Logo Przewdonik Katolicki

Zwierzenia

Natalia Budzyńska
fot. materiały prasowe; wikipedia

Dużo się ostatnio mówi o ahistoryzmie, czyli o interpretowaniu faktów i zjawisk społecznych z przeszłości z punktu widzenia współczesności.

Pomyślałam sobie o tym, porównując losy dwóch kobiet, które poznałam w ostatnim miesiącu. Obie napisały wspomnienia: jedna w latach dwudziestych XXI wieku, druga ponad sto lat wcześniej. Poza tym miały wiele wspólnego: występowały na scenie w młodym wieku, a ich karierą zajmowała się matka.
Zacznę od Jennette McCurdy, gwiazdy filmów dla dzieci i nastolatków, którą matka tak długo zaprowadzała na castingi, że zaczęto ją obsadzać w rolach, najpierw pomniejszych, aż wreszcie na granej przez nią bohaterce oparto serial. Dorosła Jennette po śmierci matki i przejściu trudnej psychoterapii postanowiła upublicznić swój ból i napisała książkę zatytułowaną Cieszę się, że moja mama umarła. Szokujący tytuł? Tak jak szokujące było jej życie. Uzależniona od opinii matki, była właściwie kukiełką w jej rękach. Spełniała jej życzenia i marzenia, a sukces okupiła ciągłym lękiem, zaburzeniami odżywiania, uzależnieniami i ciągłym poczuciem bycia nie dość dobrą, żeby zasłużyć na miłość. Dodajmy do tego nieopuszczający jej strach, że tym razem się nie uda, nie wyjdzie jej i mama będzie nieszczęśliwa.
Sto pięćdziesiąt lat wcześniej żyła inna nastolatka, Jadwiga. Jej rodzice prowadzili w Warszawie salon literacki; przysłuchując się rozmowom o literaturze, a szczególnie o poezji, dziewczynka zaczęła pisać wiersze. Co więcej, okazało się, że ma niezwykły talent do improwizacji, salonowej zabawy, polegającej na deklamowaniu ułożonego na poczekaniu na zadany temat wiersza. Jadwiga mówiła długie poematy. Goście salonu klaskali. Stała się gwiazdą Warszawy, mówiono, że jest wieszczką, genialną improwizatorką. Matka zadbała o resztę: ubrała ją w białą grecką tunikę, uczesała jej włosy, nadała jej pseudonim: odtąd zamiast Jadwigi była Deotyma. Do jej salonu nie można się było dostać, goście przyjeżdżali z daleka, żeby usłyszeć Deotymę. Cztery osoby notowały jej improwizacje. Kiedy Warszawie się znudziła, Deotyma wraz z rodzicami wyruszyła w tournée: występowała w Poznaniu, Krakowie, Paryżu. W pamiętniku, który pisała jako dorosła kobieta, nie odważyła się napisać o matce złego słowa. Ale między wierszami przebija jakiś żal. Na przykład wtedy, gdy wspomina, że nie miała czasu na tańce czy inne zabawy z rówieśnikami. Musiała pisać i przesiadywać w bibliotece. Albo wtedy, gdy matka na samym początku oznajmiła jej, że jeśli chce poświęcić się poezji, to ma zapomnieć o małżeństwie i dzieciach. I rzeczywiście, zapomniała. Mieszkała z rodzicami, dopóki nie umarli, potem żyła samotnie, napisała jeszcze Panienkę z okienka, no i Pamiętnik. Czytam go z poczuciem, że nie ma w nim całej prawdy. Nie mogła pisać tak jak Jennette, nie wolno jej było szokować. I wcale nie wiem na pewno, co myślała.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki