Komentator sympatyzujący z prawicą wyraził podziw dla Jarosława Kaczyńskiego za to, że umie czekać. Czekał całe lata na dogodny moment, żeby wystąpić z ostatecznymi tezami na temat katastrofy smoleńskiej. I doczekał się go, kiedy Rosja jest kompletnie zdyskredytowana. Trudno dziś głosić tezę: „Dlaczego Putin miałby zabijać prezydenta Polski”?
Ja akurat tak nigdy nie mówiłem. Już w roku 2010 uznawałem, że Putin, winien zbrodni na Czeczeńcach, zamachów torujących mu drogę do władzy i agresji na Gruzję, byłby zdolny do rozwalenia samolotów z polskimi politykami, generałami i innymi publicznymi postaciami. Zyskiwałby nie tylko pozbycie się Lecha Kaczyńskiego, swojego czołowego oponenta w regionie, co mogło być zresztą przestrogą dla innych. Także totalne skłócenie polskiej opinii publicznej. Co zresztą się stało.
Jednak „możliwe” czy „prawdopodobne” to jedno. „Pewne” to drugie. Jeśli mówi się o zamachu z procesową pewnością, trzeba mieć za sobą nie tylko zmianę społecznych nastrojów, ale i procesowe dowody. Czy w raporcie podkomisji Macierewicza, gotowym tak naprawdę wiele miesięcy temu, ale nieogłaszanym, je znajdujemy?
To samo pytanie dotyczy także innych argumentów, jakie wracają. Znowu przeżywamy koszmar tamtych doświadczeń. Nieporadności Donalda Tuska, nieumiejącego zażądać od Rosjan przekazania lotniczego dochodzenia, ani nakazać sekcji zwłok tu na miejscu, w Polsce. Obrzydliwości napaści ludzi Palikota na modlących się na Krakowskim Przedmieściu. To są fakty opisujące tamtą atmosferę. Ale znów, te wspomnienia nie zastąpią dowodów.
W moim przekonaniu w raporcie Macierewicza wciąż nie znajdujemy przesądzających dowodów. Owszem, są pytania ważne i dopraszające się odpowiedzi. Nie będąc patologiem, nie jestem w stanie ocenić, czego dowodzi stan ludzkich zwłok: zderzenia z ziemią czy wybuchu. Nie będąc inżynierem, nie umiem czytać ze szczątków samolotu, z tego, że został przewrócony, rozkawałkowany, że miał złamane skrzydło (o brzozę?).
O tym powinna przesądzać ludzka wiedza. Rzecz w tym, że eksperci mówią rzeczy rozbieżne – w zależności od swojego usytuowania. Zastanawia mnie, że o wybuchu byli przekonani nie tylko naukowcy zaangażowani w zespół Macierewicza, ale choćby rosyjski inżynier lotniczy Mark Sołonin, który dowodzi, że takie zniszczenia nie mogły być dziełem zwykłego uderzenia w grunt lotniska.
Tylko że te wątpliwości rodzą raczej poczucie bezsilności. Wersja Macierewicza ma wiele miejsc pustych. Rosjanie zainstalowali ładunek podczas remontu tupolewa w Samarze? I jak się stało, że nikt go potem nie odkrył? Jak go zdetonowano akurat w tym momencie? To jedna z wielu niewiadomych.
Mamy do czynienia z wersjami, z których żadna nie jest ani kompletna, ani spójna. Z punktu widzenia czystej polityki ta pisowska ma dziś nieco większe szanse na społeczne wysłuchanie. I to szczególnie wtedy, gdy obecna opozycja reaguje tak jak w 2010 i 2011 r. – agresją i histerią. Sądziłem, że nowa sytuacja w relacjach z Putinem skłoni ją do większej dyplomacji. Ale nie, ci ludzie walczą rozpaczliwie o swoją reputację.
To jednak nie oznacza, że dostaliśmy definitywną odpowiedź. Możliwe, że nie poznamy jej nigdy. Pisałem tekst o zamachu na Johna Fitzgeralda Kennedy’ego – to się stało w roku 1963. Tam się aż roi od zdumiewających tropów, poszlak, znaków. Tak zwana komisja Warrena, która ją badała, nie doszła do niczego. To się działo, gdy Amerykanie sami byli gospodarzami dochodzeń. My się borykamy z rosyjską obstrukcją. Ale i z sytuacją, kiedy grono polskich ekspertów nie jest w stanie usiąść przy jednym stole i rzeczowo porozmawiać.