Niespełna pół wieku temu alumn któregoś z polskich seminariów duchownych miał okazję spędzić kilka miesięcy w stolicy jednej z katolickich diecezji na zachodzie Europy. Wrócił wyraźnie zszokowany. Z przejęciem opowiadał kolegom rocznikowym, że widział biskupa, który z miotłą w ręce zamiatał liście wokół należących do Kościoła budynków. Wspominał, że był świadkiem, jak ten sam pasterz diecezji nastawia pranie i osobiście je rozwiesza. „Z pewnym zażenowaniem mówił, że ma problemy z prasowaniem, więc prosi o pomoc pewną panią z sąsiedztwa” – relacjonował swoje obserwacje kandydat na polskiego księdza.
Miotła i prestiż
Reakcje seminarzystów były różne. Jedni wzruszali ramionami, jakby nie usłyszeli niczego nadzwyczajnego. Wielu jednak nie dowierzało. „Nie mają tam sióstr zakonnych albo gospodyń jak na naszych plebaniach?” – pokpiwali. W komentarzach do rewelacji swego kolegi zastanawiali się, czy biskup z miotłą w dłoniach nie traci autorytetu oraz prestiżu w oczach swoich diecezjan i czy w ogóle cała sytuacja nie dowodzi, że po prostu ów konkretny następca apostołów nie potrafił sobie zorganizować odpowiedniego grona ludzi, którzy troszczyliby się o jego podstawowe życiowe potrzeby, tak, żeby on nie musiał na nie marnować czasu.
W tle tych dywagacji można było dostrzec nie tylko, jaki wizerunek biskupa mają ci przygotowujący się do kapłaństwa młodzi mężczyźni. Z jednej czy drugiej wypowiedzi łatwo było wywnioskować, w jaki sposób wyobrażają sobie oni, a może nawet jak planują, swoje życie po przyjęciu święceń prezbiteratu. Byli tacy, którzy sprzątając seminaryjny korytarz głośno deklarowali, że jako księża nie zamierzają się zajmować takimi przyziemnymi pracami, bo to byłoby poniżej ich kapłańskiej godności. Z przekąsem zauważali, że są seminaria, w których klerycy nie muszą biegać ze szmatą, bo tym zajmują się przyjeżdżające z parafii kobiety.
Kardynał w autobusie
Co jakiś czas w charakterze sensacyjki pojawiają się w mediach w Polsce doniesienia, że jakiś biskup osobiście nalewał zupę bezdomnym albo że własnoręcznie przygotowywał z jakąś wspólnotą kanapki. W podobnym tonie formułowane są doniesienia, że któryś hierarcha dojeżdża na spotkania rowerem, a nie drogim samochodem. Ileż było przejęcia w związku z fotografiami przedstawiającymi kard. Jorge Mario Bergoglio w publicznych środkach komunikacji. „Parafianie wspominają, że niejednokrotnie bywało, iż przed Mszą św. nikt się nie zorientował, że kardynał już wszedł do kościoła. Przyjeżdżał metrem do przystanku Carabobo (jeszcze nie było stacji przy bazylice), skąd maszerował przez cztery kwartały z ornatem w torbie. Bergoglio zrezygnował z arcybiskupiej limuzyny i szofera, a po Buenos Aires poruszał się metrem, autobusem i pieszo” – opisywał z emfazą jeden z polskich tygodników trzy lata po wyborze papieża Franciszka na Stolicę Piotrową.
Daje do myślenia fakt, że tego rodzaju „sensacje” można w Polsce znaleźć nie tylko w tabloidach czy mediach świeckich, niekoniecznie przychylnych Kościołowi. Również w mediach będących w dyspozycji Kościoła czy też uważanych za katolickie tego typu zachowania biskupów traktowane są jako ewenement, coś wartego zauważenia i odnotowania na łamach czy na antenie. Czy to oznacza, że opisywane sytuacje w jakiś sposób wykraczają poza ugruntowany obraz katolickiego hierarchy? A może również katolickiego księdza?
Paraliżująca obecność
Emerytowany dziś biskup Piotr Libera w październiku 2021 r., gdy wciąż jeszcze był biskupem płockim, w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej pytany o to, z czego przy okazji zainaugurowanego wtedy Synodu o synodalności powinniśmy się oczyścić, odpowiedział: „Na przykład z pewnego fałszywego respektu wobec osób duchownych, czyli z klerykalizmu, a w przypadku biskupów z paternalizmu”.
Stwierdził, że przejawy klerykalizmu spotyka w różnych postawach i podał przykład, że wielu ludzi świeckich paraliżuje sama obecność biskupa. „Muszę tych ludzi mobilizować, aby nie bali się stawiać pytań, żeby otwarcie rozmawiali ze mną o swych problemach. Nie jestem po to, by ich tylko pouczać, ale by ich słuchać” – przedstawiał, jak sprawa wygląda z jego punktu widzenia. Tłumaczył, że gdy – przykładowo – spotyka się z radą pedagogiczną w szkole, nie chce słuchać komplementów, lecz dowiedzieć się, jakie to środowisko ma problemy, z czym się boryka w wychowaniu młodego pokolenia.
Celebryta z wizytą
Skąd się bierze ten „fałszywy respekt” wobec duchownych, zwłaszcza wobec biskupa? Skąd paternalizm w relacjach wierny świecki – biskup? Dlaczego obecność biskupa paraliżuje? Czy to efekt postaw i zachowań hierarchów, którzy wysyłają sygnały, że właśnie tego oczekują? A może tego rodzaju oczekiwania są im błędnie przypisywane, a sygnały źle interpretowane? Jest faktem, że biskup rzadko pojawia się w parafii i skojarzenie z wizytą celebryty rodzi się bez czyjejkolwiek złej woli. Może towarzysząca jej często świąteczna atmosfera jest zjawiskiem adekwatnym do sytuacji?
Są biskupi, którzy mają powyżej uszu bukietów i wierszyków. Mało kto wie, że niejeden biskup, np. w trakcie okresu bierzmowań, marzy o zwykłej kanapce z pomidorem albo talerzu zupy jarzynowej zamiast suto zastawionego stołu, do którego jest zwykle zapraszany po celebracji. A jednak gotowe scenariusze rymowanych powitań biskupa bez trudności można znaleźć w internecie, a menu posiłku z biskupem wciąż nie przypomina codziennego obiadu lub zwykłej kolacji. Czy komuś przyjdzie do głowy, że biskup chętnie zjadłby kawałek pizzy z pobliskiej pizzerii i przy szklance herbaty porozmawiał np. z rodzicami dopiero co bierzmowanych nastolatków o aktualnych sprawach, zamiast zasiadać u szczytu stołu i ucztować?
Zaskakujące decyzje
O tym, że biskup jest zwykłym człowiekiem, a nie nastawionym na blichtr i zaszczyty celebrytą, czasami przypominają zaskakujące dla wiernych decyzje. Pod koniec czerwca br. dwaj ordynariusze francuskich diecezji (jeden liczący 64 lata, drugi o pięć lat starszy) złożyli rezygnacje i zostali biskupami pomocniczymi. „Potrzebuję czasu na odpoczynek, na duchowe odrodzenie, na przemyślenia, żebym mógł lepiej wykonywać swoje obowiązki” – tłumaczył w mediach młodszy z nich. Wyjaśniał, że robi to, aby nie dopadło go „wypalenie”. Jest bowiem tak zmęczony, że nie jest w stanie należycie wykonywać swych obowiązków.
Również w Polsce zdarzają się podobne sytuacje (m.in. wspomniany już bp Libera przeszedł w zeszłym roku na emeryturę, choć 75 lat ukończy dopiero w 2026 r.). Przed laty, gdy w Kościele w Polsce powrócił temat kadencyjności proboszczów, jeden z ówczesnych arcybiskupów na podszytą złośliwością dziennikarską uwagę, aby biskupi zaczęli kadencyjność wprowadzać od siebie, zareagował szczerą gotowością przynajmniej przeniesienia do mniejszej diecezji.
Na błotnistej ścieżce
Wiosną 2019 r. franciszkanin Kasper Mariusz Kaproń udostępnił w serwisie społecznościowym fotografię przedstawiającą kostarykańskiego biskupa Javiera Romána Ariasa, który w drodze do wiernych mieszkających w dżungli, zmęczony zasnął na błotnistej ścieżce. Zdjęcie jako sensacja błyskawicznie obiegło internet i było kopiowane w wielu portalach i serwisach. Po niedługim czasie zaskoczony zakonnik gorzko komentował: „Popularność informacji, którą przed kilku dniami zamieściłem na Facebooku, a która obecnie jest rozpowszechniana przez wiele portali internetowych, mówi jedynie o tym, jak bardzo oddaliliśmy się od Ewangelii, skoro normalność staje się sensacją, newsem i czymś nadzwyczajnym”.
Zawarty przez św. Pawła w Pierwszym liście do Tymoteusza spis cech, które powinien posiadać kandydat na biskupa, wskazuje na zwykłego, porządnego człowieka z sąsiedztwa, a nie na niedostępnego celebrytę, który nie wie, co to zamiatanie liści, utrzymanie porządku w domu lub gotowanie zupy. Ma być, jak to ujął papież Franciszek, pasterzem o zapachu owiec. Dlaczego więc wciąż tak często znajduje się na piedestale, jak ktoś nadzwyczajny i niezwykły? Z własnej woli się na niego wdrapuje czy też jest tam umieszczany, mimo że tego nie chce?