Mało kto żywo pamięta rok 1962, kiedy to groźba kolejnej wojny, tym razem atomowej, spojrzała ludziom w oczy. W sierpniu amerykański wywiad zaobserwował w kubańskich portach wzmożoną liczbę sowieckich statków. Wśród przewożonych na Kubę towarów wykryto urządzenia i rakiety dalekiego zasięgu, które w październiku 1962 r. skierowane zostały w stronę Stanów Zjednoczonych. Amerykański prezydent John F. Kennedy wprowadził wówczas blokadę morską Kuby, sugerując, że jest gotowy nawet zatapiać jednostki, które przewożą środki bojowe. To postawiło świat na krawędzi wojny jądrowej. Jaka mogła być odpowiedź ZSRR?
Choć Kennedy widział, że ZSRR nie jest zdolne i gotowe do globalnej konfrontacji, ryzykował największą z możliwych konfrontacji. Wygrał. 28 października Nikita Chruszczow nakazał zawrócić statki z rejonu Kuby i polecił zdemontować wyrzutnie, w zamian za obietnicę nieagresji ze strony USA. Jednak dwa tygodnie napięcia, kiedy to wydarzyć się mogło wszystko, kiedy świat mógł zostać zniszczony przez konflikt o niespotykanej wcześniej sile, odcisnęły się mocno zarówno na polityce, jak i na doświadczeniu przyglądających się z niepokojem sprawie społeczeństw. Zareagował również papież.
Zgodzimy się, co robić
Jan XXIII był już wówczas śmiertelnie chory, cierpiał na nowotwór. Kryzys kubański sprawił jednak, że nie mógł i nie chciał milczeć. Rozumiał, że jako papież w takiej sytuacji zwracać się musi już nie tylko do biskupów, do których wcześniej adresowano encykliki, nie tylko do członków Kościoła, ale do wszystkich ludzi dobrej woli na świecie, niezależnie od tego, jaką wiarę wyznają. W takich okolicznościach powstawała ostatnia jego encyklika Pacem in terris, która 11 kwietnia obchodzić będzie swoje 60. urodziny.
Encyklika była niezwykła z wielu powodów. Po pierwsze, kierowana była, jak wspomnieliśmy, do ludzi niewierzących. Po drugie, podpisana została na dwa dni przed datą oficjalnej jej publikacji, 9 kwietnia, w obecności telewizyjnych kamer i fotografów. Nie był to prosty zabieg PR-owy, ale świadectwo tego, jak bardzo świat oczekiwał tego głosu w sprawie pokoju. Sam fakt pojawienia się tej encykliki i jej treść były wówczas powszechnie komentowane, często przez ludzi, którzy z Kościołem się nie identyfikowali. Wiązano z nią ogromne nadzieje, wykraczające poza kontekst samego pokoju. Richard Feynman, amerykański fizyk i laureat Nagrody Nobla, mówił, że Pacem in terris jest jednym z największych wydarzeń tamtych czasów i „być może początkiem nowego okresu, w którym zapomnimy o teoriach wyjaśniających, dlaczego w coś wierzymy, jeżeli tylko na końcu zgodzimy się w sprawie tego, co należy czynić”.
Wojna rośnie powoli
Oczekiwanie Feynmana się nie spełniło i jedna, powszechna moralność nie zastąpiła religii, ale Pacem in terris rzeczywiście głośno odbiło się w świecie i stało ważnym punktem odniesienia na dziesiątki kolejnych lat. Co więcej – licząc sobie już 60 lat, encyklika pozostaje aktualna również wobec wojny, toczącej się w Ukrainie. Wydaje się, że pod jej treścią podpisać mógłby się również papież Franciszek. Różnica polega na tym, że w pokoleniu pamiętającym II wojnę światową głos papieża, dający wskazówki do tego, jak w długofalowym działaniu unikać wojny, był głosem oczekiwanym i przynoszącym wytchnienie. Dziś do wołania Jana XXIII mało kto wraca, jakby nie dowierzając, że może on mieć coś do powiedzenia również nam.
Całej encykliki streścić tu nie sposób. Warto jednak zatrzymać się nad niektórymi jej fragmentami, dotyczącymi zwłaszcza relacji między państwami – szukając analogii do sytuacji, w której znalazła się Ukraina, w której znalazł się świat, i szukając recept na choroby, które toczą świat również w XXI w. Wojny bowiem, jak przekonywał Jan XXIII, rzadko udaje się uniknąć w ostatnim momencie, jak to się stało w kryzysie kubańskim. Pokój jest stanem, który budować trzeba nieustannie – jest mentalnością, która stać się powinna światową normą.
Równi
Skończył się w świecie czas państw podległych i państw silnych, które nad słabszymi mają władzę. „Ponieważ wszystkie narody albo już osiągnęły wolność, albo są w trakcie jej zdobywania, dlatego w niedalekiej przyszłości nie będzie narodów panujących nad innymi ani pozostających pod obcym panowaniem. Ludzie wszystkich narodów świata bowiem albo już są obywatelami jakiegoś wolnego państwa, albo powinni się nimi stać – pisał Jan XXIII. Jeśli ludzie są równi co do natury i godności, nieuzasadniona jest jakakolwiek dyskryminacja i jakiekolwiek panowanie czy przejmowanie kontroli nad drugim. To jest pierwszy element, o którym trzeba pamiętać, jeśli mamy żyć w świecie bez wojny.
Moralni
Drugą zasadą świata bez wojny – zasadą, która brzmi banalnie, ale nie można jej przemilczeć – jest uznawanie porządku moralnego i przestrzeganie jego wymagań. Porządek ten obowiązuje absolutnie wszystkich i żadne przekraczanie go nie może być akceptowane. Prawo moralne – jak pisze papież – „jak świecąca latarnia morska powinno promieniami swych zasad kierować biegiem działalności jednostek i państw, które mogą iść za ostrzegawczymi i zbawiennymi znakami, jeżeli nie chcą skazać na zamęt i rozbicie każdej pracy i wysiłku w celu ustalenia nowego porządku”.
W prawdzie
Kolejną nienaruszalną zasadą pokoju jest prawda. To zgodnie z tą prawdą odrzucane są wszelkie przejawy dyskryminacji rasowej. Zgodnie z tą prawdą wszystkie państwa są sobie z natury równe co do godności. „Każde z nich ma więc prawo do istnienia, rozwoju, posiadania niezbędnych do tego środków, podejmowania na własną odpowiedzialność inicjatywy w dążeniu do nich i ich osiąganiu. Ma też uzasadnione prawo domagać się poszanowania swego dobrego imienia i należnego sobie szacunku”.
Kolejna zasada pokoju uzupełnia i rozbudowuje poprzednią. Nie wystarczy uznać wzajemnie swojej równości. Jeśli ludzie różnią się między sobą i ktoś ma więcej możliwości albo talentów, zobowiązany jest, aby nimi służyć tym, którzy są słabsi. „Podobnie zdarzyć się może, że między narodami jedne przewodzą innym w dziedzinie osiągnięć naukowych, rozwoju kultury i postępu gospodarczego. W żadnym jednak wypadku nie wolno im z racji ich przewagi panować niesłusznie nad innymi, lecz mają one wnosić większy wkład we wspólny rozwój narodów” – pisze Jan XXIII.
Sprawiedliwie
Pokoju nie da się budować bez sprawiedliwości, czyli wzajemnego uznania swoich praw i wypełniania wzajemnie swoich obowiązków. „Jak bowiem w sprawach prywatnych nie wolno ludziom dążyć do osiągnięcia własnych korzyści z krzywdą innych, tak i państwa nie mogą – nie popełniając zbrodni – dążyć do powiększenia swego stanu posiadania z krzywdą lub zbrodniczym uciskiem innych narodów”. Co jednak, jeśli dwa państwa chcą osiągnąć własne korzyści i żadna z tych korzyści nie jest zła? Jan XXIII odpowiada, że konflikty takie rozwiązywać należy „jak przystoi ludziom”, czyli nie siłą, nie podstępem, nie oszustwem, ale przez obustronne rozważenie swoich racji i „ułożenie sprzecznych poglądów wedle zasad słuszności”.
We współpracy
Jan XXIII nawoływał kraje świata do współpracy, do tego, żeby łączyły one swoje siły i w dziedzinie gospodarki, i polityki, i w sprawach społecznych, kulturze, ochronie zdrowia czy w sporcie. „Społeczności państwowe, dążąc do osiągnięcia własnych korzyści, powinny nie tylko nie szkodzić innym państwom, ale wprost zespalać swe plany i siły wszędzie tam, gdzie wysiłki jednego tylko państwa nie mogą doprowadzić do odpowiednich wyników. Należy przy tym bardzo uważać, aby to, co jednym państwom daje korzyść, innym nie przynosiło więcej szkody niż pożytku”. Niezbędnym elementem tego współdziałania jest również wymiana dóbr między państwami, które różne mają surowce, różną ilość ziem uprawnych czy różne bogactwa naturalne – czasem w nadmiarze dla swojej ludności, a czasem w wielkim braku.
Uchodźcy
Papież dotyka również problemu bardzo dla nas aktualnego, ale też takiego, na który my dzisiaj albo z trudnością, albo wręcz z niechęcią szukamy odpowiedzi. Chodzi o problem uchodźców i emigrantów, ludzi z różnych przyczyn zmuszonych opuszczać swoje rodzinne kraje. Jan XXIII przede wszystkim upomina się o to, żeby tworzyć miejsca pracy w rejonach najbardziej zagrożonych ekonomicznie tak, żeby ludzie w poszukiwaniu chleba nie byli zmuszeni emigrować. Ciekawa jest tu perspektywa i uzasadnienie, jakie papież daje. Nie chodzi bowiem o to, żeby emigranci nie komplikowali życia tym, do których docierają. Chodzi o ochronę ich samych przed „bolesnym opuszczeniem ziemi ojczystej” i byciem zmuszonym do przystosowania się do nowych warunków i naginania się do obcych zwyczajów. Jan XXIII patrzy na zjawisko emigracji z perspektywy słabszego i jemu współczuje – nie chroni bogatego i spokojnego świata w jego dobrobycie. „Wielkim rzeszom tych uchodźców – szczególnie licznym w naszych czasach – towarzyszą zawsze niezliczone i nieopisane cierpienia” – pisze.
Zaraz potem pojawia się w encyklice zdanie, które pozostało boleśnie aktualne w roku 2020 i w latach następnych. „Nie będzie więc od rzeczy przypomnieć, że tacy uchodźcy posiadają swą godność osobową i że ich osobowe prawa muszą być uznawane. Uchodźcy nie utracili tych praw dlatego, że zostali pozbawieni swego kraju ojczystego. Do osobowych praw ludzkich zalicza się i to, że każdemu wolno udać się do tego kraju, w którym ma nadzieję łatwiejszego zaspokojenia potrzeb własnych i swej rodziny. Dlatego obowiązkiem sprawujących władzę w państwie jest przyjmowanie przybywających cudzoziemców i – jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę – przychylne ustosunkowanie się do ich prośby o włączenie w nową społeczność”.
Rozbrojenie
Kolejnym problemem, który ważny był dla Jana XXIII, ale pozostaje istotny również i dla nas, jest rozbrojenie. Choć minęło 60 lat od wydania encykliki, wątpliwości pozostały takie same. Czy całkowite rozbrojenie nie jest naiwnością? Czy nie wystawia narodów bezbronnych na przemoc jednego bez zasad? Czy jednak, jeśli wydajemy potężne środki na zbrojenie się, nie ma w nas domyślnej zgody na użycie tej broni?
„Domniemanej przyczyny wspomnianych zbrojeń szuka się zwykle w tym, że – jak twierdzą niektórzy – pokój da się zachować w obecnych warunkach tylko wówczas, jeśli będzie istniała równowaga zbrojeń. Z chwilą więc, gdy w jakimś kraju rośnie potencjał wojenny, natychmiast i gdzie indziej na pewno wzrastają starania o zwiększenie uzbrojenia. Skoro zaś jedno państwo jest wyposażone w broń atomową, to staje się dla innych racją do zaopatrzenia się w broń, o równej sile niszczycielskiej – pisze Jan XXIII. – To zaś sprawia, że narody żyją w ustawicznym strachu, jakby w obliczu nawałnicy, która może rozpętać się w każdej chwili z potworną siłą. I słusznie, gdyż rzeczywiście broni nie brak. (…) Dlatego sprawiedliwość, rozum i poczucie ludzkiej godności domagają się usilnie zaprzestania współzawodnictwa w rozbudowie potencjału wojennego, równoczesnej redukcji uzbrojenia poszczególnych państw, zakazu używania broni atomowej i wreszcie dokonania przez wszystkich odpowiedniego rozbrojenia na podstawie układów, z zachowaniem skutecznych gwarancji wzajemnych".
Być może jako ciekawostkę tylko zostawić tu trzeba informację, że choć niektóre rodzaje broni są zakazane przez międzynarodowe konwencje – jak broń chemiczna, broń biologiczna, bomby kasetowe czy termobaryczne – to nie wszystkie kraje są sygnatariuszami tych konwencji i używać ich mogą bez konsekwencji prawnych. I choć Jan XXIII upominał się o to tak dawno temu, broń atomowa nadal jest w dużej części świata bronią legalną. Wprawdzie w styczniu 2021 r. wszedł w życie Traktat o zakazie broni jądrowej, ale podpisało go ponad osiemdziesiąt krajów Afryki, Ameryki Środkowej, Azji i Oceanii – tych, które trudno jest uznać za głównych graczy i które dostępu do broni jądrowej i tak nie mają. Państwa, które taką bronią dysponują, odmówiły podpisania traktatu – zatem on ich nie obowiązuje.
Wołanie o zaufanie
Wracając do Jana XXIII, powiedzieć trzeba, że w kwestii rozbrojenia był on marzycielem i idealistą, choć idealistą w słusznej sprawie. Przekonywał, że całe zapasy broni na świecie powinny być zlikwidowane, a razem z tą likwidacją powinno iść w parze „rozbrojenie w sercach ludzkich”. To rozbrojenie polegać ma na usunięciu z ludzkich serc strachu przed wybuchem wojny. Papież proponował, żeby w miejsce zasady [równowagi zbrojeń], uważanej dziś za najwyższą gwarancję pokoju, wprowadzić zupełnie inną, która głosi, że prawdziwy i trwały pokój między narodami musi się opierać nie na równowadze sił zbrojnych, ale jedynie na wzajemnym zaufaniu”.
Choć Pacem in terris stała się wydarzeniem światowym, nie zdołała zmienić świata na trwałe. I trudno jest dziś powiedzieć, czy to dlatego, że szybko przestajemy słuchać papieży – czy dlatego, że natura ludzka pozostaje wciąż taka sama, ograniczona egoizmem własnym i egoizmem narodowym.
Z pewnością jednak do tekstu Pacem in terris warto wracać, bo mówi on nadal i mówi do nas.