Wielkoduszny gest polskich biskupów, którym było pamiętne Orędzie do biskupów niemieckich opublikowane w listopadzie 1965 r., przyniósł jego sygnatariuszom wiele goryczy. Atakowani przez komunistyczne władze nie znaleźli wsparcia w społeczeństwie, które nie było przygotowane na chrześcijański z ducha akt wybaczenia, połączony z prośbą o przebaczenie. „Nie przebaczymy” – tym hasłem szermowała peerelowska propaganda, wykrzykiwano je na licznych wiecach i wydaje się, że bliższe było ono poglądom większości Polaków niż duch Orędzia.
Prymas Stefan Wyszyński, który zaangażował cały swój autorytet w obronę tego gestu, liczył na stosowną reakcję niemieckiego episkopatu. W istocie oczekiwał, że odpowiedzią na akt wybaczenia będzie jasna deklaracja uznania polskich praw do ziem zachodnich. Uczynili to już niemieccy ewangelicy w Memorandum wschodnim, o czym pisałem w jednym z poprzednich artykułów niniejszego cyklu („Przewodnik” 16/2023). Katoliccy bracia w biskupstwie zachowywali dotąd milczenie, co prowadziło do swoistej asymetrii dialogu, niełatwej dla polskich hierarchów sytuacji, w której rola ich partnerów w procesie pojednania przypadała protestantom.
Rozczarowująca odpowiedź na Orędzie
Odpowiedź niemieckich biskupów przyszła 5 grudnia 1965 r. i była, najdelikatniej mówiąc, rozczarowująca. Tak pisał o niej Stanisław Stomma: „Na list pisany z głębi przeżyć pasterskiego sumienia, na głos heroicznej moralności, którym biskupi polscy ryzykowali niepopularność i niezrozumienie wśród wiernych, przyszła odpowiedź lakoniczna, grzeczna, poprawna i w gruncie rzeczy robiąca wrażenie uniku”. Przede wszystkim zabrakło jasnej deklaracji w sprawie granicy, a jedynie to nadałoby niemieckiej odpowiedzi właściwą wagę. Prymas Wyszyński, co nieczęste w relacjach między biskupami, jasno dał wyraz swemu rozczarowaniu w liście do przewodniczącego Episkopatu Niemiec, kard. Juliusa Doepfnera: „Muszę Jego Eminencji się przyznać całkiem szczerze, że odpowiedź niemieckiego episkopatu na nasze orędzie rozczarowała nie tylko Polaków, ale i opinię światową. Nasza tak serdecznie podana dłoń została przyjęta nie bez zastrzeżeń. [...] Jest to tym smutniejsze, że niemieccy protestanci wychodzą katolickiej Polsce naprzeciw w duchu o wiele bardziej ewangelicznym i że właśnie oni wyrażają skruchę za to wszystko, cośmy wycierpieli w czasie wojny i coraz częściej wyrażają wolę pojednania w duchu naszego Zbawiciela. Dla naszego katolickiego ludu jest to oczywista przykrość, trudno mu bowiem zrozumieć, że niemieccy współbracia pod tym względem pozostają tak daleko w tyle”.
Dlaczego niemiecka reakcja na Orędzie była tak mało satysfakcjonująca? Powinniśmy mieć świadomość, że ówcześnie, dwadzieścia lat po wojnie, społeczeństwo niemieckie niewiele wiedziało o zbrodniach popełnionych przez okupanta na Polakach. Świadomość Niemców była zdominowana przez traumę tzw. wypędzeń, które dotknęły kilkanaście milionów osób. Zdawano sobie sprawę z tragicznego losu Żydów, ale wojna i jej okrucieństwo były kojarzone przede wszystkim z kampanią w ZSRR. Jeszcze całkiem niedawno, w znanym i wielce kontrowersyjnym serialu Nasze matki, nasi ojcowie, główny bohater „służył w Polsce i we Francji”, ale prawdziwa wojna zaczęła się dla niego dopiero w 1941 r., w Rosji. Wrzesień 1939 r. i okrucieństwa okupacji ziem polskich były, i czasem do dzisiaj są, nieobecne w pamięci Niemców. Co innego z wysiedleniami, które po 1945 r. dotknęły milionów mieszkańców Śląska, Ziemi Lubuskiej, Pomorza, Warmii i Mazur. Ci „wypędzeni” byli aktywnymi i znaczącymi uczestnikami życia publicznego Niemiec Zachodnich. Liczyć się z nimi musieli nie tylko politycy, ale również przedstawiciele Kościołów, przede wszystkim katolickiego. Do jego wspólnoty należała większość z nich, mieli oni również wpływ na politykę niemieckiej chadecji CDU-CSU, pozostającej w ścisłej relacji z hierarchami.
Świadomość większości biskupów nie różniła się zasadniczo od tego, jak postrzegała problem odpowiedzialności Niemców za zbrodnie na Polakach większość społeczeństwa nad Renem i Łabą. Nie widzieli potrzeby ekspiacji, raczej oburzali się na swych polskich braci w biskupstwie, gdy ci podkreślali prawa Polski do ziem zachodnich. Świadczą o tym choćby reakcje wielu niemieckich katolików na Orędzie. Z satysfakcją przyjęli oni do wiadomości nie propozycję przebaczenia, a prośbę o nie. Dla nich był to sygnał, że polski episkopat nareszcie jest gotów wyznać polską winę. Z tego punktu widzenia przesłanie pojednania zostało zrozumiane jako późno wypełniony obowiązek polskich biskupów wobec niemieckiego Kościoła, a nie jako wielkoduszny gest polskich ofiar wobec Niemców. Wielu katolików w Niemczech uznało Orędzie za dokument skażony polskim nacjonalizmem. Stanowisko episkopatu niemieckiego z 3 grudnia 1965 r. mówiło o: „twardej, nacjonalistycznej postawie polskich biskupów i wiernych”. Celnie i krótko ocenił całość problemu Władysław Bartoszewski: „List biskupów polskich zdecydowanie wyrastał ponad ówczesny przeciętny stan świadomości społecznej i dojrzałość moralną polskich katolików. Odpowiedź biskupów niemieckich odpowiadała w pewnym sensie stopniowi dojrzałości moralnej katolików niemieckich”.
Oddolna inicjatywa intelektualistów
Takie stanowisko niemieckich hierarchów wywołało jednak w niektórych świeckich i duchownych środowiskach katolickich odruch moralnego sprzeciwu. Biskupi okazali się niezdolni do ujęcia podanej im dłoni, musieli ich zatem zastąpić świeccy i duchowni katolicy, których wrażliwości nie stępił piastowany urząd. Siłą niemieckiego chrześcijaństwa była i jest aktywność środowisk świeckich, które postrzegają swoje relacje z hierarchią jako partnerskie. W takim właśnie oddolnym partnerstwie narodziła się inicjatywa, która miała zrekompensować biskupią rezerwę i zainicjować powolny proces zmian w świadomości niemieckich katolików.
Trzy lata po wymianie listów, w 1968 r. ogłoszone zostało memorandum dotyczące stosunków polsko-niemieckich, którego autorami byli intelektualiści katoliccy, świeccy i duchowni, skupieni w Bensberger Kreis (Kole z Bensbergu). Była to inicjatywa Waltera Dirksa, wydawcy lewicowo-katolickich „Zeszytów frankfurckich” („Frankfurter Hefte”) oraz członków katolickiego ruchu pokojowego Pax Christi. Utworzyli oni koło niemieckich katolików, pragnących udzielić właściwej odpowiedzi na Orędzie. Prace nad przygotowaniem memorandum trwały dwa lata. Po jednomyślnym uchwaleniu ostatecznej wersji dokumentu został on podpisany przez 149 osób, w tym 30 profesorów uniwersyteckich. Był wśród nich m.in. młody teolog z Tybingi – ks. Joseph Ratzinger, który napisał wówczas: „Jestem wdzięczny i szczęśliwy, że taka inicjatywa, na którą od dawna czekałem, została w końcu podjęta”. Ciekawe i znamienne było, że wyraził sprzeciw i zażądał usunięcia z tekstu memorandum fragmentu zawierającego jego zdaniem „fałszywą teologię polityczną”, czyli postulatu rządzenia państwem według zasad Prawdy Objawionej.
Memorandum bensberskie było wyraźną polemiką z zachowawczym stanowiskiem biskupów i odcinało się od obecnego w nim swoistego symetryzmu winy Niemców i Polaków. Bensberczycy jasno deklarowali: „Po wszystkim, co stało się w czasie II wojny światowej, musimy zrozumieć i zaakceptować fakt, że Polacy nie mają do nas zaufania”. Padła wreszcie deklaracja dotycząca ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, na którą nie było stać biskupów: „My, Niemcy, musimy pogodzić się z myślą, że nie możemy już żądać powrotu tych obszarów do państwa niemieckiego”. Sygnatariusze memorandum wezwali także do uregulowania przez Stolicę Apostolską statusu administracji kościelnej na tych terenach, która była wciąż prowizoryczna. Biskupi polscy starali się o to od dawna, ale ich wysiłki były dotąd skutecznie torpedowane przez hierarchów niemieckich.
Kropla drąży skałę
Reakcje na memorandum wśród katolików niemieckich były zróżnicowane. Poparły je środowiska związane z ruchem reformy soborowej, sprzeciwiły się, nieraz gwałtownie, kręgi konserwatywne, związane z „wypędzonymi”. Winfried Lipscher, sygnatariusz memorandum, wspominał: „wszystkich nas, którzy podpisaliśmy, krytykowano. Wyzywano nas od «lewaków», mówiono, że jesteśmy lewackimi teologami”. Nieraz słyszał, że jest: „komunistyczną świnią”, która „nie ma prawa uczyć naszych dzieci”. Episkopat niemiecki nie udzielił jednoznacznego poparcia bensberczykom.
Inaczej było w Polsce. Prymas podziękował im w wymownych słowach: „Jest dla nas wielce radosne, że możemy Wam podziękować za chrześcijańską odwagę, chrześcijańską dobrą wolę oraz szerokie horyzonty w ocenie sytuacji międzynarodowej. Stronice Waszego wyważonego Memorandum są przesiąknięte duchem Ewangelii”. Lipscher wspomina jednak o pewnym rozgoryczeniu prymasa: „Kiedyś – było to już w drugiej połowie lat 70., gdy od Orędzia minęło ponad 10 lat – powiedział mi, może trochę żartem, że jako prymas Polski dziękował Niemcom dwa razy. Pierwszy raz ewangelikom, za ich Memorandum wschodnie, a drugi raz socjaldemokratom, za to, że ich rząd doprowadził do uznania granicy. I dodał, że wolałby dziękować innym: niemieckiemu Kościołowi katolickiemu i chadekom z CDU. Ale niestety tak się nie stało”.
Dokument bensberski ujrzał światło dzienne w chwili, gdy zmieniać się zaczęła polityka RFN wobec krajów Europy Wschodniej. Nowy rząd socjaldemokratycznego kanclerza Willy Brandta, rozpoczął tzw. Ostpolitik, która zakładała regulację relacji Niemiec zachodnich z państwami znajdującymi się w strefie wpływów ZSRR. Jej efektem było podpisanie w grudniu 1970 r. traktatu PRL-RFN, zawierającego uznanie przez Niemcy Zachodnie granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Na fundamencie etycznym, stworzonym przez Orędzie i Memorandum bensberskie, zaczął być budowany gmach porozumień politycznych, które znalazły swój finał już po zjednoczeniu Niemiec, na początku lat 90. w postaci traktatów o granicy i o dobrym sąsiedztwie. Symbolicznym zdaje się fakt, iż ogromną rolę w ich wynegocjowaniu odegrał rząd, na czele którego stał Tadeusz Mazowiecki. To on, jako pierwszy w Polsce, już w 1968 r., na łamach „Więzi”, której był redaktorem naczelnym, opublikował i entuzjastycznie skomentował Memorandum Bensberger Kreis.