Franciszek w zasadzie nie mówił o Benedykcie. Nie przywołał jego zasług, nie opowiadał o długim życiu, kolejnych zajmowanych w Kościele stanowiskach, o naukowym dorobku zmarłego papieża seniora. Mówił tylko o tym, co naprawdę liczy się po śmierci człowieka: o relacji z Bogiem, o powierzeniu się w Jego ręce i o miłości.
Zarzuty i błędy
Na Franciszka wylała się fala krytyki. Mówiono, że papież był w tej homilii „wielkim nieobecnym”. Że była ona bardzo słaba, bez osobistej refleksji, „byle odfajkować”. Pojawiał się wreszcie zarzut najcięższy: zarzut złej woli papieża, który rzekomo bał się stanąć w cieniu swojego wielkiego poprzednika, dlatego świadomie nie chciał mówić o jego zasługach.
Tego rodzaju zarzuty pokazują przynajmniej dwa błędy. Pierwszy to niezrozumienie dla samego tekstu homilii i brak znajomości jej źródeł. Drugi to abstrahowanie od teologii liturgii, jakiej uczył sam papież Benedykt i której papież Franciszek pozostaje wierny.
Teksty kluczowe
Jeśli chodzi o samą treść, trudno było być może wyłapać to tym, którzy z nauczaniem Benedykta XVI nie są dobrze zaznajomieni. Jednak w zasadzie cała treść wygłoszonej przez Franciszka homilii oparta była wyłącznie na tekstach Benedykta XVI, w dodatku mocno charakterystycznych i kluczowych dla jego pontyfikatu. Znalazły się w niej cztery obszerne cytaty z homilii wygłoszonej na inauguracji pontyfikatu, z homilii na Mszy św. Krzyża, w pierwszy Wielki Czwartek po wyborze Benedykta na papieża oraz z encykliki Deus caritas est. Dodatkowym wielkim przytoczonym tekstem jest ten z Reguły pasterskiej św. Grzegorza Wielkiego. Wszystko to – jeśli wsłuchać się uważnie w treść – staje się głęboką i poetycką medytacją o zawierzeniu dobroci Boga i o całkowitym oddaniu się zmarłego papieża misji Chrystusa.
Zaspokajanie własnych potrzeb
O oddaniu się Benedykta Chrystusowi – a nie o samym Benedykcie. W Kościele, który przywykł do wychwalania zasług ludzi w miejscu oddawania chwały Chrystusowi, to rzeczywiście mogło zabrzmieć w sposób nie do przyjęcia. To ten drugi wspomniany błąd: niezrozumienie dla sensu liturgii. Benedykt XVI poświęcił temu problemowi dużą część życia. O stawaniu człowieka na pierwszym miejscu w czasie liturgii pisał: „Ludzie nie są w stanie wytrwać przy niewidzialnym i tajemniczym Bogu. Zatem zostaje On sprowadzony na dół, do ludzi, do tego, co widzialne i zrozumiałe. Taki kult nie jest wznoszeniem się do Boga, lecz ściąganiem Boga w dół, do siebie. Bóg ma być obecny wówczas, gdy jest ludziom potrzebny, i ma być taki, jakim Go ludzie potrzebują. Człowiek używa Boga i w rzeczywistości stawia się ponad Nim, nawet jeśli zewnętrznie nie jest to rozpoznawalne. (…) Gdy nieobecność Mojżesza przeciąga się, przez co sam Bóg staje się niedostępny, wówczas lud sprowadza Boga do siebie. Kult staje się świętem, które wspólnota wyprawia dla samej siebie i w którym szuka samopotwierdzenia. Uwielbienie Boga przeradza się w zaspokajanie własnych potrzeb”.
I w innym miejscu: „Jeśli w liturgii oklaskuje się ludzkie dokonania, to jest to zawsze ewidentny znak tego, iż całkowicie zagubiono istotę liturgii i zastąpiono ją rodzajem religijnej rozrywki”.
Przyjaciel w cieniu
Homilia na pogrzebie Benedykta XVI była taka, jaki był on sam: skupiona na Bogu, któremu człowiek się oddaje, a nie na człowieku, który gra główną rolę. Takich właśnie, którzy przed Bogiem nie pchają się na pierwszy plan, można nazwać „wiernymi przyjaciółmi Oblubieńca”.