, jednak bardzo często jej efektem są problemy ze zdrowiem psychicznym, takie jak zaburzenia lękowe, depresja, choroby psychosomatyczne. Żałoba, która nie jest przeżyta wspólnie i staje się tabu, może także osłabiać więzy rodzinne i negatywnie wpływać na zaufanie dzieci wobec rodziców. Tego typu skutków stabuizowanej śmierci i żałoby doświadczyła 32-letnia Nadia, przez którą rodzice ukryli fakt śmierci ukochanej babci: – Najdziwniejszym doświadczeniem w moim życiu był pewien wyjazd nad morze, który, o czym dowiedziałam się później, miał sprawić, że nie dowiem się o śmierci mojej babci – opowiada. – Babcia chorowała, aż pewnego dnia rodzice powiedzieli, że jedziemy nad Bałtyk. Był maj, wakacje się jeszcze nie zaczęły, więc nie rozumiałam, dlaczego wcześniej mamy wakacje. Ale pojechałam z tatą i bratem – mama, której mama zmarła, dojechała do nas później, a tata tłumaczył, że mama ma „sprawy w pracy” do załatwienia. Podczas wjazdu rodzice prawie na wszystko nam pozwalali i kupowali to, co chcieliśmy. Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Kiedy powiedziałam, że przywiozę babci z wyjazdu breloczek, tata poinformował mnie, że okej, mogę kupić, ale to on go babci przekaże, bo babcia wyjechała. Dopytywałam, gdzie i dlaczego, bo byłam z nią bardzo związana – w odpowiedzi słyszałam, że mam się skupić na zabawie na plaży, bo wiele dzieci chciałoby tu być, a ja nie umiem tego docenić. Po powrocie przez chyba kilka tygodni pytałam, kiedy odwiedzimy babcię, gdzie ona jest i po co wyjechała. Moje pytania były albo lekceważone, albo pozostawały bez reakcji. Dopiero po wakacjach jedna z nauczycielek, która znała moją babcię, powiedziała mi, że współczuje mi jej śmierci. Rodzice mieli do niej pretensje, że… mi powiedziała. Myśleli, że zapomnę. A potem zaczęły się moje lęki. Przez wiele miesięcy bałam się zostać sama. Rodzice nie mogli opuścić mnie ani na chwilę – bałam się, że też umrą. Kiedy mama chciała zostawić mnie na 10 minut i pójść do sklepu, wpadałam w histerię. Zupełnie straciłam do nich zaufanie, często miałam poczucie, że ukrywają przede mną jakieś złe wieści. A kiedy usłyszałam, że tata wyjeżdża w delegację – wpadłam w panikę i posikałam się w spodnie. Ale najbardziej dziwne, absurdalne było to, że moi rodzice później byli przekonani, że… moje problemy wzięły się stąd, że tamta nauczycielka powiedziała mi o śmierci babci. Ich zdaniem gdyby mi nie powiedziano, po prostu „wyleciałoby mi to z głowy”. I wszystko byłoby dobrze…
Przestrzeń na łzy i cierpienie
Brak umiejętności mówienia o śmierci sprawia również, że nie umiemy towarzyszyć osobom, które mierzą się ze stratą kogoś bliskiego – albo które same są umierające. Jedną z osób, które podejmowały ten temat, by nieodżałowany ks. Jan Kaczkowski – wskazywał, że osoby śmiertelnie chore oraz ich bliscy nie potrzebują wcale prostego pocieszania i udawania, że nic złego się nie dzieje – ludzie postawieni w sytuacji skrajnej pragną po prostu obecności i przyjmowania ich trudnych emocji. Wraz z „wyjściem” umierania z domów stało się to mniej intuicyjne. Aby z empatią towarzyszyć w umieraniu (albo towarzyszyć towarzyszącym), musimy przełączyć się z trybu „pozytywnego myślenia” na myślenie realistyczne. A to bywa bardzo niewygodne.
Nie jest zapewne możliwy – ani też nie stanowi mojego „postulatu” – powrót do takiego przeżywania śmierci i żałoby, z jakim mieli do czynienia nasi przodkowie. Świat się zmienił, a to, że ciało do pochówku przygotowują specjalnie do tego wyszkolone osoby, ma również wiele zalet. Podobnie, bycie świadkiem czyjegoś odchodzenia jest doświadczeniem, którego nie musi mieć przecież każdy z nas – zwiększenie się średniej długości życia, spadek śmiertelności niemowląt i dzieci czy dostęp do opieki medycznej w szpitalach odmieniły na zawsze sytuację zarówno osób umierających, jak i ich bliskich. Jednak to nie oznacza, że sprawy związane z końcem życia człowieka muszą na stałe pozostać już w gęstej mgle powszechnego wyparcia. Aby temat śmierci przestał być dla nas obcy, w pierwszej kolejności potrzebujemy zmiany w naszych rodzinach. O śmierci, tak samo jak o seksualności czy o ekonomii, powinniśmy rozmawiać – także z dziećmi lub osobami starszymi, które często artykułują świadomość tego, że ich życie nie będzie już raczej trwało długo. Pozwólmy im na to i rozmawiajmy o przemijaniu, zamiast raczyć seniorów protekcjonalnymi słowami w stylu „jeszcze nasz wszystkich przeżyjesz”. Podobnie na prawdę dotyczącą ludzkiej śmiertelności zasługują dzieci i młodzież – choć nie jest to łatwe, to ich pytania na temat końca życia także nie powinny pozostawać bez odpowiedzi. Jeśli my, rodzice i opiekunowie, nie będziemy szczerze rozmawiać z dziećmi o umieraniu, to „zastąpią” nas w tym brutalne gry wideo, w których śmiertelność ludzka nierzadko jest sprowadzona do poziomu tandetnego horroru. Ważne jest też, żebyśmy w sytuacji śmierci kogoś bliskiego dawali zarówno samym sobie, jak i innym członkom rodziny przestrzeń na łzy i cierpienie. Unikanie pełnego przeżycia żałoby prowadzi nie do szczęścia, lecz do żałoby patologicznej. Sądzę również, że istotną rolę w procesie społecznego odzyskiwania tematu śmierci i umierania może odegrać Kościół. Nie każdy wierzący człowiek musi oczywiście być tak „biegły” w temacie wspierania chorych i umierających jak wspomniany już ksiądz Kaczkowski. Perspektywa końca ziemskiej wędrówki (i tego, co nas czeka po niej) jest jednak podstawowym elementem chrześcijaństwa. Odchodzenie od myślenia o kresie życia na rzecz skupiania się przez duchownych i świeckich katolików, obecnych w przestrzeni publicznej, na sprawach politycznych i obyczajowych również w tym kontekście jest błędem – to właśnie w religii człowiek wierzący może znaleźć sens życia i umierania.
„Co czujesz, gdy umiera Mufasa?”
Pomocne w zgłębianiu tematu śmiertelności mogą być także liczne teksty kultury, w których ten temat jest na różne sposoby obecny. Pamiętam sytuację, kiedy to na jednym ze szkoleń dla rodziców i specjalistów, poświęconym możliwościom wspierania dzieci w żałobie, pewna uczestniczka zapytała, jakie poleciłabym książki dla dzieci o tematyce śmierci. Wymieniłam oczywiście kilka tytułów – jednak chwilę później pozwoliłam sobie zaznaczyć, że tak naprawdę, jeśli chcemy porozmawiać o śmierci w nawiązaniu do jakiegoś tekstu kultury, wcale nie musimy szukać wyłącznie specjalnie na tę okoliczność pisanych książek czy artykułów. Temat śmierci jest przecież obecny zarówno w filmach Disneya, jak i sądzę w Harrym Potterze czy… tekście uroczyście wypowiadanej ślubnej przysięgi. Elementy świadomości tego, że nasze życie kiedyś się skończy, są „rozsiane” wokół nas – możemy czerpać z nich, aby nieco oswoić temat przemijania, a także wykorzystać je jako „materiały” pomocne w trudnych rozmowach z dziećmi. Warto na przykład podczas wspólnego seansu Króla Lwa zapytać dziecko, co czuje, gdy ginie Mufasa, a czego jego zdaniem w sytuacji śmierci taty potrzebowałby mały Simba. Takie rozmowy mogą nie tylko pomóc oswajać temat straty, ale także zbliżać do siebie członków rodziny.
Lekarka i towarzyszka osób umierających, Elisabeth Kübler-Ross, pisała: „Jedynym sposobem na odnalezienie spokoju jest pozwolenie przeszłości na bycie przeszłością”. Każdego z nas w którymś momencie życia dotknie bolesna strata, z którą będziemy musieli się pogodzić. Jeśli na temat śmierci będziemy starali się rozmawiać, a nie uparcie milczeć, z pewnością będzie to łatwiejsze.