Kiedy myślę o tym obrzędzie, mam przed oczami wnętrze Krypty – dawnej piwnicy pod dominikańskim refektarzem, zaadaptowanej obecnie na kaplicę. To tam, odkąd pamiętam, odbywa się w dominikańskim katechumenacie oddanie wyznania wiary i samo Effeta. Można powiedzieć, że schodzimy do katakumb albo wchodzimy do wnętrza ziemi, by stamtąd wyprowadzić wybranych do tego, by przyjęli Chrystusowe życie. Nie ma tam okien, kamienne ściany przypominają ściany grobu Pańskiego a dwa potężne, przysadziste filary przypominają mi rysunki pokazujące, jak starożytni Hebrajczycy wyobrażali sobie Szeol.
Przejście ze śmierci grzechu do życia dokona się w kościele, w chwili polania głów wybranych wodą i wypowiedzenia nad nimi formuły chrztu, jednak ten proces zaczyna się już podczas obrzędu. Jest to swego rodzaju próba generalna przed publicznym wyznaniem wiary i ostateczną decyzją. Z jednej strony łatwiejsza, bo wobec wspólnoty, w której się było przez ostatnie miesiące, z drugiej – trudniejsza z dokładnie tego samego powodu. Być może nasza znajomość z wybranymi nie jest szczególnie głęboka, jednak wiemy o nich sporo – w końcu to my, razem z chrzestnymi, będziemy za nich poświadczać wobec Kościoła. To nam powierzono odpowiedzialność za ich przygotowanie i naszej opinii zasięgnięto, kiedy zapadała decyzja co do dopuszczenia ich do sakramentów wtajemniczenia. Na szczęście to wszystko dokonuje się jeszcze w głębi Kościoła, w ciszy i oczekiwaniu.
Oddanie wyznania wiary
Po kilku tygodniach od otrzymania symbolu katechumeni mają teraz go oddać wspólnocie. Oznacza to wyrecytowanie tekstu tej formy Credo, którą otrzymali – Składu Apostolskiego (krótsza) lub Symbolu Nicejsko-Konstantynopolitańskiego (dłuższa). Preferowana jest ta pierwsza, jako starsza i, co tu dużo mówić, łatwiejsza do nauczenia, a potem wypowiedzenia. Co prawda katechumen może zawsze liczyć na suflerów, ale zasadniczo wspólnota powinna milczeć, bo to jest jego moment. Nie chodzi przecież wyłącznie o wypowiedzenie skrzętnie wyuczonej formułki, ale wyrażenie za jej pomocą swojego wewnętrznego podejścia. Nawet jeśli w kilku chwilach nastąpi pustka w głowie i słowa znikną, to nie ma tak dużego znaczenia – zarówno Bóg, jak i wspólnota w tym przypadku łączą się w postawie miłosierdzia.
Dla nas, katechistów, to chwila, kiedy możemy zacząć smakować radość z efektów naszych modlitw, wyrzeczeń i starań. Wiadomo, wybrani są dopiero na początkowych etapach drogi wiary, słowa, które wypowiadają, powinny, w miarę wewnętrznego rozwoju przyjmujących chrzest, nabierać coraz więcej znaczeń, coraz głębiej poruszać i coraz pewniej prowadzić. Jednak słuchanie człowieka, który przede mną po raz pierwszy wyznaje wiarę, głęboko zapada w serce.
Effeta
Oddanie Credo jest najczęściej połączone z obrzędem Effeta. Jego nazwa brzmi dla nas znajomo, bo nawiązuje do słowa wypowiedzianego przez Jezusa do głuchoniemego, którego uzdrowił w Dekapolu: Effatha („Otwórz się!”) (zob. Mk 7, 31– 7). Tekst biblijny oczywiście nie jest przypadkowy. Przypomnijmy sobie tę sytuację.
To fragment Ewangelii Markowej, który opowiada o działalności Pana poza Galileą. Idzie On najpierw w okolice Tyru i Sydonu, a potem udaje się do Dekapolu. Ta ostatnia nazwa brzmi z grecka i słusznie, bo w tym języku oznacza Dziesięć Miast, a więc kolonii założonych przez Greków. Jezus wychodzi więc do pogan i to wśród nich dokonuje uzdrowienia, o którym mowa we wspomnianym czytaniu. Zostaje do Niego przyprowadzony człowiek, który – co istotne – od urodzenia nie słyszy, a więc i nie mówi. Pan zabiera go z dala od tłumu, tam śliną dotyka mu języka i wkłada palce w uszy, po czym spogląda w niebo i mówi po hebrajsku: Effatha!. To jedno z nielicznych miejsc w Ewangeliach, w których przekazano słowo Pana bez przekładania go na grekę – bibliści uważają, że wynikało to ze sposobu, w jaki On je wypowiedział. Uczynił to z tak wielką mocą i dobitnością, że dzięki temu na tyle głęboko zapadło w pamięć apostołów, iż kiedy myśleli o takich wydarzeniach, słyszeli tę formułę. Nie chcieli jej inaczej oddawać niż w oryginale, bo tylko w tej wersji brzmiała dla nich właściwie.
Głuchoniemy nie tylko zaczyna słyszeć, ale też od razu mówi poprawnie (polski przekład: „i mógł prawidłowo mówić” nie oddaje precyzyjnie oryginału). To także jest częścią cudu – osoby, które od dziecka nie mają słuchu, po jego przywróceniu potrzebują czasu, żeby się nauczyć mówienia. Tu słowa zostają niejako „włożone” w głowę i na język uzdrowionego. Zresztą w jego przypadku tak naprawdę zdolność słyszenia wymaga aktu stwórczego, skoro od urodzenia nie był zdolny do słyszenia. Syn naśladuje w tym cudzie Ojca-Stwórcę i ukazuje przez to swoje Bóstwo.
Jednak dla kontekstu katechumenalnego najistotniejsze jest to, że jest to poganin, który zaczyna słyszeć i od razu mówić. Ktoś, kto nie znał Boga Izraela, zostaje przez Niego dotknięty i w pewien sposób stworzony na nowo, dzięki czemu staje się zdolny do głoszenia. Jezus co prawda zakazuje mu rozgłaszania cudu, ale nie jest w stanie powstrzymać radości uzdrowionego, a więc i jego opowieści. Jak byłoby cudownie, gdybyśmy i my po każdej Eucharystii, albo przynajmniej tylko tej niedzielnej, mieli w sobie to szczęście, które sprawia, że jest się niezdolnym do milczenia o cudach, których się doświadczyło… Wróćmy jednak do obrzędu.
Słowo i dotyk
Obrzęd zaczyna się, jak pozostałe, od słowa Bożego, a dokładnie lektury perykopy, którą wyżej omówiłam. Po niej kapłan wygłasza krótką homilię, po czym wszyscy wstają, a katechumeni wychodzą na środek. Celebrans rozkłada ręce i modli się, by wybrani wyznawali to, w co wierzą z całego serca, i wypełniali w życiu wolę Pana. Potem następuje chwila „egzaminu” katechumenów, a kiedy zakończą mówić Credo, następuje obrzęd Effeta.
Kapłan kciukiem prawej ręki dotyka najpierw uszu, a potem zamkniętych ust każdego z wybranych i przy każdym z nich mówi: „Effeta, to znaczy: otwórz się, abyś na cześć i chwałę Boga wyznawał wiarę, którą ci głoszono”. W ten sposób – za pomocą słowa Bożego i formuły obrzędu – Kościół wskazuje wybranym, że jak wszyscy chrześcijanie są wezwani do przyjmowania słowa i wyznawania wiary, jednak do jednego i drugiego potrzebują łaski. To droga do zbawienia, jednak Tym, który daje wszystkie potrzebne dary, by nią skutecznie dotrzeć do celu, jest Bóg.
Przenosimy się więc w tym obrzędzie do duchowego Dekapolu, bo oto poganin zostaje dotknięty przez tego, który został wybrany i namaszczony przez Boga. Słyszy słowo, a jak powiedział św. Paweł, wiara rodzi się ze słuchania, czy jak to w XVI w. przełożył Szymon Budny: „A tak wiara ze słuchu, a słuch przez słowo Boże” (Rz 10, 17). W świetle Ewangelii Markowej nawet przez Słowo, wcielony Logos. Obrzęd ten więc ma także pomóc katechumenom nie tylko otworzyć się na to, co Bóg chce do nich mówić, ale trwać w tej postawie, by nigdy nie przestać wyznawać wiary. Pan stwarza w nich zdolność do słyszenia Go i głoszenia, tym samym uczestnicząc w tym obrzędzie, jesteśmy za każdym razem świadkami aktu nowego stworzenia; przygotowania do odrodzenia do wieczności. Dokona się ono już wkrótce w celebracji chrztu, bierzmowania i pierwszej Komunii św.