Bić się czy nie bić? – to pytanie towarzyszyło Polakom przez cały okres narodowej niewoli: od konfederacji barskiej aż po czas powstania wielkopolskiego i powstań śląskich. Półtora wieku bezskutecznych prób wybicia się na niepodległość, rozmaitych pomysłów, koncepcji, rozdrapywania ran, „przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, za późnych żalów, potępieńczych swarów”. Jak odwrócić nieszczęsny bieg dziejów, gdy inne narody kwitną i rozwijają się? A my? Jesteśmy peryferiami krajów zaborczych, niekorzystającymi z dynamiki rozwoju XIX-wiecznej Europy w jej złotym wieku. Jak wrócić do głównego nurtu europejskiej cywilizacji? Te pytania nurtowały Polaków doby narodowej niewoli. Frustrowały, bo żadne działanie zdawało się nie przynosić pożądanego efektu. Zostaliśmy ukształtowani w kulcie narodowego czynu, który należy wspierać, nawet jeśli oczywistym jest, że zakończy się klęską. Zapomniany dziś protoplasta krakowskich konserwatystów Paweł Popiel, nie wierząc w szanse powstania styczniowego i uważając jego wybuch za nieszczęście, uznał jednak, że dla Polaka nie ma innej opcji aniżeli jego wsparcie.
Odżywająca dyskusja
U schyłku okupacji dylematy były podobne do tych, które nurtowały Polaków w przeddzień powstania styczniowego. Czy trzeba potwierdzić nasze dążenie do suwerenności poprzez czyn zbrojny, a może jednak czekać, gdy wiatr historii wieje z siłą huraganu i odmienia obraz świata? To dawny polski dylemat, rozpięty między dwoma biegunami polskiej idei: romantycznym i pozytywistycznym. Walczyć bez względu na okoliczności, udowadniać Europie i światu, że niepodległość nam się należy? A może stawiać na wzmocnienie polskiej tożsamości narodowej, upowszechnienie jej w środowiskach chłopskich, tworzenie narodu nowoczesnego, przekraczającego granice stanów?
II Rzeczpospolita podczas 20 lat swego istnienia wykonała wielką pracę. Nawet jeśli nie wydobyła Polski z wielowiekowego zacofania, to jednak potrafiła ukształtować młode pokolenie, nazwane później „pokoleniem Kolumbów”, w duchu kultu niepodległości i gotowości złożenia ofiary za jej istnienie. Być może największą zasługą tamtej epoki było uformowanie całej generacji młodych ludzi, dla których pojęcia ojczyzny, niepodległości, polskiego morza były czymś konkretnym, oczywistym, wartym wszelkiej ofiary, nawet własnego życia. Szczególną dla tej generacji chwilą, czasem próby ducha romantycznej tradycji, w której zostali uformowani, były dni powstania warszawskiego i rosnące kontrowersje dotyczące jego sensowności. Konsekwencje powstania były tak tragiczne, że po raz pierwszy od klęski powstania styczniowego doszło do podważenia romantycznej mitologii narodowej i trwałego zapewne rozwoju wśród Polaków postaw realistycznych.
Wszelako „spór o powstanie warszawskie” nie zniknął z przestrzeni polskich debat. Do dziś odżywa podczas uroczystości rocznicowych i pokazuje ciągłość naszych dylematów, obecnych w kulturze, pamięci, historiografii, a nawet polityce.
Gdzie szukać sensu tamtej ofiary, czy w ogóle można go odnaleźć? To pytanie znajduje się w centrum „sporu o powstanie”. Odpowiedź na nie odnosi się jednak do czegoś więcej aniżeli ocena tamtych sierpniowych i wrześniowych dni 1944 r. Romantyzm i realizm są bowiem dwoma zasadniczymi kluczami interpretacyjnymi naszych dziejów w ostatnich 250 latach i wyznaczają odmienne perspektywy, poprzez które patrzymy na fakty, decyzje i działania naszych przodków. Spróbujmy zwięźle przyjrzeć się obu opcjom, bez orzekania, która z nich była i jest słuszniejsza i właściwsza.
Liczy się wierność idei
Jak to zazwyczaj bywa, rozmaite postawy wyrażają się na sposób bardziej radykalny i bardziej umiarkowany. Nie inaczej jest w „sporze o powstanie”. Zwolennicy tradycji romantycznej widzą Polskę nie tyle jako wspólnotę polityczną, a nawet narodową, ile wielką ideę. Polacy jako naród winni być nieustannie wierni tej idei, inaczej stracą swą tożsamość. Powstania narodowe mają wedle jej wyznawców wymiar nie tyle polityczny, ile moralny. Analiza sytuacji, rachuba sił, perspektywy zwycięstwa ustępują zaś przekonaniu, że ostatecznie liczy się jedynie podtrzymanie siły polskiej świadomości narodowej, gdyż bez niej nie byłoby Polski. Wartości mają zasadniczą przewagę nad politycznymi analizami i kontekstami.
Zacytujmy w tym miejscu słowa Jerzego Brauna, redaktora katolickiego „Tygodnika Warszawskiego”, który pisał w 1948 r.: „Ich [powstańców] – prawda, jest odwieczną, prawdą przenikania się dwu światów: świata realnego rzeczy, walących się domów, ginącego dorobku narodowego, statystyki, strategii i polityki, oraz drugiego, wyższego świata, owych wartości bezwzględnych. […] w zagadce powstańczej Warszawy, w labiryntach jej ruin czytać będą runnicy idących wieków, że można zniszczyć, a żyć, przegrać, a zwyciężać, i duszę położyć za świat, a przez to właśnie odzyskać duszę”.
Współcześnie myśli wyrastające z tego samego źródła wyrażał wybitny poeta i eseista Jarosław Marek Rymkiewicz, który w swej poświęconej powstaniu warszawskiemu książce Kinderszenen pisze: „Trzeba było dać sobie radę z niemieckim mordowaniem, z jego nonsensem – powiedzieć Niemcom, że ich szaleństwo napotkało na coś, z czym (przez wieki całe – chcąc mieszkać obok nas) będą musieli się liczyć. Na ich szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – jeśli chcieli nadal istnieć na kuli ziemskiej”. Ten, bardzo rymkiewiczowski pogląd, o potrzebie budowania polskości na fundamencie krwi wrogów, jest przecież w istocie dogłębnie romantyczny.
Ważna jest skuteczność
Obóz realistyczny (pozytywistyczny) stoi na odmiennych pozycjach. Postrzega Polskę jako konkretny byt – państwowy i narodowy, który należy definiować w kategoriach polityczno-socjologicznych, bez narodowego mistycyzmu. Można odnaleźć pozytywny wymiar powstań narodowych, ale jedynie wówczas, gdy da się wykazać ich sens w konkretnym wymiarze politycznym i społecznym.
Postawę taką w wersji umiarkowanej najlepiej wyraził Antoni Gołubiew: „Uważam powstanie za błąd o tragicznych skutkach. Nie zaprzeczam, by powstanie nie miało dodatnich skutków moralnych. […] Bez względu na to, jak oceniać ówczesną sytuację strategiczną i polityczną, powstanie udać się nie mogło – więc nie wolno go było rozpoczynać. Jednak Powstanie warszawskie – niezależnie od tego, jak będziemy je oceniali z punktu widzenia jego celowości – jest wspaniałym objawem jednolitości narodu w walce o wolność”.
Realizm w formie bardziej radykalnej nie dostrzega żadnych pozytywnych aspektów czynu powstańczego, odrzuca bowiem stosowanie jakichkolwiek kategorii moralnych w polityce. Historyk Paweł Piotr Wieczorkiewicz, inspirator środowiska krytykującego romantyczną wizję powstania, tak wyraził to stanowisko: „Pojęcie moralnego zwycięstwa jest bardzo dziwne, bo wojna jest przedłużeniem polityki, a w polityce nie ma kategorii moralnych. Ważne jest tylko to, czy posunięcie było skuteczne. Powstanie okazało się kompletną klęską. Klęską tego, co pozostało jeszcze z niepodległej Polski”.
Już w latach 40. podobnie wypowiadało się wiele autorytetów, np. gen. Władysław Anders: „Jestem na kolanach przed walczącą Warszawą, ale sam fakt powstania w Warszawie uważam za zbrodnię. […] Generał Komorowski i szereg innych osób stanie na pewno przed sądem za tak straszliwe, lekkomyślne i niepotrzebne ofiary”. Podobnie uważał Stefan Kisielewski i wielu innych przedstawicieli opozycji demokratycznej w PRL.
Stanowisk w „sporze o powstanie” nie da się zatem zredukować do opozycji: patriotyzm i jego brak. Spór ten bowiem dzieli środowiska, dla których niepodległość jest niepodważalną wartością. Jest on w istocie sporem o polski charakter narodowy i o to, co najlepiej służy dobru ojczyzny. Żadne ze stanowisk nie może być więc uznane za obiektywnie słuszne i żadne nie jest wyznacznikiem patriotyzmu.