Najnowszy artykuł Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki w „Rzeczpospolitej” kończy jakiś etap wojny o Jana Pawła II. Dla rozżartych zwolenników jego wymazywania z ludzkich serc wszystko było jasne: nakryliśmy gang pedofilów. Bardziej umiarkowani żądali badań, poszukiwań. Książka Ekke Overbeeka i film Marcina Gutowskiego w TVN były ufundowane na tezie wstępnej: zło zaczęło się od kardynała Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego i pierwszego promotora kariery późniejszego papieża. To on miał być seksualnym deprawatorem, stąd późniejsze przyzwolenie Karola Wojtyły na inne przypadki z czasów, kiedy on był krakowskim arcybiskupem.
To oskarżenie dla mnie było tak absurdalne, że dziwiłem się wszystkim, którzy w to weszli.
„Są dokumenty w sprawie Sapiehy” – emocjonował się katolicki publicysta Tomasz Terlikowski. Było wiadomo, że podstawą oskarżania sędziwego już hierarchy są dwa zeznania: księdza, notorycznego donosiciela i współpracownika UB, oraz innego, który znalazł się w więzieniu, więc pod presją.
Nie wiecie, jak takie dokumenty powstały w czasach stalinowskich? Ubecy podrzucali kwestie, zmuszali do potwierdzania, a potem spisywali tekst jako swoisty scenariusz. Naturalnie wpisywali czasem fakty prawdziwe. Ale równie często, a w epoce Stalina z pewnością częściej, coś, co było im potrzebne. Do oskarżenia kogoś innego, czasem do zdobycia haków na kogoś, kogo w końcu o nic nie oskarżano.
Wie to każdy, kto się tamtymi czasami zajmował. Nie mogliście choć poczekać, żeby jacyś historycy objaśnili wam reguły takich źródeł? Tamte służby nie wymyślały sobie postaci współpracowników (stąd porównania z historią Lecha Wałęsy jest absurdalne). Ale wkładały im w usta to, co chciały usłyszeć. Jeśli to jedyne dowody, to ich marność bije po oczach.
Ale Krzyżak i Litka odkryli coś jeszcze. Obu księży przesłuchiwał jeden ubek, porucznik Srokowski. On się okazał niewiarygodny nawet dla przełożonych. Oskarżono go o fałszerstwa, wyrzucono ze służby, nawet skazano. Czy nie należało tego ustalić, kiedy przedstawiało się „winę” kardynała Sapiehy jako oczywistą.
Terlikowski nie ustępuje. Twierdzi teraz, że on nie przesądzał o winie, żądał tylko zbadania sprawy z otwarciem kościelnych archiwów. Jego ton był jednak gromkim okrzykiem: odkryli coś ważnego. Jestem za dostępem do kościelnych dokumentów, ale w tym akurat przypadku nie posłużą one niczemu. Gdyby kardynał był czemuś winien, nie zamykano by dowodów tej winy w jego archiwach. Badania właśnie się odbywają – są nimi takie teksty jak ten z „Rzeczpospolitej”. Co na to autorzy pierwotnych rewelacji? Nadal się upierają, że znają prawdę?
Z kolei historyczka z IPN Łucja Marek przenicowała ustalenia w sprawie „winy” samego Karola Wojtyły. Liczba przeinaczeń i opuszczeń przekracza wszelkie miary. Pojawia się problem wiarygodności autorów. Czy to kwestia nieporadności niezawodowych badaczy historii odległej dla nich epoki PRL? Chyba jednak szukanie na siłę gotowego scenariusza. Lub może gotowego aktu oskarżenia.
Wiele razy dzielę tu włos na czworo. I widzę problem złego reagowania kościelnych struktur na własne patologie. Ale tu akurat oczywistość preparowania i naginania faktów zatyka mi dech w piersiach.
Oczywiście każdy już wie, w co ma wierzyć. 50 procent Polaków uznało wiadome publikacje za „atak na papieża”. Więc „50 procent Polaków nie chce poznać przeszłości Jana Pawła II”, alarmuje lewicowe OKO.Press. Brzmi to jak demaskowanie opryszka. Jakiej przeszłości, pytam. Oczywiście dla OKO.Press Krzyżak i Litka, a także pani Marek to zapewne „prawicowi badacze”. Ale czekam na rzetelną polemikę z nimi. I nie doczekam się.