Cuda nie zawsze otwierają ludziom oczy. Jezus przywrócił wzrok niewidomemu, a jego życie po latach ciemności wreszcie wypełniło się światłem, jednak faryzeusze nie uwierzyli jego świadectwu i za wszelką cenę próbowali zakwestionować prawdziwość jego słów. Tak się dzieje, gdy człowiek patrzy na świat z perspektywy wyłącznie własnych doświadczeń i przekonań, nie próbuje ich w sposób otwarty konfrontować z doświadczeniami bliźnich i nawet oczywiste fakty interpretuje tak, jak mu wygodnie. Potrafi nawet je zafałszować, by pasowały do jego tez. Faryzeusze byli w tym mistrzami. Ubierając się w szaty pobożności i gorliwej służby Najwyższemu, wykorzystywali gruntowną znajomość Pism i przymioty umysłu nie do tego, by otworzyć oczy na rzeczywistość, w jakiej żyli, i na Mesjasza, którego spotykali, ale po to, by zasiać wątpliwości wśród Jego słuchaczy i uczniów, zniszczyć Jego autorytet, zakwestionować Jego naukę. Dobrze znamy takie postawy. Co więcej, sami od takich tendencji nie jesteśmy wolni, bo człowiek w sposób naturalny przywiązuje się do swojej wizji świata i przestaje czuć się bezpiecznie, gdy dzieje się coś, co poważnie ją zakłóca, czasami nawet rujnuje.
Podziwiać należy odwagę i uczciwość uzdrowionego niewidomego, który nie porzucił wysiłków, by bronić prawdy, której sam doświadczył. Nie zamilkł zgorzkniały, nie zamknął się w swoim świecie, ale uparcie głosił, że Człowiek posłany przez Boga przywrócił mu wzrok. Chociaż przedstawiciele ówczesnych elit próbowali mu wmówić, że jest inaczej, chociaż nawet jego bliscy zdystansowali się od niego ze strachu przed faryzeuszami, choć ostatecznie został odrzucony i upokorzony, on nie ustawał w wysiłkach, by prawda przebiła się przez zgiełk nieprzychylnych opinii. Co więcej, nawet nie do końca wówczas wiedział, kim jest Ten, który przywrócił mu wzrok. Mimo to zawierzył Mu i jeszcze po omacku poszedł obmyć się w sadzawce. To intuicja wiary i dotyk Jezusa wystarczyły, by został przemieniony. Słowa „Wierzę, Panie!” nie padły wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczył świat i jego barwy, nie były podyktowane wybuchem emocji. Niewidomy, który przejrzał, wypowiedział je po tym, gdy wielu próbowało w nim zasiać ziarno wątpliwości, gdy przyszło mu spierać się o prawdę, już po tym, gdy boleśnie doświadczył, co to znaczy być niezrozumianym i odrzuconym. Mógł zwątpić pod wpływem sączonych do jego uszu złych słów. Tymczasem otwarte wyznanie wiary w Syna Bożego wybrzmiało, gdy po tym wszystkim spojrzał po raz pierwszy w Jego twarz.
Mrok, w jakim ów mężczyzna żył przez długie lata, nie znając światła, i błoto zmieszane ze śliną, użyte przez Jezusa do uleczenia wzroku niewidomego, mówią nam coś jeszcze. Bóg, by nas przemienić, używa tego, co słabe, kruche i przemijające. Uczynił człowieka z prochu ziemi, a spojrzenie wiary przywrócił mu, gdy niewidzące oczy oblepił błotem. Tak ulepił każdego z nas. Jesteśmy stworzeni z niedoskonałej materii, z tego, co naturalne i niestałe, z tego, co jest słabością i powodem upadków, ale w rękach Boga, gdy poddajemy się Jego działaniu, ta słaba materia staje się miejscem, w którym najmocniej doświadczamy Jego wybawiającej miłości. To nie ona jest problemem, to nie słabość odgradza nas od Boga, ale próby jej odrzucenia, wmawiania światu i sobie samym, że jako ludzie wierzący z lepszej gliny jesteśmy ulepieni, że nie dotyczą nas grzechy, upadki i niestałość. Tak wierzyli w siebie faryzeusze, co ostatecznie doprowadziło ich do tego, że zabili Boga żyjącego wśród nich. Ludzie słabi, błądzący w mrokach, okaleczeni przez los, odrzuceni przez innych, grzeszni i upadający – a takich wielu spotkamy na kartach Ewangelii i w historii Kościoła – otwierają oczy, a ich życie zmienia się nie dlatego, że próbują sobie wmówić doskonałość, ale właśnie dlatego, że wiele razy boleśnie się przekonali, jak niewiele znaczą bez Boga, jak trudne jest życie bez Niego.