Gdy rycerze krzyżowi wojowali mieczem o Ziemię Świętą, w odległych od Jerozolimy miastach północnej Francji pojawiły się oznaki dziwnego ożywienia. Ludzie porzucali swoje warsztaty i sklepy, gromadnie wychodząc za miejskie bramy. Tam przyłączali się do nich mieszkańcy pobliskich wiosek. Wszyscy kopali glinę, łupali kamień w kamieniołomach i ładowali to wszystko na taczki. Tylko większe głazy trafiały na wozy. Większość ciężarów ludzie ręcznie pchali w kierunku miasta. Na budowę katedry.
Król na budowie
Do tego mozołu nikt ich nie zmuszał. Przeciwnie, to zwykli mieszczanie i chłopi dali impuls architektom do tworzenia planów nowych kościołów, a możnym – do fundowania ich budowy. Ciężką fizyczną pracę wykonywali z ochotą i radością. „Tłum otaczał wozy, mężczyźni i kobiety podpychali, przyprzęgali się na przemiany do sznurów, wsadzali karki w parciane szleje. Tak ciągnęli i śpiewali, jakby anioła dostrzegali na przedzie”. W kamieniołomach i wyrobiskach solidarnie pracowali zarówno mali, jak i wielcy. W ściśle przestrzeganej hierarchii feudalnego społeczeństwa każdy stan miał wyznaczone sobie miejsce, jednak w brudnym, wyciskającym poty wykopie machali oskardami i łopatami także baronowie, hrabiowie i książęta. Zdarzało się, że sam król zakasywał rękawy i stawał w szeregu budowniczych.
Był to cud, nie tylko na miarę epoki feudalizmu. W historii chrześcijańskiej cywilizacji nigdy przedtem, jak również nigdy potem nie było podobnego przypadku. Ten sam Duch, który jednych poprowadził na daleką krzyżową tułaczkę, innym kazał tutaj, na miejscu, pokojowym sposobem wznosić w górę pomniki ich wiary. Te pomniki, w odróżnieniu od dzieł krzyżowców na Wschodzie, przetrwały do dziś w postaci kilkunastu najwspanialszych kościołów Europy.
Gotycka katedra, nawet jeśli usytuowana jest w samym środku starego miasta, zawsze pozostaje jakby nieco na uboczu. Ignorując prostokątną siatkę uliczną, czasem nawet stając tyłem do głównego placu. Dzisiaj nie rozumiemy przyczyny tej pozornie bezsensownej „nieregularności”, ale dla człowieka średniowiecza była ona oczywista: świątynia Boża jest znakiem rzeczywistości nie z tego świata. Jest obrazem Chrystusa, który jest panem kosmosu. Jej rozplanowania nie godzi się dopasowywać do czegoś tak ziemskiego i doczesnego, jak plan miasta.
Okręt do światła
Od najwcześniejszych czasów chrześcijanie swoje kościoły budowali „zwrócone ku światłu”. Bazyliki późnego antyku stawiano więc tak, aby „patrzyły” w kierunku wschodzącego słońca, które zgodnie ze starą tradycją symbolizowało światło Chrystusa. Ich prezbiteria znajdowały się po stronie zachodniej, by stojący w nich celebransi mogli spoglądać ku wschodowi. Lud natomiast zwrócony był na zachód, i w takim to układzie prezbiterzy celebrowali Mszę „twarzą do ludu”. Jednak w połowie V w. zmienił się sposób myślenia o układzie chrześcijańskiej świątyni. Teraz zaczęto ją widzieć nie tyle jako obraz modlącego się wiernego, ile jako wizerunek samego Chrystusa, mistycznego ciała Kościoła. W tym rozumieniu ku Jego głowie, twarzą w Twarz, zwróceni być winni wszyscy oddający Mu cześć – celebrans i lud. W ten sposób „głowa” bazyliki przeniosła się z zachodu na wschód, co fachowo określa się mianem orientacji kościołów. Odtąd przez tysiąc lat miejsca modlitwy i ofiary zachodniego chrześcijaństwa nieodmiennie nakierowywano na wschód, niezależnie od otoczenia, w którym się znajdowały. Ku wschodowi, a zatem w jednym i tym samym kierunku, skierowany był też i ksiądz, i wspólnota wiernych.
Nazwa głównej hali kościelnej, nawa, wywodzi się od łacińskiej nazwy okrętu. Chrześcijańska symbolika głosi, że okrętem tym płynie w kierunku zbawienia wspólnota wierzących. W jego żagle uderza wiatr Ducha Świętego, ale wiatr ten, w odróżnieniu od zwykłego wiatru, wieje pod prąd szlaku Chrystusowej nawy, od strony wschodzącego słońca. Czyli z kierunku, ku któremu patrzy liturgiczne zgromadzenie. Ten „okręt” przypomina więc raczej kometę, w którą biją fale wiatru słonecznego. Tropiąc ukrytą, kosmiczną symbolikę chrześcijańskiej świątyni, trudno w tym miejscu oprzeć się skojarzeniu z Gwiazdą Betlejemską. Takie to symbole, głęboko zakotwiczone w zbiorowej podświadomości chrześcijańskiej wspólnoty, inspirowały intuicję oraz inwencję budowniczych gotyckich katedr.
Równowaga wysokich napięć
Średniowiecze rozwinęło schemat kościoła na planie krzyża, którego oś stanowi nawa, ramiona zaś zwane są transeptami. Na tym planie francuscy budowniczowie XII–XIII stulecia – czyli okresu wspomnianego na początku duchowego ożywienia – wznosić poczęli budowle coraz to wyższe. Wynalazek ostrołuku i przypór, który szybko rozpowszechnił się na Zachodzie, pozwolił im na budowę strzelistych, wypełnionych światłem, ażurowych konstrukcji, na co wcześniej nie mógł sobie pozwolić żaden z architektów. A przy tym podstawę materiału nadal stanowiły ciężkie bloki kamienne. Dwudziestowieczny teoretyk architektury Nikolaus Pevsner określił ten paradoks mianem równowagi wysokich napięć. Przeciwstawne siły nacisku równoważy tu właśnie ostrołuk.
Gotycką katedrę budowano przez pokolenia, zatem ci, którzy zaczynali ją stawiać, z reguły nie oglądali dzieła skończonego. W oczach pionierów „tak wysoko kreśliły się lekkie łuki kamienne, że ich napowietrznej pustki nie wypełniało nic prócz jasnego zachodu. Nie dźwigały też nic jeszcze, szły poprzez niebiosa, jak wiązania górnego mostu dla duchów”. Architekci i muratorzy nie pracowali dla siebie, ich dążenie ku górze wpisywało się w wysiłki łańcucha pokoleń.
Odkąd w 1311 r. zwieńczono szczyt katedry w angielskim Lincoln, kościelne wieże przez kilkaset lat stanowiły najwyższe budynki w Europie (więc także na całym świecie). Od tego momentu strzelista sylwetka gotyckiej katedry, w której cieniu rozpościera się miasto, stanowi dominantę krajobrazu zachodniej połowy naszego kontynentu. Wszystko na chwałę Boże. Do czasu.
Upadek gigantów
Prędzej czy później musiała się pojawić pokusa wieży Babel. Późne średniowiecze stało się świadkiem swoistego wyścigu: miasta Francji, Anglii, Niemiec i Niderlandów wysokością swoich kościołów zaczęły rywalizować między sobą o pierwszeństwo w kupieckiej potędze. Powstawać zaczęły świątynie o nienotowanej dotąd wysokości 150 metrów, a nawet wyższe. Umożliwiały to strzeliste iglice, montowane na górnych kondygnacjach wież dzwonnych. Dziwnym trafem nie przetrwały one jednak długo: zwalała je na ziemię pierwsza większa wichura. Iglice gotyckich kościołów, które możemy dzisiaj oglądać na starówkach Zachodu, w olbrzymiej większości przypadków postawione zostały ponownie w późniejszych stuleciach.
Tu i ówdzie pozostały niedokończone projekty. Katedrę w Beauvais, najbardziej strzelistą z katedr gotyckich, zbudowano tylko od apsydy do transeptu. Ale nawet ten fragment robi wrażenie na oglądających. Dzwonnicę kościoła w miasteczku Zierikzee na holenderskiej wyspie Schouwen planowano jako najwyższą wieżę na świecie – skończyło się na wymurowaniu masywnej, niezbyt wysokiej podstawy. Katedra w Strasburgu, która do 1884 r. przez dwa i pół wieku dzierżyła tytuł najwyższego budynku na świecie, nigdy nie doczekała budowy drugiej wieży fasady. Ten szczegół nabiera swoistego znaczenia, gdy uświadomimy sobie, że z grona „murarzy” (czytaj: architektów) strasburskiej świątyni wzięła swój początek masoneria. Stąd właśnie wzięła się kielnia murarska, jako symbol tego stowarzyszenia.
Dziś najwyższymi budynkami na świecie są wieżowce międzynarodowych korporacji handlowych. Nikt też nie pamięta o orientowaniu kościołów – bo nikt nie rozumie sensu takiego znaku. Świątynia, chrześcijańska czy też nie, traktowana jest przez architektów jedynie jako uzupełnienie ogólnego planu miasta. Dzisiaj kosmiczny wymiar znaku, jakim jest katedra, to już tylko pieśń przeszłości. Kto wie, może zwrócą mu sens przyszłe pokolenia chrześcijan?
Cytaty w tekście pochodzą z książki Hanny Malewskiej Kamienie wołać będą.