Logo Przewdonik Katolicki

Reformator i wizjoner

Szymon Bojdo
Fotografia pochodzi z książki Ojciec Kolbe nie wszystkim znany | fot. Archiwum Niepokalanów

Oddał za kogoś życie, a zanim to zrobił, był czasami niezrozumiany, a nawet kontrowersyjny. Ojciec Maksymilian Maria Kolbe był osobą wielkiego formatu zamkniętą w wątłym ciele.

Szczególnie w przypadku męczenników wydaje nam się często, że ich heroiczny czyn – oddania życia ze względu na wyznawaną wiarę – jest wystarczający do podziwiania ich i oddawania im czci. To generalnie prawda, ale istotne jest również, że kogoś coś do takiego oddania doprowadziło – życie zgodne z Ewangelią lub impuls wiary, który drzemał wewnątrz danego człowieka, by wybuchnąć w tym ostatecznym momencie. Tak, czytają Państwo artykuł z działu kultury. W moim odczuciu bowiem takie osoby, które gotowe były ponieść męczeńską śmierć, stanowią podwalinę kultury naszej części świata. Mam na myśli nie tylko to, że wybrały one konkretną opcję religijną, którą wspierały. Sądzę, że kiedy człowiek decyduje się na ofiarę ze swojego życia, to dokonuje największego przekroczenia swojej osoby. Jest zdolny przekroczyć granicę życia i śmierci.

Inspiracja do wybaczania
Rajmund, a następnie Maksymilian Maria Kolbe, franciszkanin, prezbiter i działacz społeczny, zrobił to 14 sierpnia 1941 r. w KL Auschwitz, po dwóch tygodniach wycieńczającego głodowania zabity śmiertelnym zastrzykiem. Osadzony nagi w zimnej i mokrej piwnicy obozu, zrobił to, broniąc w ten sposób Franciszka Gajowniczka, ojca i męża, a jako swoją motywację podał przynależność do stanu duchownego. Przypomnijmy ten przejmujący dialog opisany przez świadka, Michała Micherdzińskiego: – „[o. Maksymilian:] Ich will für ihn sterben” (pol. Chcę umrzeć za niego) i wskazał lewą ręką na stojącego obok Gajowniczka. Padło pytanie: – „Wer bist du?” (Kim jesteś?).  – „Ich bin polnischer katholischer Priester” (Jestem polskim księdzem katolickim)”. Przez lata na pewno trafiał do nas raz po raz fragment tego świadectwa, warto jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy: o. Maksymilian perfekcyjnie mówił po niemiecku (co świadczy o jego wykształceniu), a po drugie, jakaś niebywała siła osobowości Kolbego, wrodzony dar przekonywania sprawił, że nazista przystał na jego prośbę.
Sam ten czyn dokonany w gorącym sierpniu 1941 r., po wojnie odbił się szerokim echem w świecie katolickim. Takie wspomnienie czytamy u jednego z chorwackich franciszkanów, o. Ladislava Gawliny: „Klerycy teologowie naszego zakonu w Zagrzebiu przełożyli na język chorwacki żywot o. Maksymiliana napisany przez Marię Winowską i rozpowszechnili go szeroko. Wielu kapłanów chciało otrzymać tę wspaniałą książkę. Różni ludzie opowiadali o otrzymaniu łask za wstawiennictwem sługi Bożego o. Maksymiliana. Znaną mi jest rzeczą, że jeden znakomity pan, doktor prawa, sam tłumaczył żywot o. Maksymiliana i czytał w domu swojej rodzinie. Chłopcy i dziewczęta nieraz płakali, słysząc opis jego bohaterskiej śmierci poniesionej dla ocalenia owego biednego ojca rodziny w obozie koncentracyjnym”.
Poza całym bogactwem duchowym tej sytuacji myślę o tym, jak bardzo wpływała ona na wyobraźnię współczesnych Maksymiliana i tych, którzy jeszcze pamiętali okrucieństwo wojny. Mimo wszystko jednak jego śmierć nie prowokowała do odwetu. Wręcz przeciwnie, była inspiracją do wybaczania.

Nekrolog za życia
Co jednak z życiem przed wojną? Kilka lat temu nasza redakcyjna koleżanka Natalia Budzyńska wydała książkę Matka męczennika, dokładnie analizując źródła wiary Kolbego, odziedziczone, czy może właściwiej byłoby powiedzieć: wyssane z mlekiem matki. Jego pradziad Paweł Kolbe przybył do Zduńskiej Woli z południa Czech w pierwszej połowie XIX w. i zajmował się tkactwem. Matka Marianna również pochodziła z rodziny tkaczy. Jak to się stało, że dziecię tkaczy stało się reformatorem zakonu franciszkańskiego, z rozmachem tworzącym wielkie dzieła wydawnicze? Ktoś powie: jak to reformator, nie z tego znamy Kolbego? A jednak, nie przedstawił on co prawda nigdy postulatów reformy, czy też nie przeprowadził jej w sposób ścisły, ale jego odwaga i rozmach działań inspirowały braci w różnych prowincjach. Bracia chcieli podobne dzieła budować np. w Rumunii czy na terenach Jugosławii.
Przy czym ktoś, kto był gotów oddać życie za drugiego człowieka, mógłby wydawać się kimś mocarnym, niemal superbohaterem. Kolbe nim niewątpliwie był, ale jego supermoce schowane były w kruchym, nadszarpniętym chorobą ciele (chodziło o choroby płuc). W Rzymie opublikowano nawet nekrolog jeszcze za życia o. Kolbego. W czerwcu 1921 r., nie wiadomo jakim sposobem, dotarła do Rzymu wiadomość o jego śmierci. Tym łatwiej dano jej wiarę, że ogólnie wiedziano o jego słabym zdrowiu. Rektor Międzynarodowego Kolegium Serafickiego w Rzymie o. Stefano Ignudi według zwyczaju postarał się, by odprawiono Mszę św. egzekwialną (tzn. żałobną) za świętej pamięci OMK i własną ręką wypisał nekrolog, wyrażający jednocześnie opinię o ojcu Maksymilianie: „Był aniołkiem, świątobliwym, pełnym zapału i gorliwości; jednym z alumnów najbardziej karnych, budujących, a także w studiach jednym z lepszych, jakich miało to Kolegium”. Całe szczęście Kolbe przeżył jeszcze 20 lat.

Lider na wagę złota
Ojciec Kolbe kulturowo zaistnieć może i powinien jako ten, kto przekracza granice, bierze życie za rogi i się z nim mocuje. Przecież gdy wyjechał do Japonii, nie miał przy sobie nic. Szybko jednak zjednał przychylność miejscowych. Sześć lat spędził w Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie założył od razu gazetkę na cześć Niepokalanej, a zaznajomionego metodystę pastora prof. Yamaki skutecznie nakłonił do przejścia na katolicyzm. W ogóle jego słowa sprzed wojny mogą być krzywdzące, czasami opowiedzielibyśmy, że nienowoczesne (często przytaczane są tu rzekome złe słowa o Żydach}. Jednak Kolbe był dzieckiem swoich czasów, gdy służył, to zawsze pod czyimś nihil obstat. A równocześnie opinie jego zawsze wynikały z potrzeby osiągnięcia większego dobra, bezwzględnie zaś z miłości do Kościoła.
Na koniec kamyczek do naszego, dziennikarsko-katolickiego podwórka. Po lekturze wspomnień o. Floriana Koziura o tym, jak to do Niepokalanowa sprowadzano ogromną maszynę drukarską, mogącą równocześnie drukować, składać i zszywać gazetę, byłem w ogromnym szoku, jak szybko, sprawnie i z rozmachem to wszystko ojciec Maksymilian zbudował. Spojrzałem jednak na datę i… był wtedy w Japonii. Wniosek? Dobre dzieło nie potrzebuje lidera, który zamęcza swoją osobą – potrzebuje kogoś, kto wskaże kierunek. Chyba nie muszę wspominać, że świeżo nabyty wtedy Niepokalanów nie miał pieniędzy na maszynę i miejsca, gdzie mógłby ją wstawić. A na możliwą odpowiedź, że pewnie hojniej wtedy datki dawali wierni, odpowiem: zgoda, ale inflację mieli wtedy nieporównanie większą od naszej, bo gospodarkę świata spotkał krach. A my, nie tylko w tej dziedzinie, rozkładamy ręce i trenujemy wyuczoną bezradność. Ojciec Kolbe może więc zainspirować ludzi kultury nie tylko poprzez swoją cichą, acz wstrząsającą śmierć, ale też przez kulturę, którą latami tworzył i która po nim została.

Korzystałem z książki Ojciec Kolbe nie wszystkim znany. Wybór wspomnień pod redakcją o. Lutosława Pieprzyckiego OFMConv, wydanej w tym roku przez Wydawnictwo Ojców Franciszkanów Niepokalanów

---

Ojciec Kolbe nie wszystkim znany.
Wybór wspomnień

Wydawnictwo Ojców Franciszkanów
Niepokalanów 2023

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki