Piątkowy piękny wieczór, jest ciepło. Centrum Warszawy, ulica Foksal, gdzie mamy zagłębie knajp. Jeden ogródek przy drugim zaludniają tłumy ludzi. Wszędzie słyszę obce języki, przy sąsiednim stoliku siedzi dwóch Hiszpanów. Obserwujemy grupę Hindusów, roześmianych, spontanicznych, zamawiających kolejne piwa. Zastanawiam się, co robią w Polsce, jaka jest ich historia.
Dwa dni wcześniej siedziałem w mojej ulubionej restauracji przy Marszałkowskiej. Prowadzi ją para Czarnogórców, sami lubią gotować dla gości, wieczorem akordeonista gra u nich bałkańskie melodie. Także część załogi kelnerskiej to cudzoziemcy, świetnie mówiący po polsku. Przy pobliskim stoliku gromada gości celebruje jakąś uroczystość. Próbujemy ze znajomym poznać, jaki to język. Ale jest dla nas zagadkowy, na pewno nie słowiański.
Warszawa staje się miastem naprawdę międzynarodowym. I bardzo mnie to cieszy, dobrze się w tym czuję. Nie przeszkadza mi to bronić jednej politycznej zasady. Państwo ma prawo występować w roli gospodarza, jego władze są uprawnione do tego, żeby decydować, kogo zapraszamy, a kogo nie. Nie tylko dlatego, że regulowanie migracji to formalnie kompetencja nie Unii, a właśnie państw. Także dlatego, że każda społeczność ma prawo do własnych reguł ze względu na swoją specyfikę.
Odkrył to były szef MSZ Radosław Sikorski. Napisał na twitterze: „Sukcesy populistów wynikają w dużej mierze z tego, że lewica określa każdą dyskusję o migracji jako ksenofobię. Tymczasem mamy prawo do nierasistowskiej dyskusji o tym, ilu migrantów Polska i Europa mogą przyjąć, jakich potrzebujemy i co zrobić, aby stali się dobrymi obywatelami”.
Zgoda, zgoda, chciałoby się zakrzyknąć. Tylko nasuwa się pytanie, ile lat miał Sikorski na zainicjowanie takiej dyskusji, choćby wewnątrz Europejskiej Partii Ludowej, do której należy jego PO? Nigdy tego nie zrobił. Teraz pisze to tylko po to, aby wybronić przed zarzutem o rasizm Donalda Tuska. Ten tak gorliwie zarzucał rządzącej Zjednoczonej Prawicy sprowadzanie mas cudzoziemców do pracy w Polsce, że lewicowcom, swoim potencjalnym koalicjantom, wydał się „rasistą”. Oto meandry debaty służącej wyłącznie taktyce.
Tuskowi i Sikorskiemu chciałoby się powiedzieć, że jest różnica między sprowadzaniem ludzi do pracy, pod kontrolą polskiego państwa i na jakiś czas, a zgodą na przysyłanie nam w ramach relokacji przez Unię ludzi, którzy z nielegalnych imigrantów są pospiesznie zmieniani w azylantów. Właśnie na tym polega prawo każdej wspólnoty do decydowania, kogo zapraszamy, a kogo nie.
Trwa ponury spektakl na polskiej granicy z Białorusią. Polska Straż Graniczna jest oskarżana o stosowanie przemocy wobec tych, którzy chcą nielegalnie dostać się do Polski. Ale jak inaczej można chronić granice, jeśli nie stosując przymus wobec tych, co łamią prawo? Pojawiają się przeciw wykonywaniu prawa także argumenty „chrześcijańskie”. Czy chrześcijaństwo ma polegać na tym, że prawo nie obowiązuje? Jeśli cały świat zdecyduje się na przeniesienie się do Europy, mamy na to pozwolić w imię miłości bliźniego?
Miłość bliźniego nie może polegać na anarchii. Jeśli granice istnieją, obowiązkiem państwa jest ich bronić, nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z prowokacjami Putina i Łukaszenki. Duch chrześcijański przewiduje także odpowiedzialność za wspólnotę.