Logo Przewdonik Katolicki

Anatomia sekty

Monika Białkowska
fot. Unsplash

W ostatnich tygodniach usłyszeliśmy o dwóch grupach, podejrzewanych o działania o znamionach sekty. Nie znamy jeszcze wyroków, ale sama treść oskarżeń powinna być szeroko kolportowana. Potencjalne ofiary trzeba ostrzegać. Liderzy grup muszą być świadomi, że Kościół patrzy im na ręce. Są zachowania, do których w żadnej wspólnocie posuwać się nie wolno.

Kardynał Nycz, jako ordynariusz warszawski, wszczął postępowanie w sprawie wspólnoty i Fundacji Dobrej Edukacji „Maximilianum”, prowadzonej przez ks. Łukasza Kadzińskiego i ks. Jacka Gomulskiego. Abp Depo, jako metropolita częstochowski, po zakończonym wiosną tego roku postępowaniu, przyjął rezygnację ks. Włodzimierza Cyrana z funkcji moderatora Wspólnoty Przymierza Rodzin MAMRE. Nie sprawdzimy i nie rozstrzygniemy, jaka była prawda o działaniu wspomnianych wspólnot i na ile rzeczywiście doszło w nich do sekciarskich nadużyć. Świadkowie składają swoje zeznania, a ich ocena należy do biskupa miejsca oraz – jeśli tam zwrócą się skrzywdzeni – również do sądu. 
Jeśli coś możemy zrobić, to przyjrzeć się nieco bliżej samym oskarżeniom i zobaczyć, czy i jakie mechanizmy działania powinny budzić naszą czujność. Kiedy wspólnota przestaje być zwyczajną wspólnotą, a staje się grupą destrukcyjną? Kiedy lider przekracza swoje kompetencje? Co sprawia, że wyznawcy nie opuszczają toksycznego środowiska? Na podstawie jakich świadectw biskupi decydują się interweniować? Jak wygląda anatomia sekty, widziana z jej wnętrza?

Zagrożenie i ukrycie
Prześledzenie nauczania ks. Kadzińskiego czy struktur wspólnoty, którą założył, jest trudne – bardzo mało tych treści stawało się publicznymi, zdecydowana większość pozostawała sprawą wewnętrzną wspólnoty.
Dostępne jest nagranie z nauki rekolekcyjnej z wczesnego etapu działalności ks. Kadzińskiego, 
z roku 2012. Trudno powiedzieć, czy jest ono emblematyczne dla całości nauczania, ale już w tym krótkim, niespełna piętnastominutowym fragmencie dostrzec można wyraźnie elementy budzące niepokój. To po pierwsze budowanie poczucia zagrożenia wśród słuchaczy: przekonywanie ich, że wokół nas jest wojna i wszystko, czego doświadczamy, jest jej elementem: zagrożeniem dla nas, naszych rodzin i dzieci. Ludzie postawieni w poczuciu zagrożenia z ulgą przyjmują tego, który pokaże im drogę ratunku – są bardziej podatni na pójście za guru.
Drugim widocznym elementem jest konspiracja. Wspólnota spotykała się wówczas nielegalnie, wbrew zakazowi działalności ze strony biskupa: ksiądz w kazaniu wyraźnie karcił tych, którzy pozwolili obcemu wejść w przestrzeń wspólnoty. Działania kurii i innych księży nazywał pułapką, zastawioną na niego i na wspólnotę. Mówił o tym w tonie męczeńskim: o „wzywaniu na przesłuchania”, „grożeniu biskupem”, „nastawianiu” innych księży i kurii przeciwko niemu. Tymczasem jedność z biskupem jest podstawowym elementem wiarygodności księdza i wspólnoty. Nie ma poważniejszego i bardziej ostatecznego kryterium – choć jak pokaże nam przykład drugiej wspólnoty, i to może czasem zawieść.

Dzieło nad człowiekiem
Trzeci element budzący poważne wątpliwości to przesadne skupienie uwagi na „dziele”, któremu podporządkowane zostaje wszystko inne. Rzekomy atak kurii jest po to, żeby zniszczyć owo budowane od dziesięciu wówczas lat „dzieło”. Nie udaje się to, ponieważ „dzieło” jest pod ochroną Bożą. Wszyscy mają uczestniczyć w walce o obronę „dzieła” – przed biskupem, przed księżmi, przed dziennikarzami, przed światem. Wszystko, „żeby dzieło było ocalone”. Zdrowe wspólnoty wiedzą, że nie są celem samym w sobie. Dla żadnego „dzieła” nie wolno jest poświęcić prawdy Ewangelii, nie wolno też skrzywdzić żadnego członka wspólnoty. Jeśli w jakimś „dziele” przyjmuje się, że trudno, ktoś zostanie skrzywdzony i taka musi być cena sukcesu – nie jest to dzieło zdrowe. 

Lider ponad prawem
Powyższe elementy wyczytać można z jednego tylko wystąpienia ks. Kadzińskiego. Były członek tej grupy, Paweł Kostowski, człowiek, który nagłośnił sprawę medialnie i zgłosił ją do władz kościelnych, mówi również o innych nadużyciach, z których wyłuskać można kolejne lampki alarmowe dla innych grup na przyszłość. 
W żadnej katolickiej wspólnocie nie wolno jest przyjmować, że to jej lider czy pasterz jako jedyny ma najlepsze rozeznanie, co jest dobrem dla poszczególnych członków wspólnoty. Roztropne i chrześcijańskie towarzyszenie jest jedynie towarzyszeniem: rzucaniem światła i dawaniem człowiekowi sił do tego, żeby sam odnalazł swoją odpowiedź i sam podjął decyzję o tym, co chce zrobić. 
Charakterystyczne dla wspólnot o znamionach sekty wydaje się prawo, które obowiązuje ściśle, ale tworzone jest doraźnie i na bieżąco, zgodnie z tym, czego akurat potrzebuje lider grupy i jego akolici, którzy uczestniczą w sprawowaniu władzy.
Bez wątpienia nadużyciem jest przekraczanie przepisów prawa kościelnego wówczas, kiedy oczekuje lider grupy. Zdarza się, że lider grupy destrukcyjnej znajduje na takie przekraczanie przepisów swoje uzasadnienia, będące rodzajem duchowych nadużyć. To może być na przykład przekonywanie, że „zbawienie dusz powinno być w Kościele najwyższym prawem”. Nikomu zatem nie wolno jest budować bez zgody biskupa kaplic. Tym bardziej bez takiej zgody nie wolno przechowywać w nich Najświętszego Sakramentu. Nikomu nie wolno zmieniać dowolnie rytu Mszy św. – niezależnie od tego, jakie znajdzie na to uzasadnienia.
Nikomu nie wolno wymagać od nikogo bezwzględnego posłuszeństwa i przejmować kontroli nad każdym aspektem życia nie tylko wspólnotowego, ale i osobistego. Żaden ksiądz czy lider nie ma prawa decydować, gdzie ktoś ma pracować, co ma studiować, z kim może, a z kim nie powinien się ożenić. 

Parada zdrajców
Charakterystyczne jest również i powracające w obu przypadkach oskarżeń szukanie we wspólnocie „kretów” lub „zdrajców”, agentów sabotujących działalność, zdradzających tajemnice, rozrywających jedność – zwłaszcza w momencie, gdy wspólnota zaczyna mieć kłopoty. Osoby oskarżone stają się kozłem ofiarnym wspólnoty. Jednak nawet wówczas, gdy „kret” nie zostanie ujawniony, sama świadomość jego domniemanego posiadania służy liderowi grupy do tego, żeby zasiewać niepewność i wzajemną nieufność w grupie, którą dzięki temu lepiej może kontrolować. Do tej kontroli również świetnie wykorzystywać można sieć wzajemnych donosów, ewentualnie wprost podglądów czy podsłuchów. W skrajnych przypadkach możliwe jest również wyciąganie z członków wspólnoty intymnych informacji – pod pozorem „dzielenia w grupach”, kierownictwa duchowego czy nawet spowiedzi – żeby mieć nad człowiekiem pełną kontrolę. 
Normą jest, że osoby zaangażowane w grupę o znamionach sekty zrywają relacje z osobami spoza wspólnoty, często ograniczają również kontakty z rodziną. Nie zawsze jest to wprost wymagane. Przeciwnie, oficjalnie nikt tego nie oczekuje, jednak życie we wspólnocie jest tak angażujące, że owa izolacja od świata zewnętrznego niejako „dzieje się sama”. Członkowie grupy zaczynają być przekonani, że nie ma dla nich większego dobra niż oddanie całego swojego czasu, talentów, całego życia właśnie dla wspólnoty – innego czy większego dobra już nie szukają. 

Zakaz kontaktu
Mechanizmem grup o znamionach sekty jest również ostracyzm. Jest on tym bardziej bolesny, że członkowie wcześniej zerwali swoje relacje poza grupą i wspólnota zdaje się być dla nich wszystkim, co mają. Problemy zaczynają się, gdy ktoś się buntuje albo przynajmniej zaczyna zadawać pytania. Wtedy staje się problematyczny. Zbuntowanego człowieka najlepiej jest szybko się pozbyć, żeby nie „zepsuł” pozostałych. Po odrzuceniu członka, który się buntuje, ogłoszone zostaje, że to właśnie on był agentem. Kontakt z nim jest zakazany, często oficjalnie i wprost. Bywa, że niszczona jest jego opinia poza wspólnotą. Jakiekolwiek niepowodzenie w jego późniejszym życiu wraca w grupie jako opowieść o karze Boga za jego małe zaangażowanie w „dzieło”. Same osoby wyrzucone bywają nadal przez długi czas tematem rozmów we wspólnocie, cytowane są nawet wiadomości, jakie między sobą wysyłali rzekomi „agenci”. Odchodzący są zastraszani, żeby nie zgłaszali nigdzie mechanizmów działania grupy. W zgodzie odejść z takiej wspólnoty się nie da albo jest to bardzo trudne. Jak mówi świadek, który był w grupie ks. Kadzińskiego, nie da się tego zrobić bez wejścia w poważny konflikt z resztą wspólnoty. 

Do uzdrowienia
Druga ze wspólnot, która znalazła się ostatnio pod lupą Kościoła, to Wspólnota Przymierza Rodzin Mamre, działająca od prawie czterdziestu lat i zrzeszająca około dwóch tysięcy członków w kilku miastach. Od początku jej działalności moderatorem był ks. Włodzimierz Cyran. W styczniu 2022 roku abp Wacław Depo, po napływających do kurii informacjach o nieprawidłowościach, zarządził wizytację wspólnoty. W marcu 2023 roku komisja, którą w tym celu powołał, przedstawiła raport. Jego treść nie została upubliczniona. Wspólnota zobowiązana została do wypracowania zmian w statucie i uporządkowania sytuacji. W lipcu tego roku ks. Włodzimierz Cyran złożył rezygnację z funkcji moderatora Wspólnoty. Oznacza to, że wspólnota nie została rozwiązana, ale ma szansę nadal działać, włączając się w dzieła Kościoła, tym razem bez wewnętrznych nadużyć. Jej uzdrowienie biskup uznał za możliwe.
Co jednak w Mamre wydawać się mogło niepokojące i spowodowało wizytację? Jakie symptomy i zachowania, zgłaszane przez byłych członków, mogą być przykładem tego, co budzić może nasz niepokój również w innych grupach?

Miłość i strach
Charakterystyczny dla grup o znamionach sekty jest sposób werbowania członków grupy. Schronienie w nich znajdują ludzie z problemami, którzy nagle tam mogą poczuć się bezpieczni i znaczący. Z czasem zostają odcinani od zainteresowań. Do tego padają ofiarami bombardowania miłością: początkowo traktowani są z wielką atencją, wręcz z podziwem, jakby lider czy grupa zyskiwały w nim skarb. Z czasem owa „miłość” się kończy, następuje emocjonalne odrzucenie, zaczyna się nieustanna krytyka, co mocno obniża poczucie własnej wartości. W ten sposób członkowie grupy nie rozwijają się, ale budują w sobie przekonanie, że nic nie umieją i poza grupą nie będą w stanie sobie poradzić. To później utrudnia, jeśli nie uniemożliwia, odejście z grupy. 
Dla Wspólnoty Mamre charakterystyczne było szukanie działania demona i duchowych zagrożeń w niemal wszystkim, co znajdowało się „na zewnątrz”: w muzyce, książkach, trenerkach fitness, chipsach, biskupach i najróżniejszych firmach, z których usług nie wolno było korzystać. Niebezpieczna, wręcz „ateistyczna” była również psychologia. To zrozumiałe: guru większości grup destrukcyjnych jako doskonali manipulanci zwykle są wrogami psychologii, ponieważ ona zmniejsza ich władzę i kontrolę nad człowiekiem, prowadzi ich do intelektualnej i psychicznej samodzielności. 
Ludzie związani z Mamre sygnalizowali również przepracowanie. Dla wspólnoty pracowali czasem przez siedem dni w tygodniu bez ustalonych godzin, ponieważ „wszystko jest misją”. Ci, którzy zaczynali się buntować z bezsilności i zmęczenia, mieli być wyrzucani jako bezużyteczni. Jeśli odchodzili sami, lider pisał do pozostałych członków maile o buntownikach, opętanych przez demona i zakazywał z nimi kontaktu. To schemat powracający w różnych tego typu ruchach.

Biskup broni dzieła
W tym przypadku jednak szczególnie niebezpieczne było to, że grupa przez dziesiątki lat działała oficjalnie, za wiedzą biskupa, miała swój statut, organizowała wielkie modlitwy w archikatedrze. Działała i nadal działa również założona przez lidera fundacja, która prowadzi bez wątpienia pożyteczne dzieła: jest organizacją pożytku publicznego, działa na rzecz rodzin w trudnej sytuacji materialnej, wspiera osoby niepełnosprawne, aktywizuje bezrobotnych, upowszechnia kulturę i sztukę. Trudno jest zaprzeczyć wielkości dobra, które się tam wydarzyło, trudniej również w takiej sytuacji wskazywać na nieprawidłowości: spotkają się one z odpowiedzią o „dobrym dziele”. Niestety owo dobro przysłaniało inną prawdę: o niebezpiecznych i zniewalających mechanizmach wewnątrz struktury, o krzywdzie konkretnych osób, które swoim zdrowiem fizycznym i psychicznym płacą za całkowite zaufanie i złożenie swojego życia w ręce jednego księdza.
Mamre i wspólnota księdza Kadzińskiego to tylko przykłady. Nie wiemy dziś, ile z pojawiających się w medialnej przestrzeni zarzutów się potwierdzi i jakie będą tego konsekwencje. Jednak treść tych zarzutów sama w sobie jest już ważną lekcją. Takie zachowania w żadnej chrześcijańskiej wspólnocie, budowanej na ludzkiej wolności, nie mogą mieć miejsca. I warto tę listę mieć przed oczami, żeby chronić siebie i innych przed duchowymi nadużyciami – żeby nie ulec kolejnym duchowym czarodziejom. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki