W jakich sytuacjach adoracja jako jedna z form modlitwy może nam się przydać?
– To jest bardzo dobre pytanie, ale ja bym całkowicie odwróciła kierunek. Zbyt często nam, ludziom współczesnym, przyświeca podejście utylitarne: co mi się może przydać. A na tę rzeczywistość trzeba spojrzeć odwrotnie, od strony Boga. Bo choć to my „łaskawie” oddajemy Mu fragment swojego czasu, modlitwa jest bardziej nam potrzebna, a nie Bogu. Tylko że to, co zwraca uwagę w pismach wielu świętych, doświadczających objawień prywatnych, np. św. Małgorzaty Marii Alacoque czy św. Faustyny – to Jezus, który pragnie naszego pocieszenia. Czy to nie paradoks? Wszechmocny Bóg przyznaje, że cierpi z powodu nieprzyjmowania przez ludzi Jego miłości. I pyta na przykład św. Małgorzatę, czy poświęci Mu godzinę, żeby Go pocieszyć? Zresztą podobny motyw widzimy w Ewangelii, gdy prosi uczniów w Ogrójcu, by z Nim czuwali. Skarży się, że „jednej godziny nie mogli z Nim czuwać?”.
Godzina to zalecenie?
– Można to tak odczytać. Dlatego właśnie we wspólnotach Emmanuel jest taka zachęta, by tę godzinną adorację co dzień wprowadzić w swój plan dnia, niezależnie od sytuacji życiowej, w której się znajdujemy. Nasz założyciel Piotr Goursat mówił wręcz, że gdy codziennie nie będziemy choć pół godziny przed Najświętszym Sakramentem, to „nic z nas nie będzie”. Że świat nas pochłonie i nie damy rady utrzymać właściwego kierunku. Czas, który poświęcamy na trwanie przed Jezusem, może zmieniać świat na lepsze, a na pewno zmienia nas.
Bo „kto z kim przystaje, takim się staje”?
– Właśnie.
Co się w nas dzieje w czasie adoracji?
– U mnie nie dzieje się nic. W znaczeniu szczególnych wrażeń czy doświadczeń – nic. A praktykuję to już od 40 lat. Czasem jest tak, że ta godzina upływa nie wiadomo kiedy, a czasem – wlecze się niemiłosiernie. Jednak nie mogę powiedzieć, że ze mną nic się nie dzieje, bo na pewno coś się zmienia. Widzę to po konkretnych owocach, np. w pracy. Jestem katechetką i mam często takie sytuacje, gdy zaskoczona pytaniem ucznia odpowiadam jakby nie swoimi słowami, jestem zdziwiona tym, co mówię, mówię trochę spoza tego, co wiem czy co mam poukładane. Myślę nawet, że gdybym nie chodziła na adorację, inni nie mieliby po co się do mnie zwracać.
Czyli takie trochę „ładowanie akumulatorów?
– Oczywiście. Zresztą drugi ważny skutek adoracji w nas to doświadczenie ogromnego odpoczynku. Ujęłabym to tak, że o ile ludzie nas męczą, tak Pan Jezus nas „odpoczywa”. I nie wynika to z jakichś modlitewnych doznań, ale z samej Jego obecności. Tak jak człowiek wystawiony na słońce nic nie musi robić, żeby się opalić – bo to się dzieje samo, podobnie z naszą duszą przed Jezusem Eucharystycznym. Wystarczy, że wystawimy się na tę Jego miłującą obecność, a nasza dusza jest przemieniona. Coś nam daje ze swojej miłości, żebyśmy mogli kochać następnych.
Wiele osób może rezygnuje z adoracji z powodu doświadczania takiej wiecznej plątaniny myśli, która nam się wydaje „niegodna” do bycia przed Bogiem. Pani też tego doświadcza?
– Jasne, że tak. Nazywam to „filmem w mojej głowie”. I też był taki moment w moim życiu, kiedy zaczęłam się gubić i miałam wątpliwości, czy taka modlitwa z tym natłokiem myśli ma sens. Ale pewien benedyktyn podpowiedział mi wtedy: tylko z tego powodu nie rezygnuj! I dodał: Twoja obecność przed Najświętszym Sakramentem jest takim daniem Bogu pola walki. Twoja dusza jest tym polem walki, gdzie Jezus walczy o prawdę i dobro z twoim wrogiem, a ty dajesz to pole przez sam fakt obecności. Posłuchałam. I wiele razy widziałam, jak Pan Bóg mnie uchronił przed zejściem na manowce właśnie dzięki temu.
Więc nie przejmować się tym natłokiem myśli?
– Św. Teresa z Ávili nazywała takie rozproszenia modlitewne „wariatką na strychu”. Te wszystkie myśli w naszej głowie są jak „wariatka”, która gdzieś tam się kołacze i hałasuje, ale można ją zignorować. Przecież gdyby człowiek czekał z modlitwą, także z adoracją, na to, że będzie umiał, że poczuje sens i zobaczy owoce – to nigdy by nie zaczął. Bo nasz nieprzyjaciel zrobi wszystko, by odciągnąć nas od Jezusa. Każda decyzja pójścia na adorację czy inną dłuższą modlitwę niż
5 minut – to jest walka. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że ciągle funkcjonujemy w modelu narcystycznym, gdzie celem modlitwy jest „żeby było miło”. Ale nam w ogóle nie musi być miło, naszym celem jest zbawienie! Jezus wysłużył zbawienie na krzyżu w potwornych cierpieniach, wszyscy święci przechodzili przez bardzo ciężkie życie. Dlatego myślę, że podstawowe pytanie, jakie trzeba sobie najpierw zadać, brzmi: kim dla mnie jest Pan Jezus? Jeśli dla mnie On jest kimś ważnym, to dlaczego do Niego nie pójść? Przecież gdy masz ukochanego czy ukochaną, o których wiesz, że czekają na ciebie, to zamiast do nich, pójdziesz grać na komputerze? No nie! Pobiegniesz do niej, do niego.
Brzmi to pięknie, ale jak pomóc w praktyce przetrwać tę niemożliwość skupienia, żeby się nie zniechęcić?
– Przede wszystkim siadam blisko, w pierwszej ławce – bo jestem osobą, którą wszystko dekoncentruje, na przykład wchodzące do kościoła osoby. Siadając z przodu, ograniczam sobie pole widzenia i rozproszenia. Poza tym pomocne jest, żeby mieć takie swoje jedno zdanie modlitewne, które będzie nas znów kierowało na Pana Jezusa w tym natłoku myśli. Może to być: „Jezu, ufam Tobie”, „Jestem przy Tobie”, „Jezu, kocham Ciebie”. Ulubione zdanie modlitwy. Czasem też za „rozproszenie” uznajemy sytuację, gdy na przykład podczas adoracji nagle zaczynamy myśleć o kimś konkretnym. A może to Pan Bóg przypomina nam o tej osobie, żebyśmy się za nią modlili?
A jeśli ktoś nie czuje się godny, żeby wejść na adorację? Na przykład mija kościół w drodze z pracy, chce wstąpić na moment, ale czuje, że jest daleko od Boga i nie powinien w takim stanie stawać przed Nim?
– A kto z nas w ogóle może czuć się godnym, by przed Nim stanąć? Wszyscy jesteśmy grzesznikami, nawet jeśli w danym momencie żyjemy w łasce uświęcającej. Łaska uświęcająca jest darem: „cóż masz, czego byś nie otrzymał?” – pyta św. Paweł. Zresztą, w samej Ewangelii widzimy mnóstwo dowodów na to, że Jezus chce się spotykać właśnie z grzesznikami. W Ewangeliach są tylko dwa momenty, gdy Jezus milczy w obliczu kogoś, kto się do niego zwraca, obydwa w okolicznościach Jego męki. Jeden raz, gdy po uwięzieniu jest postawiony przed oblicze Heroda, który czeka na „kuglarską sztuczkę”, na pokaz cudu Jezusa – na zasadzie rozrywki, z ciekawości – i Jezus mu nic nie odpowiada. Drugi raz na krzyżu, gdy Go zaczepia jeden z łotrów, drwiąco się do Niego zwracając. Także milczy. To pokazuje nam, że to, co zamyka na spotkanie z Nim, to tylko obojętność i drwina. Tym zaś, co otwiera, jest zawsze nasza wewnętrzna szczerość i szukanie prawdy. A to będzie nas prowadziło do nawrócenia. „Sercem skruszonym nie pogardzisz Panie” – mówi psalmista.
---
Maria Pieńkowska
Założycielka polskiej gałęzi międzynarodowej wspólnoty Emmanuel, autorka publikacji książkowej Msza św. krok po kroku
---
PRAKTYCZNE PORADY
W wielu dużych miastach są już kościoły, gdzie trwa całodzienna, a nawet całodobowa adoracja. Łatwo wtedy wstrzelić się z godziną
Gdy nie ma wystawionego Pana Jezusa w monstrancji, nadal można Go adorować przed tabernakulum
Jeśli nie czujesz się gotowy poświęcać
od razu całej godziny, wstąp choć na kilka minut
Nie bój się natłoku myśli.
Nie unieważniają tej modlitwy
Znajdź krótkie wezwanie, które pomoże Ci się koncentrować na Jego obecności, np. „Jezu, ufam Tobie” albo „Jezu, kocham Ciebie”, albo „Jezu, jestem przy Tobie”.
Można na adorację zabrać Pismo Święte i czytać czytania z dnia albo fragment z poszczególnych ksiąg. Dobry jest Nowy Testament albo Psalmy
Nie bój się milczeć. Staraj się słuchać.
On wszystko wie
Nic się nie stanie, jeśli zaśniesz na chwilę
ze zmęczenia. Ważne, że jesteś przy Nim
---
Maria Pieńkowska
Założycielka polskiej gałęzi międzynarodowej wspólnoty Emmanuel, autorka publikacji książkowej Msza św. krok po kroku