Logo Przewdonik Katolicki

Kardynał Ryś i rewolucja

Tomasz Królak
fot. Magdalena Bartkiewicz

To prawda: Kościół stale się zmienia i reformuje. Ale jedyna rewolucja, którą aprobuje, a nawet otwarcie wspiera, to „rewolucja miłości”

Niektóre komentarze po nominacji kardynalskiej dla arcybiskupa Rysia to literatura wręcz humorystyczna. Myślę tu zwłaszcza o publicystyce „Gazety Wyborczej”. Po pierwszych opiniach doceniających – skądinąd jak najbardziej słusznie – otwartość i dialogiczne usposobienie metropolity Łodzi, entuzjazm szybko oklapł. Początkowo pisano, że pod Wawelem wystrzeliły szampany, bo nominacja wzbudziła tam nadzieję na powrót Grzegorza Rysia do Krakowa jako sukcesora obecnego metropolity. Ale chłodniejsza analiza postawy nominata wykazała obecność pewnych cech obciążających, a właściwie – dyskwalifikujących.
Nie może dziwić, że tytuł, który z zapałem usiłuje krzewić ideały rewolucyjne, gdzie tylko się da: w polityce, kulturze, obyczajach, skrupulatnemu badaniu na obecność genu rewolucji poddał natychmiast kardynała-nominata. Rokowano pozytywnie, ale szybko wykryto, że były to tylko złudzenia: „Na tle Jędraszewskiego kardynał Ryś wygląda jak rewolucjonista. Ale to, że zajmuje się Husem, celibatem, mówi jak człowiek, unika purpury i pisuje do „Tygodnika Powszechnego”, jeszcze nie znaczy, że jest reformatorem”. Mało tego: „Broni Jędraszewskiego, mówi ‘nie’ małżeństwom jednopłciowym i aborcji. Kard. Ryś niekoniecznie odmieni Kościół” – gasi wszelkie nadzieje publicysta GW.  Krótko mówiąc: żaden z niego rewolucjonista. A myśmy się spodziewali…
Reakcje GW po ogłoszeniu nominacji dla metropolity Łodzi przypominały mi artykułowane tam (i w mediach ideologicznie pokrewnych) nadzieje po wyborze kard. Bergoglio na papieża. Pamiętam ten szczery entuzjazm, jaki budził w tych środowiskach fakt, że Franciszek nie szczędził słów krytyki instytucji Kościoła i duchowieństwu, także hierarchom. Otwarcie też wyrażano nadzieję na zmiany w nauczaniu Kościoła, w takich zwłaszcza kwestiach jak etyka seksualna, in vitro, komunia dla rozwiedzionych żyjących w nowych związkach itp. Jeden z czołowych publicystów „Gazety Wyborczej” pisał w euforycznym porywie, że Franciszek będzie podobny do Biedaczyny z Asyżu, który – jak orzekł autor – był świętym zakonników, hipisów, ekologów, rozwodników i komunistów.
Takie tezy bawiły mnie wówczas, po wyborze papieża z Ameryki Łacińskiej (po entuzjazmie, z jakim go witano, nie ma śladu) i śmieszą teraz, po nominacji dla abpa Rysia. Bo przecież oczekiwanie, że papież czy kardynał mógłby być – w politycznym czy ideologicznym sensie – rewolucjonistą i reformatorem jest niedorzecznością tak grubą, że aż śmieszną właśnie. Podobnie niedorzeczne są nadzieje na to, że Kościół będzie się zmieniał pod oczekiwania ludzi, którzy – jak dowodzą ich przemyślenia – nie rozumieją, na czym polega misja Kościoła, a nawet, co gorsza, pojmują tę misję opacznie. Takie oczekiwania to mrzonki i rojenia.
To prawda: Kościół stale się zmienia i reformuje. Ale jedyna rewolucja, którą aprobuje, a nawet otwarcie wspiera, to „rewolucja miłości” (o której w Kanadzie pięknie mówił Franciszek). To zupełnie inna reforma i inna rewolucja od tych, których oczekiwaliby od Kościoła jego postępowi „kibice”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki