Logo Przewdonik Katolicki

Katedra na sprzedaż

Jacek Borkowicz
fot. Norman/Fotolia

Fara św. Katarzyny, gotycka świątynia licząca sobie 550 lat, jest zbyt obszerna, by mogła ją utrzymać nieliczna wspólnota miejscowych katolików. Część wiernych, nie mogąc pogodzić się z tą decyzją, zainicjowała już internetową zbiórkę pieniędzy na ratowanie kościoła, jednak los katedry wisi na włosku. Jeśli przejdzie ona w niekatolickie ręce, będzie to oznaczać koniec jakiejś części bogatej, wielowiekowej historii całego regionu. Katedra w Utrechcie jest bowiem symbolem katolicyzmu w tym kraju – do niedawna rezydował przy niej prymas Holandii.

Puste miejsce po nawie
Katedra, choć sama w sobie dużych rozmiarów, nieco maleje w cieniu znacznie od niej potężniejszej świątyni pw. św. Marcina, której dzwonnica jest najwyższą wieżą kościelną w całej Holandii. Obok dzwonnicy podziw budzi – oddzielona od niej niezabudowanym placem – wysoka apsyda wraz z transeptem. Wręcz kłuje w oczy puste miejsce po nawie, która w XVII w. runęła pod własnym ciężarem. Nigdy jej nie odbudowano.
Kościół św. Marcina był pierwszą katedrą Utrechtu i stolicą chrześcijaństwa całych Niderlandów. To tutaj w VII w. zainstalował się Willibrord, pierwszy misjonarz tej krainy oraz jej pierwszy biskup. Odtąd, przez prawie tysiąc lat, Niderlandy stanowiły żywe ognisko katolickiej duchowości, kultury i nauki. Ale w 1579 r. właśnie w Utrechcie siedem niderlandzkich prowincji, zbuntowanych przeciw absolutystycznym rządom Filipa II Habsburga, zjednoczyło się, dając początek dzisiejszej Holandii. Filip był katolikiem, a holenderscy powstańcy protestantami, więc siłą rzeczy polityczna walka przełożyła się tu na konflikt wyznaniowy. Panującym wyznaniem Holandii stał się kalwinizm, zaś katolicy ze swoimi nabożeństwami musieli zejść do podziemia. Trzy lata po unii siedmiu prowincji wypędzono z Utrechtu katolickiego księcia biskupa. Olbrzymich rozmiarów katedra, teraz już nikomu niepotrzebna, niszczała. Stąd owo zawalenie się nawy, które dzisiaj przywołuje symboliczny obraz wewnętrznej pustki.
W 1853 r., na fali demokratycznych przemian w Europie, dokonano w Holandii równouprawnienia katolików. Pozwolono też odtworzyć skasowane diecezje. W Utrechcie nie było mowy o oddaniu kościoła św. Marcina, którego wieża jest wizytówką miasta – nie pozwoliła na to protestancka większość mieszkańców. Na nową siedzibę katolickiej katedry przeznaczono kościół św. Katarzyny przy dawnym konwencie joannitów.

Zgrzyt w naoliwionej maszynie
Dało to początek stuletniej epoce odrodzenia holenderskiego katolicyzmu, który – aczkolwiek był i nadal jest wspólnotą mniejszościową – rozwinął się dzięki dobrej organizacji życia społecznego, z której słyną wszyscy Holendrzy, zarówno protestanci, jak i katolicy. W Utrechcie, podobnie jak w całej Holandii – ze szczególnym uwzględnieniem jej południowej części – jak grzyby po deszczu powstawały katolickie szpitale, żłobki, domy opieki, szkoły i wyższe uczelnie. Rozwinęła się katolicka prasa, katolickie teatry, potem zaś katolickie kino. Co więcej, katolicy zorganizowali tam całą sieć wyznaniowych związków zawodowych i korporacji, analogicznych do takich instytucji ewangelickich. Byli więc katoliccy szewcy, katoliccy kuśnierze, dentyści i adwokaci. W ogólnoholenderskiej skali wszystko to działało nienagannie, tyle że osobno w każdej grupie wyznaniowej.
W połowie XX w. cały ten dobrze naregulowany mechanizm zaczął jednak się dekomponować. W jego katolickim segmencie impuls do zmian dali holenderscy dominikanie, którzy wówczas znajdowali się w awangardzie tendencji progresistowskich w Kościele. Dysponując dwoma poczytnymi czasopismami, opublikowali serię artykułów, w których wybijało się pytanie: po co istniejemy i działamy? Czy tylko po to, aby być doskonałą organizacją? A może jednak, zapatrzeni w nienagannie naoliwione trybiki maszyny, zapominamy o orędziu Chrystusa? On powiedział przecież: „aby wszyscy byli jedno”, a nam jest widać zbyt wygodnie w naszym wyznaniowym odosobnieniu.
Pytania te wniosły ferment do katolickiej wspólnoty Holandii. A ferment, jak wiadomo, ma to do siebie, że ożywia – ale też czasem i psuje. Tutaj zadziałały obie te tendencje naraz. Nowy, ekumeniczny sposób myślenia rozszerzył horyzonty młodego pokolenia holenderskich katolików. Z drugiej strony zbiegł się on czasowo z potężnym, ogólnoeuropejskim i ogólnoświatowym prądem laicyzacji, a także rewolucji obyczajów połączonej z „rewolucją seksualną”. Skutkiem tego Holendrzy, którzy od tysiąca lat znani byli ze swego pobożnościowego zaangażowania, zaczęli odchodzić od wiary. Prąd ten nie ominął i katolików. Zburzywszy mury, zyskali szerokość spojrzenia, ale stracili jedną z możliwości obrony przed tym, co niósł im świat.
Jeszcze w 1970 r. stanowili oni 40 proc. ogółu Holendrów. Dziś do katolicyzmu przyznaje się w tym państwie niewiele ponad 20 proc. obywateli. Co gorsza, Kościół w Holandii – podobnie jak inne Kościoły w tym kraju – starzeje się i wymiera. Liczba pogrzebów już dawno przewyższyła tu liczbę chrztów. Zmniejsza się też liczba parafii: tylko w ciągu ostatniego piętnastolecia ubyło ich tu prawie tysiąc! Dziś Kościół holenderski liczy ich zaledwie niewiele ponad sześćset. Ale nawet te liczby nie odzwierciedlają rozmiarów kryzysu. W archidiecezji Utrechtu, gdzie według urzędowych danych mieszka ponad 750 tys. katolików, udział w coniedzielnej Mszy św. deklaruje tylko 30 tys. wiernych.

Miasto znowu bez pasterza
W 2007 r. – już po raz drugi w historii Utrechtu – wyniósł się z miasta jego biskup. Ale tym razem nie wypędzili go protestanci. Kard. Willem Jacobus Eijk, metropolita i prymas Holandii, zamieszkał w klasztorze, w miasteczku oddalonym o 60 kilometrów od jego macierzystej stolicy, z powodów ekonomicznych. Biedniejącą z roku na rok metropolię nie stać było na utrzymywanie historycznej rezydencji w centrum miasta. Ale ten azyl arcybiskupa ma też wymiar symboliczny. Jego nieobecność w Utrechcie świeci pustką jak nawa, której brak w kościele św. Marcina.
Kard. Eijk jest zdecydowanym obrońcą sprawdzonych katolickich wartości, nieufnym wobec wszystkiego, co w duchu otwartości wobec świata wzywa do rewizji zastarzałych kościelnych struktur. Jest też, jak łatwo się już domyślić, otwartym krytykiem stylu pontyfikatu papieża Franciszka. Był jednym z hierarchów, którzy wyrażali wątpliwości wobec zasad wyrażonych w adhortacji Amoris laetitia. Ostro też zareagował na papieski brak potępienia inicjatywy biskupów niemieckich w sprawie udzielania Komunii protestanckim małżonkom katolików i katoliczek.
Takich głosów jest coraz więcej, i to nie tylko w Holandii. Kościół w całej Europie staje dziś przed jednym z najpotężniejszych wyzwań w swojej historii. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki