To prawda, że ks. Stefan Wyszyński był przeciwny rozpoczynaniu w Warszawie powstania?
– Rzeczywiście, początkowo nie był entuzjastą powstania, o czym wspomina m.in. na kartach swoich dzienników Pro memoria. Miał świadomość, jak duży to może przynieść rozlew krwi w mieście, które i tak od kilku lat było nękane łapankami, rozstrzelaniami i wywozami mieszkańców do obozów śmierci. Obawiał się jeszcze większej tragedii. Ale gdy powstanie wybuchło, pokornie podporządkował się dowództwu Armii Krajowej. Uznał, że skoro już wybuchło, to trzeba podjąć tę walkę i koniec. Nawet w późniejszych kazaniach bardzo doceniał ofiarę powstańczej Warszawy i nie krytykował tej decyzji już po fakcie.
Gdzie zastał go wybuch powstania?
– Na skraju Puszczy Kampinoskiej, w ośrodku dla ociemniałych w Laskach pod Warszawą, gdzie od dwóch lat był kapelanem.
Jak się tam znalazł?
– W momencie wybuchu II wojny światowej ks. Stefan Wyszyński był księdzem diecezji włocławskiej, z już około 15-letnim doświadczeniem duszpasterskim. Bardzo szybko okazało się, że ściga go Gestapo jako następnego do aresztowania przedstawiciela katolickiej inteligencji. Wówczas jego biskup, bł. Michał Kozal, polecił mu, aby się schronił w innym miejscu. Wyjechał zatem na Lubelszczyznę, do Kozłówki, aby duszpasterzować w majątku Zamoyskich. Pracował tam do 1942 r., kiedy to jego mentor,
ks. Korniłowicz, powiedział, że znany mu już przed wojną ośrodek w Laskach szuka kapelana; wcześniejszy kapelan, ks. Zieja, musi się ukrywać z powodu ścigania przez Gestapo. Wyszyński się zgodził, przyjechał posługiwać w Laskach i znalazł tam okazję do niezwykłego warsztatu apostolstwa osób niewidomych.
I wtedy wybucha powstanie, któremu był przeciwny…
– … ale z decyzją wojskowych już nie polemizował. Szczególnie że został zaangażowany w pomoc powstańcom. Otóż przyszedł do niego ks. Jerzy Baszkiewicz ps. Radwan II, który już wtedy był kapelanem żołnierzy z Kampinosu, z propozycją objęcia jednej z kapelanii żołnierzy walczących na tym terenie. Wyszyński się zgadza, przyjmuje pseudonim Radwan III i rozpoczyna posługę.
Co wiemy o szczegółach tej posługi? Zapisał wspomnienia w notatkach albo mówił o tym w kazaniach?
– Owszem, wspominał i to całkiem sporo. Wyłania się z nich jego obraz nieco inny niż ten znany z posługi typowych kapelanów wojskowych, ograniczających swoją posługę do typowych czynności duszpasterskich, jak odprawianie Mszy polowych, słuchanie spowiedzi rannych żołnierzy, udzielanie wiatyku umierającym. Wyszyński od początku był praktyczny. Posługując na miejscu w ośrodku w Laskach, gdzie zorganizowano polowy szpital, nie tylko był duszpasterzem, ale na przykład zgłaszał się do prania i prasowania bandaży, cerowania mundurów, by wracający do zdrowia mieli się w co ubrać, nosił na noszach rannych z pola walki. Nie bał się ciężkiej pracy, bo rzeczywiście było jej sporo: zgrupowanie Kampinos, które tam walczyło, liczyło grubo ponad tysiąc żołnierzy. Znany był wśród nich również jako „ksiądz od termometru”, bo chodził z jedynym w szpitalu termometrem, mierząc temperaturę rannym. Wspominał później, jak raz ten termometr zgubił, co było dramatem, i modlił się do św. Antoniego, by go odnaleźć. I odnalazł. Zresztą w swoich ulubionych kwiatach, nasturcjach.
Ale nie tylko to. On w tym czasie intensywnej posługi w szpitalu powstańczym jeszcze znajdował czas i motywację, by dbać o „zwykłych” podopiecznych zakładu dla niewidomych: prowadził dla nich wykłady ze spółdzielczości, co było znakomitym przygotowaniem do samodzielności w dorosłości. Wielu z nich potem z tego skorzystało.
Poruszające jest też jego wspomnienie, jak asystował pacjentom obecnego w tym szpitalu chirurga Kazimierza Cebertowicza. Były momenty, gdy doktor operował bez przerwy przez trzy dni i trzy noce, tylu było ciężko rannych, wymagających pilnej interwencji. Jeden z zaplanowanych do operowania żołnierzy bał się operacji, ale zgodził się pod warunkiem, że ks. Stefan będzie go stale trzymał za rękę. Wyszyński potem wyrzucał sobie w modlitwie, że trzymał tego pacjenta za rękę tylko do momentu zadziałania środka usypiającego, bo musiał biec do następnych chorych.
Zresztą nie tylko to. Pisał, jak poruszające były dla niego widoki rąk i nóg znoszonych potem w wiadrach do pochowania. To oraz obecną wszędzie krew, cierpienie i krzyki bólu zapamiętał do końca życia. Wywarło to na nim ogromne piętno. „Pamiętam, jak byłem zmęczony, znużony tą ciągłą krwią, amputacjami, koszami wynoszonych rąk i nóg, tą męką żołnierzy, którzy byli bohaterscy na froncie, a jak dzieci na stole operacyjnym. Patrzyłem na to wszystko, przeżywałem strasznie. Wydawało mi się, że nie dla mnie ten obraz, ale dzisiaj rozumiem, jak wiele mi to dało” – powiedział w jednym z kazań.
Mocne.
– W innym miejscu zaś powiedział, że było to dla niego więcej niż uniwersytet, że tu więcej można się nauczyć niż z książek. „Szacunku dla człowieka nabywa się nie wtedy, gdy widzi się go w pozycji bohaterskiej, ale gdy widzi się człowieka w udręce”.
Czy w jego wspomnieniach widać proces przepracowywania w nim tych doświadczeń?
– Oczywiście. Widać, że przepracowywał to po chrześcijańsku, przez pryzmat Ewangelii, patrząc jak na ofiarę poniesioną w imię wyższych wartości, przede wszystkim w obronie ojczyzny. Jest takie często przywoływane jego wspomnienie, jak szedł sobie w Laskach skrajem lasu i od strony Warszawy wiał wiatr, niosąc w powietrzu ślady palących się pozostałości po powstańczej stolicy, w tym m.in. fragmenty spalonych papierów, kartek, fragmentów palących się książek. Nagle wiatr przywiewa nadpaloną kartkę z jedynie dwoma zachowanymi od spalenia słowami: „będziesz miłował”. Ks. Wyszyński odczytał to wprost jako „testament umierającej Warszawy”. To wspomnienie sporo mówi o tym, co potem zrobił z tymi dramatycznymi przeżyciami.
Po wojnie, w czasach Polski Ludowej, pamięć o powstaniu była zabroniona, więc zarówno kard. Wyszyński, jak i wszyscy noszący w sobie traumę tych wydarzeń, byli z tym zostawieni sami sobie, bez należnego upamiętnienia.
– Z pewnością prymas od początku dbał zarówno o należyte upamiętnianie ofiar, jak i składanie hołdu bohaterom powstańczych walk. Pamiętał o każdej rocznicy wybuchu powstania, mówił o tym w kazaniach, często regularnie jeździł do Lasek, odwiedzając groby rannych żołnierzy. Spędzał tam każdy Wielki Piątek, co było bardzo wymowne: dla niego tajemnica Krzyża szczególnie uobecniała się w tym miejscu. Zresztą właśnie dzięki tym jego częstym publicznym wspominkom tak dużo wiemy o tym czasie jego życia.
W jakich aspektach jego późniejszego kapłańskiego i biskupiego życia widać było ukształtowanie przez powstańcze doświadczenie?
– Cierpienie, którego był świadkiem i uczestnikiem w trakcie lata i jesieni 1944 r.,
na pewno zahartowało późniejszego prymasa i pod względem duchowym, religijnym, ale też jako gorliwego polskiego patriotę. Świadomość tego, w czym uczestniczy – że była to walka o wolność ojczyzny – wzmocniła go tak, że potem w czasach ciężkiego komunizmu i prześladowań niewielu rzeczy się bał. Widać było, że spokojniej znosił prześladowania okresu stalinowskiego, szczególnie trzyletnie uwięzienie. Nie bał się podejmować wielkich i trudnych dzieł, jak choćby tworzenie narodowego programu duszpasterskiego, ściągającego rzesze wiernych – i to w czasie największych prześladowań. Robił to z mocą, odwagą i świadomością celu. Nie miałby tych cech, gdyby nie wyrzeźbiło ich w nim powstanie warszawskie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że te powstańcze doświadczenia przygotowały ks. Wyszyńskiego na zmagania z komunistyczną dyktaturą.
Dr Edgar Sukiennik
Historyk, pracuje w Mt 5,14 Muzeum Jana Pawła II
i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie