Logo Przewdonik Katolicki

Nasza trzecia droga

Paweł Stachowiak
Druga tura I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ ,,Solidarność" w hali sportowo-widowiskowej Olivia. Widok ogólny hali przed kolejnym dniem obrad. Gdańsk, 1/10/1981 r. fot. PAP/CAF/Stefan Kraszewski

„Solidarność” chciała Polski opartej na społecznej empatii. Niestety, po 1989 r. sama uznała to za utopię i wybrała model bazujący na zasadach indywidualizmu i rywalizacji. Dziś, gdy pokazał on swoje słabości, warto wrócić do idei sprzed 40 lat.

Solidarność to była rewolucja oddolna, ludowa i niezaplanowana. Miliony ludzi chciały zrzucić z siebie ciężar konformizmu i urządzać własne życie, własny zakład, własny związek, własny kraj i co tam jeszcze? Strach pomyśleć, co tam jeszcze! Te masy chciały zrobić coś po swojemu” – tak opisywał fenomen pierwszej „Solidarności” jeden z jej przywódców, Karol Modzelewski.
Jest w tych słowach sporo ironii nawiązującej do zaskoczenia, z jakim spotkał się w środowiskach inteligenckich ten spontaniczny i żywiołowy wymiar ludowego zaangażowania. Było ono szokiem dla elit partyjnych, dowodzącym tego, jak niewiele wiedziała „awangarda klasy robotniczej” o swoim zapleczu. Także elity opozycyjne, przyzwyczajone raczej do biadania na obojętność i konformizm społeczeństwa, dostrzegły, że „oni” pragną czegoś więcej niż pełnego żołądka, że „chcą zrobić coś po swojemu”.
Cóż jednak znaczy realnie to „po swojemu”? Jaki konkretny program zawiera, co chce budować, tworzyć? Każda rewolucja, szczególnie ta, która przekształca się w ruch społeczny, jeśli ma być czymś więcej aniżeli tylko ruchem protestu, potrzebuje programu, pozytywnej wizji rzeczywistości. Stworzenie takiego programu w warunkach wznoszącej się dynamiki rewolucyjnej, istnienia potężnego wroga i rosnących emocji, jest niezwykle trudne, choćby dlatego, że dzieci rewolucji, zanim zostaną przez nią skonsumowane, skłonne są raczej do burzenia niż budowania.
W Polsce początku lat 80. było to tym trudniejsze, że przecież nasza rewolucja była niedokonana, nadal trwała wszechwładza partii komunistycznej, a fundamenty systemu były wciąż nienaruszone. Poza tym działała formuła „samoograniczającej się rewolucji”, która miarkuje swe cele i działania i nie formułuje szczerze tego, co naprawdę pragnie osiągnąć, czeka na lepszą dla siebie koniunkturę.

Mit jedności
Do dziś żyjemy w przestrzeni pewnego mitu, któremu sam częstokroć ulegam. Mitu, który jest poniekąd efektem kontrastu pomiędzy wyidealizowaną pamięcią tamtych 16 miesięcy a mizerią dzisiejszej polityki i życia publicznego. Tak chciałoby się wierzyć, że wtedy potrafiliśmy być razem, „solidarnie walcząc o dzisiaj i o jutro także dla ciebie” (jak mówiły słowa stoczniowej piosenki). Ta wiara nie jest oczywiście całkiem idealistyczna, ale dziś pamiętać powinniśmy, jak wiele było wtedy sporów, i to nie tylko o ideowym charakterze, jak rosły w siłę wewnętrzne frakcje w „Solidarności”, ile było między nimi różnic, często fundamentalnych. Chciałbym w tym tekście zająć się właśnie programem tego wielkiego ruchu społecznego, zapytać o jego genezę, treść, a wreszcie o realność tamtych zapisów.
Nie da się również uciec przed problemem, który wyraził już wiele lat temu wybitny ekonomista prof. Tadeusz Kowalik: „Najbardziej masowy ruch pracowniczy dokonał przewrotu, z którego wyłonił się jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społecznych, jakie zna historia powojennej Europy”. No, ale niesprawiedliwość to cecha charakterystyczna dla naszego społeczeństwa, które ceni sobie egoizm. Jakie społeczeństwo, takie dziedzictwo mitycznej „Solidarności”.
Robotnicy strajkujący w sierpniu 1980 r. nie pragnęli neoliberalnego kapitalizmu, który rozdaje wędki zamiast ryb, oni chcieli raczej „socjalizmu z ludzką twarzą”. Chcieli równości, likwidacji przywilejów, socjalnego bezpieczeństwa, domagali się, aby władza realizowała zasady, które sama głosiła. Nie byli w stanie przewidzieć, jakie procesy uruchamiają, zwyciężając w sierpniu 1980 r. Dziś już to wiemy. Wiedza ta napełnia nas goryczą, rozumiemy krzywdę tych, którzy byli siłą buntu w 1980 r., zdajemy sobie sprawę, jak rozgoryczeni mogli być po roku 1989. Zdrada elit? Historyczna konieczność? Jak ocenić solidarnościowy program „Samorządnej Rzeczypospolitej” z perspektywy już bez mała czterech dziesięcioleci?

Od ogółu do szczegółu
Mijał rok od sierpnia 1980 r. W Gdańsku, w hali Olivii, rozpoczynał obrady I zjazd NSZZ „Solidarność”. Przed rozpoczęciem drugiego dnia obrad podczas Mszy św. homilię wygłosił ks. prof. Józef Tischner. Delegaci postanowili tekst kazania przyjąć jako oficjalny dokument zjazdu, gdyż żaden inny tekst nie oddawał tak czytelnie etosu polskiego pracownika i polskiej pracy.
Ks. prof. Tischner mówił o pracy, nie używał słów wielkich i emocjonalnych, nie budził romantycznych sentymentów: „Polska praca jest chora. Właśnie z tego powodu tu jesteśmy, że polska praca jest chora. […] Praca w Polsce zamiast pogłębiać wzajemność, zamiast być płaszczyzną człowieka, stała się płaszczyzną nieporozumienia, sporu, nawet zdrady. […] Pracujemy nad pracą, aby praca znów stała się płaszczyzną porozumienia, zgody, pokoju. […] Zastanówmy się również nad sprawą niepodległości Polski. Sprawa ta ma dziś inny sens niż w XIX wieku. Kluczem do niepodległej Polski jest praca nad pracą. Jest namysł nad sprawą kultury pracy. Kluczem do niepodległości jest dziś niepodległość polskiej pracy”.
W pełnej emocji atmosferze „karnawału Solidarności” słowa Tischnera zdawały się oczywiste. Nikt nie stawiał pytań, co w istocie oznaczają, jakie rozwiązania sugerują. Niestety, w pewnym momencie ogólnikowe słowa z ambony przestają wystarczać. Porządek świecki wymaga rozwiązań konkretnych, do proponowania których Kościół nie jest predestynowany. I tu zaczynały się różnice.
Nie ma w tym tekście miejsca wystarczającego do przedstawienia całej palety barw ideowych współtworzących „Solidarność”, jednak – nieco upraszczając nazbyt skomplikowaną rzeczywistość – można ją ująć, podążając za niedawno zmarłym wybitnym historykiem idei prof. Andrzejem Walickim, w kategoriach dwóch odmian patriotyzmu: romantycznej i realistycznej. Ta pierwsza upatrywała w „Solidarności” kolejne ogniwo w walce o niepodległość i odwoływała się do tradycji powstań narodowych; druga, nawiązująca do tradycji pozytywistycznej, sugerowała konieczność uznania powojennego porządku geopolitycznego i jego konsekwencji. Zwolennicy tej umiarkowanej postawy przekonywali o racjonalności akceptacji dominacji sowieckiej, choć jedynie w wymiarze polityki zagranicznej i obronnej, oraz kierowniczej roli PZPR, oczywiście poddanej społecznej kontroli. Od władzy oczekiwano wyrzeczenia się stosowania siły oraz uznania przez Partię uzyskanego już przez społeczeństwo zakresu swobód za nienaruszalny i zaniechania prób jego ograniczenia.
Program Związku uchwalony pod koniec I zjazdu „Solidarności” 7 października 1981 r. był kompromisem między tymi dwoma orientacjami i jednocześnie próbą wyznaczenia granicy tego, co możliwe, bez sprowokowania sowieckiej interwencji. Przekonanie o nieuniknionej interwencji sowieckiej, gdy przekroczy się sferę interesów ZSRR, określało horyzont myślenia politycznego „Solidarności” w całym okresie 1980–1981. Kolejne fragmenty programu Związku ujawniają tę swoistą szamotaninę pomiędzy tym, co pożądane, a tym, co realne.
„Ojczyzna nasza przeżywa wielkie chwile. Ważą się losy naszego narodu. Tu nad Wisłą rodzi się nowa Polska, której fundamentem jest społeczne i narodowe braterstwo. Zrodzona z woli całego narodu «Solidarność» jest nie tylko związkiem zawodowym ludzi pracy, lecz jest jednocześnie obywatelskim ruchem społecznym ludzi świadomych swych praw, jak również obowiązków wobec Ojczyzny i jej niepodległości” – ten fragment programu był utrzymany z pewnością w tonie romantycznym. W innym miejscu czytamy: „odpowiedzialność nakazuje nam dostrzegać układ sił, jaki powstał w Europie po II wojnie światowej. Podjęte przez nas dzieło wielkiej przemiany chcemy prowadzić bez naruszania sojuszów międzynarodowych. Mogą one uzyskać gwarancje rzetelniejsze niż dotąd. Naród nasz […] może być wartościowym partnerem jedynie wtedy, gdy zobowiązania podejmie sam i świadomie”. To współistnienie wątków romantycznych i realistycznych może robić niekiedy wrażenie niekonsekwencji, zatrzymywania się wpół kroku. Należy jednak pamiętać, jaka była rzeczywistość jesieni roku 1981 i jak szeroka niewiedza co do intencji sowieckiego hegemona.

Samorządna Rzeczpospolita
Najistotniejszą częścią programu „Solidarności” pozostaje do dziś idea „samorządnej Rzeczypospolitej”, przedstawiona w jego VI rozdziale. Słowo „samorządna” było niewątpliwie substytutem pojęcia „niepodległa” i było próbą umieszczenia polskich aspiracji w wąskiej przestrzeni wyznaczonej granicami tego, czego pragniemy, i tego, co możemy zdobyć.
Samorządność miała być podstawą ustroju politycznego Polski zbudowanego na fundamencie pluralizmu „światopoglądowego, społecznego, politycznego i kulturalnego, który powinien być podstawą demokracji w samorządnej Rzeczypospolitej”. W rozwinięciu deklarowano poparcie dla wszelkich form zrzeszania się i gotowość współpracy z tymi organizacjami, które są zbieżne programowo. Jednocześnie sprzeciwiano się, „by statutowe władze Związku tworzyły organizacje o charakterze partii politycznych”.
Podstawą ustroju samorządnej Rzeczypospolitej miał być samorząd pracowniczy. Oprócz niego chciano odbudować samorząd terytorialny, wyłaniany podczas wolnych wyborów. Do 31 grudnia 1981 r. zamierzano opracować projekt ordynacji wyborczej, która gwarantowałaby swobodne zgłaszanie kandydatów na radnych przez organizacje społeczne i grupy obywateli. Samorząd lokalny miał być wyposażony w rozległe kompetencje: posiadać osobowość publiczno-prawną, prawo do nakładania podatków lokalnych i decydować o wszystkich sprawach lokalnych niezastrzeżonych do kompetencji naczelnych organów państwa. Spór pomiędzy organami administracji państwowej a samorządem winien być rozstrzygany przez sąd. Samorządom terytorialnym przyznawano prawo do prowadzenia działalności gospodarczej i zawierania między sobą porozumień.
Zamierzano przywrócić Sejmowi rangę najwyższej władzy w państwie, zapowiadając zmianę ordynacji wyborczej na taką, która będzie umożliwiała wszystkim partiom politycznym, organizacjom społecznym i grupom obywateli zgłaszanie kandydatów na posłów. Proponowano utworzenie izby samorządowej (lub izby społeczno-gospodarczej) Sejmu, której zadaniem byłby „nadzór nad realizacją programu reformy gospodarczej i polityką gospodarczą.
Ten ustrój polityczny winien gwarantować najważniejsze wolności obywatelskie. W tym celu domagano się ratyfikacji przez państwo polskie Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych, powołania niezawisłego Trybunału Konstytucyjnego orzekającego o zgodności ustaw z konstytucją i nowelizacji prawa o stowarzyszeniach. Zakładano również reformę wymiaru sprawiedliwości i przywrócenie sędziom nieusuwalności. Zapowiadano opracowanie nowej ustawy o Milicji Obywatelskiej, która nadawałaby jej charakter służby przeznaczonej wyłącznie do utrzymania porządku publicznego i nieingerującej w sfery życia politycznego, oraz zapowiadano opracowanie odrębnej ustawy o Służbie Bezpieczeństwa, jak też uregulowanie sytuacji więźniów politycznych.
W programie związku są w zasadzie nieobecne wolny rynek i własność prywatna. Ledwie zarysowane są, z powodu akceptacji geopolitycznych realiów, projekt demokratyzacji struktur państwa – władzy ustawodawczej i rządu oraz problem poddania kontroli demokratycznej struktur siłowych państwa.
Program „Samorządnej Rzeczypospolitej” był niewątpliwie przykładem tzw. trzeciej drogi pomiędzy kolektywistycznym modelem sowieckim a kapitalistycznym, liberalnym modelem zachodnim. Źródła jego inspiracji tkwiły głęboko w tradycji nauki społecznej Kościoła (zasada pomocniczości), nauczaniu Jana Pawła II (encyklika Laborem exercens) i bardzo wtedy popularnych w Polsce poglądach Edwarda Abramowskiego, myśliciela politycznego sprzed wieku.
Jego słowa znakomicie odpowiadały zamiarom twórców programu „Solidarności”: „tworzenie demokracji przez samo społeczeństwo, tworzenie jej istoty, jej sił wewnętrznych jest to zarazem uzdrowienie życia i wyzwolenie moralne ludzi. Tam, gdzie rozwijają się instytucje samopomocy, kooperatywy, spółki włościańskie i związki zawodowe, gdzie powstają samodzielne ogniska oświaty i kultury, tam jednocześnie muszą i zachodzą istotnie głębokie zmiany w zwyczajach i w duszach ludzkich […]. W życiu jednostki zjawiają się cele, których nie było; zjawia się uczucie samodzielnego tworzenia i solidarności ludzkiej”.
Program pierwszej „Solidarności” był afirmacją wspólnoty i indywidualnego działania w jej ramach. Dopiero w sprawiedliwie urządzonej, solidarnej wspólnocie jednostka miałaby gwarancję realizacji wolności indywidualnej. Trudno nie odczuć tu ducha słów „jeden drugiego brzemiona noście”.

Gdy przyszedł czas zwycięstwa, po roku 1989 wizja samorządnej Rzeczypospolitej została porzucona przez tych samych, którzy niegdyś ją uchwalali. Pełen społecznej empatii projekt uznano za utopię, zwyciężyły zasady liberalnej demokracji, wolnego rynku i społeczeństwa opartego na zasadzie indywidualnego sukcesu i ciągłej rywalizacji. Dziś, gdy ten neoliberalny model odsłonił swe słabości, warto wrócić do niektórych idei sprzed 40 lat.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki