Plac przed poznańską katedrą otacza od Zachodu sylwetka kościoła Najświętszej Marii Panny. Prastara, wybudowana na miejscu palatium Mieszka świątynia – można by rzec – odwróciła się od katedry. Jej piękna gotycka fasada zwrócona jest ku Warcie. Jednak patrząc od strony rzeki, równie trudno ją podziwiać: tutaj z kolei widok przesłania budynek Psałterii. To, co najbardziej efektowne w architekturze niewielkiego kościoła, pozostaje więc w cieniu.
Reguły orientowania
Czyżby błąd średniowiecznego architekta? Z pewnością nie. Popatrzmy na kościoły wybudowane wewnątrz murów miast średniowiecznych: ulokowano je przeważnie z ukosa względem biegu siatki ulic. To usytuowanie, można by powiedzieć, rażąco narusza regularny, podzielony na kwadraty plan gotyckiej wspólnoty miejskiej. Wszystkie inne budowle są jej podporządkowane – z wyjątkiem budynków poświęconych Bogu. Romańska albo gotycka świątynia, choć należy do architektury miasta, funkcjonuje w odmiennym porządku przestrzeni, w innym wymiarze. Tutaj nie może być mowy o przypadku, różnica jest wyrazista i powszechna.
Nieprawda – odpowie być może mieszkaniec Poznania. Przecież gotyckie mury obecnego kościoła jezuitów wybudowano równo względem narożnika Szewskiej i Dominikańskiej. To fakt, tyle że… potwierdzający kwestionowaną zasadę. By ją zrozumieć, winniśmy radykalnie zmienić sposób myślenia, dostroić go do mentalności ludzi średniowiecza. Otóż w dawnych wiekach to nie świątynia „dopasowywała się” do miasta, ale samo miasto „dopasowywało się”, albo – co częstsze – „nie dopasowywało” do położenia kościoła. Siatka uliczna lokacyjnego Poznania, w odróżnieniu od większości miast epoki gotyku, ułożona jest równo na osi Wschód–Zachód, akurat tak, jak biegną osie bez mała wszystkich średniowiecznych kościołów.
Bo kościoły dawnych wieków są orientowane, czyli zwrócone apsydą [pomieszczeniem na planie półkola, zamykającym prezbiterium lub nawę – red.] ku Wschodowi. Okresem największego triumfu tej zasady była epoka gotyku. To wtedy zbudowano katedry, których długie osie prowadziły od zachodniej fasady ku wschodniej apsydzie. Na tej to osi codziennie rozgrywa się misterium światła: jego poranne promienie wpadają do wnętrza świątyni przez wysokie okna apsydy, a blask zachodzącego słońca oświetla kościół od strony rozety [okrągłego okna wypełnionego witrażem, umieszczonego nad głównym wejściem do kościoła – red.]. Nie przypadkiem budowa gotyckich katedr zbiegła się w czasie z okresem rozkwitu europejskiej nauki. Porządek Wszechświata, o którym nauczali scholastycy na uniwersytetach Bolonii i Paryża, miał swoje odbicie w architekturze ówczesnych kościołów, których orientowane osie przypominały wiernym o kosmicznym wymiarze chrześcijaństwa.
Nowy porządek
Bezwzględne przestrzeganie reguły orientacji skończyło się razem z gotykiem. Barok otwarcie z nią zerwał, preferując kościoły o fasadach zwróconych ku ulicom lub placom. Gdyby więc poznański kościół Najświętszej Marii Panny budowano w epoce baroku, jego oblicze z pewnością zwrócone byłoby ku katedrze. Pod względem urbanistycznej logiki stanowiłoby to z pewnością rozwiązanie zrozumiałe. Jednak czy wtedy nie zatracono by tego, co na pierwszy rzut oka niewidoczne? I co zatracono w przypadku wielu innych świątyń? Układ kościoła, niepodlegający dotąd ludzkim ambicjom, podporządkowano założeniom, w których najbardziej liczyła się chwała świeckiego lub duchownego barokowego możnowładcy. Z czasem zapomniano nawet, czego wyrazem są stare świątynie, „nie pasujące” do logicznie skonstruowanej siatki ulicznej. Dlatego dzisiejsze kościoły, nawet te najwspanialsze, pod względem ich rozplanowania są tylko elementem architektury miasta. Niczym więcej. Ich zewnętrzny kształt służy doczesności.
Gotyckie piękno
A teraz zatrzymajmy się przed wejściem do pierwszego lepszego gotyckiego kościoła. Jego sylwetka jest lekka, a jednocześnie wyniosła. Stojąc pośrodku miejskiego gwaru, świątynia – wydaje się – że jest ponad wszystkim, co ją otacza. Gotycki kościół jest doskonale piękny, takim rodzajem piękna, które nie potrzebuje dodatkowego uzasadnienia. Jego architektura jest czytelna, chociaż zewnętrznych ścian nie zdobią tu żadne napisy, w których tak lubuje się współczesność. Tutaj nie trzeba żadnych dodatkowych znaków. Bryła kościoła jest znakiem sama w sobie. Znakiem nie z tego świata.
Wejdźmy do środka. Jesteśmy w świętej przestrzeni. W średniowiecznym misterium wielkanocnym – odtwarzającym czas między ukrzyżowaniem a zmartwychwstaniem – przebrany za diabła aktor, stojąc na zewnątrz, walił pięściami w drzwi kościoła. W tym czasie inny aktor, grający Jezusa, kroczył przez nawę ku wyjściu, by otworzyć wierzeje i „wstąpić do otchłani”. Oglądający to wszystko widzowie, nawet ci prości, nieumiejący wyrazić, co czują, dobrze wiedzieli, że stojąc wewnątrz mikrokosmosu świątyni, uczestniczą w odwiecznym akcie odkupienia świata. Misteryjny Jezus szedł drogą, którą – w odwrotnym kierunku, od wejścia ku ołtarzowi – przemierza liturgiczna procesja. Cała gra dokonywała się na osi wschód–zachód.
Wschodzące słońce
Orientowanie kościołów jest zwyczajem starym jak chrześcijaństwo. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że ludzie modlili się, zwróceni twarzą na wschód, na długo przed Chrystusem. Robili to w sposób naturalny, gdyż intuicja podpowiadała im obecność nieznanego Boga w kosmosie. Ojciec Kościoła, Tertulian (II-III w.), po nim zaś konstytucje apostolskie wspominają o domach modlitwy, w których wierni gromadzą się „twarzą do światła”. Niektórzy wyjaśniali sens tego zwyczaju nakierowaniem ku Jerozolimie, ale nie stąd wziął się początek orientacji. Najstarszy znany nam kościół w Dura Europos nad Eufratem zwrócony jest ku wschodowi, chociaż to syryjskie miasto leży na wschód, a nie na zachód od miejsca ukrzyżowania i zmartwychwstania Chrystusa. Istotą było zwrócenie się ku wschodzącemu słońcu. Pierwsi chrześcijanie chętnie porównywali doń Zbawiciela, nazywając go Niezwyciężonym Słońcem (Sol Invictus).
Dlatego też Konstantyn, pierwszy nawrócony cesarz (313–337 r.), nakazał budowę domów Bożych, w których miejsce celebransów – prezbiterium – ulokowano po zachodniej stronie budynku. W ten właśnie sposób księża mogli oddawać cześć Bogu w kierunku wschodnim, a jednocześnie zwracać się twarzą do ludu.
Jednak dla samego ludu nie było to wygodne: wierni musieli bowiem stać plecami do Sol Invictus. Prowadziło to do napięć. Jeszcze około 450 r. papież Leon Wielki z oburzeniem wspominał o rzymskich chrześcijanach, którzy przed wejściem do bazyliki św. Piotra odwracali się i pozdrawiali rytualnym gestem wschodzące słońce.
W tym jednak czasie zaczęło zwyciężać przekonanie, które doprowadziło do radykalnego „odwrócenia” znaczenia sakralnego symbolu. W czasach Konstantyna wnętrze bazyliki rozumiano jako zgromadzenie wiernych. Teraz dostrzeżono, że chrześcijańska świątynia jest obrazem nie tyle modlącej się ludzkiej wspólnoty, ile samego Chrystusa, Jego mistycznego ciała, w którym zawiera się także wspólnota Kościoła. W tym sensie ku Jego głowie, twarzą w Twarz, zwróceni winni być wszyscy oddający Mu cześć – celebrans i lud. W ten sposób „głowa” bazyliki, prezbiterium (i zamykająca je apsyda), przeniosła się z zachodu na wschód. A tam, gdzie „głowa” musiała zostać na miejscu – w bazylikach konstantyńskich, takich jak rzymska bazylika św. Piotra – celebransi konsekwentnie zwrócili się ku zachodowi. Podobnie wierni, aż do dzisiaj, modlą się tam zwróceni w kierunku zachodnim. Były to jednak wyjątki, dotyczące nielicznych najstarszych świątyń.
Zmiana orientacji z zachodu na wschód doskonale widoczna jest na przykładzie kościołów Rzymu. Według nowego wzoru około 452 r. zbudowano tam kościół św. Piotra w Okowach. Nieco wcześniej zmieniono orientację bazyliki św. Pawła oraz rozbudowano, już w nowym duchu, bazylikę św. Wawrzyńca. Pierwszym orientowanym na Wschód kościołem, o którym wiemy, jest kościół świętej Sabiny – wystawił go niedługo po 432 r. papież Sykstus.
Od VIII w. orientacja kościołów jest już obowiązkowym kanonem. Jako zasada przetrwała ona do XVI w. Jej logiczne dopełnienie, wyrażające się w zwróceniu celebransa twarzą ku wschodowi, zniósł dopiero II Sobór Watykański. Od tej pory ksiądz i wierni znowu patrzą ku sobie twarzą w twarz, jednak w porównaniu z czasami Konstantyna cały ten układ liturgiczny odwrócony został o 180 stopni.