Będzie osobiście. Bo inaczej o Benedykcie XVI pisać nie umiem. To z wielu powodów ważna dla mnie postać.
Zamykamy ten numer, gdy papież Franciszek wezwał podczas środowej audiencji do modlitwy za ciężko chorego papieża seniora, a potem pojawiły się nieoficjalne informacje o pogarszającym się stanie zdrowia, o możliwej niewydolności nerek, trudności w oddychaniu, a nawet chwilowej utracie świadomości. Nie wiemy, jak długo Pan pozwoli Benedyktowi kontynuować ostatni etap ziemskiego życia – jak sam o nim mówił. To, czego możemy mu życzyć, o co się w tym momencie modlić, trafnie ujął Franciszek: „by Pan go pocieszył i wspierał w jego świadectwie miłości Kościoła do samego końca”.
Od samego początku ujmowała mnie pokora, której towarzyszyła zarazem odwaga. Chyba tak można streścić decyzję, która zaskoczyła świat w lutym 2013 r., gdy Benedykt ogłosił swoją rezygnację z roli następcy św. Piotra. Przyznać się przed światem do słabości, do tego, że nie mam już sił dalej prowadzić Kościoła i że z powodu miłości do niego potrzeba nowego papieża – to wymagało ogromnej pokory. Jednocześnie odwagi, bo przecież tego typu decyzja była nowością. Choć ta decyzja była wówczas dla mnie trudna do przyjęcia, z perspektywy wiem, że pozwoliła mi lepiej zrozumieć, czym jest papiestwo i kim jest papież jako następca św. Piotra.
Dostrzegałem zawsze w Benedykcie szczególną umiejętność dotykania istoty sprawy. Jego kazania, skądinąd zawsze odwołujące się do słowa Bożego, dokumenty wydane przez niego w czasie niespełna ośmioletniego pontyfikatu, ujmowały mnie prostotą wyrazu, a jednocześnie głębią istoty. Pozakreślanych zdań czy sformułowań, które były przedmiotem mojej medytacji, nie jestem w stanie zliczyć. Ale ze wszystkich najczęściej wracam do słów wyrażonych w pierwszym punkcie encykliki o miłości – Deus caritas est. Benedykt wychodzi od tej prostej prawdy, że Bóg jest miłością. I że podstawową opcję swego życia chrześcijanin może streścić w słowach: „uwierzyliśmy miłości Boga”. „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei – przekonuje papież – jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie”.
To właśnie te słowa były u podstaw mojego nawrócenia, jeśli tak można ująć ten moment, w którym zrozumiałem, że chrześcijaństwo to coś więcej niż zasady i obowiązek uczestnictwa we Mszy niedzielnej. Zacząłem pojmować, że chodzi o wybór, o decyzję. A wybrać można tylko wtedy, kiedy zrozumie się podstawową prawdę: Bóg mnie kocha. Czy jeszcze bardziej osobiście: jestem kochany przez Boga i nawet mój grzech nie jest w stanie sprawić, że On mnie przestanie kochać. Ja mogę odchodzić, ale On nie odejdzie nigdy. Będzie zawsze przy mnie. Zrozumienie tej prawdy o Bogu, który stał się człowiekiem, by być z człowiekiem, zawdzięczam Benedyktowi.
Miłość wiąże się z zaufaniem. I to z zaufaniem w ciemno. Tego uczyłem się, decydując się pójść drogą powołania kapłańskiego. I choć encyklika o wierze podpisana jest już przez Franciszka, to sam papież przyznał, że jej zasadnicza treść została napisana przez Benedykta. Współgra z jego katechezami i homiliami o wierze. Papież senior sam zresztą w ostatniej środowej katechezie mówił o tym, że nawet jeśli łódź Kościoła miotana była przez wlewające się doń fale, co mogło przerażać, zawsze miał pewność, że w tej łodzi jest Pan, nawet jeśli wydaje się, że śpi. Niezachwiana ufność papieża, że pomimo wszystko Pan jest blisko, robiła na mnie zawsze duże wrażenie. Piotr jest tym, który ma za zadanie umacniać braci w wierze. Właśnie taki był dla mnie, odkąd go poznałem – umacniał mnie w wierze, zmuszał do myślenia, burzył wyobrażenia, przekonywał, że warto Panu zaufać w ciemno.
Jest jeszcze jeden istotny aspekt jego nauczania – to liturgia. Benedykt, również przez piękno w liturgii, chciał pokazać, że liturgia uczy nas metodologii działania Boga. W liturgii uczymy się tego, kim Bóg jest, jak działa, czego dla nas pragnie. Uczymy się też w ten sposób Kościoła i tego, jak być Kościołem. To dlatego dbałość o liturgię była dla niego ważna. Nie ze względu na formę, ale istotę. Tego, co jest kluczem liturgii – objawiającego się w niej Boga-Miłości.
Napisałem kiedyś do niego list. Po tym, jak zrezygnował z tronu Piotrowego. Ale nigdy go nie wysłałem. Może będę sobie to wyrzucał. W każdym razie w nieco rozbudowanej formie, ale chciałem mu powiedzieć jedno: dziękuję. Cieszę się, że Pan dał nam Benedykta XVI. I życzę mu, by jako gorliwy współpracownik prawdy znalazł ostatecznie spełnienie, spotkawszy się z jedyną Prawdą.