Przechadzając się po jednej z poznańskich dzielnic, ochronkę „Jurek” można pominąć. Nie wyróżnia się ona niczym spośród kilkunastu sąsiednich domków, nie ma olbrzymiego szyldu informującego o znajdującej się tutaj instytucji wychowawczej czy dodatkowych zabezpieczeń terenu. Za drzwiami rozgrywa się normalna codzienność: z gotowaniem obiadu, praniem, sprzątaniem, graniem na komputerze i wieczornymi rozmowami. Stawka tej pozornej zwyczajności jest wysoka, gdyż gra toczy się o poczucie bezpieczeństwa, umiejętność budowania relacji, a przede wszystkim o przyszłość sześciu dziewczyn, z których każda niesie od kołyski historię trudną do udźwignięcia.
Pozorny archaizm
Ochronka, archaiczne słowo, żywcem wyjęte z powieści Karola Dickensa lub żywotów świętych, opisujące miejsce, w którym przyszły kandydat na ołtarze, nie bacząc na przeciwności losu, niósł ciepło rodzinne i kaganek oświaty odnalezionym na ulicy dzieciom. Pomijając warstwę lingwistyczną wyrażenia, główne zadania ochronki można zamknąć w dwóch słowach: bliskość i wsparcie. Choć system opiekuńczo-wychowawczy XXI w. znacznie odbiega od XIX-wiecznego, a w naszej części kuli ziemskiej większość państw uregulowała sytuację prawną dzieci, których rodzice z różnych powodów nie mogą sprawować nad nimi opieki, funkcjonowanie ochronki, będącej w pewnym sensie domem dziecka w skali mikro, jest dziś niezbędne.
Uniwersalizm
To, że poznańska ochronka nazywa się „Jurek”, to nie przypadek. Takie imię nosił niespełna 18-letni chłopak, Jerzy Krakowiecki, który zginął w powstaniu warszawskim. Jego matka, Ludmiła, założyła wspólnotę Serca Miłości Ukrzyżowanej, do której niegdyś należała Maria Lichtańska, dyrektorka ochronki „Jurek”. To tam, w sercach przyszłej dyrektorki i jej koleżanki, rodził się pomysł stworzenia miejsca, w którym dzieci z dysfunkcyjnych domów mogłyby zaznać rodzinnego ciepła. Jak przyznaje Maria Lichtańska, największą inspiracją dla niej i koleżanki, wraz z którą 30 lat temu zakładała „Jurka”, był bł. Edmund Bojanowski, XIX- wieczny wielkopolski działacz społeczny. – Edmund Bojanowski nie był dla nas świętym wyjętym z pobożnych opowieści. Widziałyśmy go jako praktyka, człowieka, który zmieniał świat wokół siebie, zakładając ochronki w czasach, gdy ówczesnymi terenami dzisiejszej Wielkopolski zawładnęła epidemia cholery. To, że był osobą świecką, stanowiło dla nas dodatkową wartość. Jego sposób na życie był dla nas pociągający – opowiada Maria Lichtańska, dyrektorka ochronki „Jurek”. – Przecież potrzeby dzieci, które wówczas zaspokajał: bliskości, poczucia bezpieczeństwa, edukacji, nie straciły dziś niczego ze swojej ważności. Tak bardzo nas zainspirował, że kilka lat po studiach zdecydowałyśmy, że będziemy uniwersalizm jego działań wdrażać do naszej współczesnej rzeczywistości.
(S)pokój
Trzaskanie drzwiami, obrażanie się, podniesiony głos, wybuchy płaczu stanowią codzienność jurkowej rodziny. To jednak tylko ułamek prawdy o życiu w ochronce, ponieważ obrazu dopełniają godziny zwierzeń, śmiechu, przytulania i radości z prozaicznych spraw. – Dzieci, które niosą w sobie jakiś trud, z czymś sobie nie radzą, nie stają się u nas ,,grzeczne” z dnia na dzień. Często pierwszym objawem zachodzących zmian jest wyciszenie – opowiada Maria Lichtańska.
Nastoletnie życie rządzi się swoimi prawami. Gdy sześć nastolatek żyje pod jednym dachem, bywa naprawdę gorąco. – Gdy w domu zdarza się trudna sytuacja, wiem, że podstawą do jej rozwiązania jest mój wewnętrzny spokój – opowiada Agata Padalak, wychowawczyni. – Zawsze staram się wysłuchać każdą z dziewczyn do końca, usłyszeć, jak ona się czuje w danej sytuacji. Przede wszystkim tak formułuję moje wypowiedzi, aby żadnej z nich nie oceniać, by któraś nie pomyślała, że jest gorsza od innych. To dla nich bardzo ważne.
– Zdarzają się sytuacje, w których nie jesteśmy w stanie pomóc dziewczynom – opowiada Joanna Kulińska, wychowawczyni. – W rodzinach przecież też tak się dzieje. Jest jakiś konflikt między rodzeństwem i nie wiadomo, jak go rozwiązać. Wtedy dobrze przeczekać sytuację i przyglądać się, jak ona się rozwinie. Najważniejsze to być przy nich. Czasem nie trzeba nic mówić – dodaje Joanna.

Poczucie bezpieczeństwa, które zostało zbudowane w dzieciach przez lata codzienności w ,,Jurku", stanowi kapitał na przyszłość, którego nie można wypracować, stosując nawet najlepsze, krótkotrwałe metody pedagogiczne
Zwykłość
Opisać standardowy dzień w ,,Jurku” to tak, jakby porywać się na opisanie dnia przeciętnej rodziny. Poza stałymi punktami dnia codzienność kształtowana jest przez potrzebę chwili. W domu zawsze jest jedna wychowawczyni. – Czasem jest to niemałe wyzwanie, zwłaszcza wtedy, gdy każda z szóstki dziewczyn ma w danym momencie skrajnie odmienne potrzeby – opowiada Agata. – Jedna ma wyśmienity humor i chce potańczyć, druga płacze, bo nagle zrobiło się jej smutno, a jeszcze inna chce pójść na spacer. Trzeba się nieźle nagimnastykować, aby żadnej nie pominąć.
– Szóstka nastolatek pod opieką jednej osoby dorosłej może wydawać się zadaniem nie do udźwignięcia. Oprócz towarzyszenia dziewczynom trzeba jeszcze ogarnąć zakupy, pranie, sprzątanie, wszystkie najzwyklejsze domowe czynności – opowiada Maria Lichtańska. – Byłoby to zdecydowanie trudniejsze, gdyby nie więzi, które nas łączą. Nie przychodzimy do pracy, aby odhaczyć swoją liczbę godzin i wrócić do domu. Nam wszystkim na sobie zależy. Nasze relacje z dziewczynami oparte są na wzajemnym zaufaniu i bliskości, które krok po kroku budujemy w codzienności.
Ważność
W „Jurku” nie ma pań, każda z dziewczyn zwraca się do wychowawczyni ,,ciociu”. – Nie wyobrażam sobie, jak dziewczyny mogłyby budować z nami bliski relacje, używając formy „pani” – twierdzi dyrektorka „Jurka”. – Nie oznacza to, że spoufalamy się i zacieramy dystans. Przede wszystkim chcemy dać im przestrzeń, aby mogły poczuć się jak w domu. Dziewczyny znają również nasze rodziny, ponieważ od czasu do czasu odwiedzają nas w domach.
Większość z nich ma za sobą kilkunastomiesięczny lub kilkuletni pobyt w domu dziecka. Znają poczucie anonimowości, ginięcia w tłumie i bycia otoczonym przez wychowawców, którym ze względu na liczbę wychowanków trudno budować głęboki relacje.
– Wcześniej mieszkałam w dwóch domach dziecka – opowiada Kasia, która w „Jurku” jest od kilkunastu miesięcy. – Tutaj czuję się jak w domu, tam byłam tylko jednym z wielu dzieci.
Zosia przyznaje, że w końcu ma na kogo liczyć i komu powierzać swoje trudności. – Dwa lata spędziłam w dużej placówce opiekuńczo-wychowawczej. Oczywiście byli fajni wychowawcy, ale przy kilkunastu dzieciakach trudno było nawiązać z nimi bliższy kontakt. W „Jurku” wiem, że jakkolwiek by źle było, zawsze są ciocie, na których mogę polegać – dodaje.

Piękno
– Specyfika tej pracy i atmosfera tutaj panująca sprawiają, że czujemy się jak w domu, a dzięki temu dziewczyny również tak się czują – opowiada Joanna. – Wszystko, co robimy, ma sprawić, że one choć trochę odbudują obraz rodziny w swoich głowach i sercach, a to – wierzymy – stanie się ich kapitałem na przyszłość.
To, że dzieci jest mniej niż w standardowym domu dziecka, sprawia, że dużo łatwiej zaspokaja się ich potrzebę bezpieczeństwa, co procentuje i przekłada się także na inne poziomy ich funkcjonowania – uważa Joanna. – Z dzieckiem, które czuje się bezpiecznie, dużo łatwiej jest wytworzyć więzi, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania społecznego. To wszystko nie odbywa się za pomocą wyrafinowanych praktyk pedagogicznych, ale w naszej codzienności – dodaje.
Stosunek kadry do liczby dzieci ma w naszym domu duże znaczenie. Tworzą się naturalne sympatie, które są dobre i potrzebne. Dziecko w naturalny sposób wybiera ciocię, z którą czuje większą bliskość – opowiada Agata. – Widać, jak wraz z upływem czasu wzrasta nie tylko ich poczucie bezpieczeństwa, ale i przekonanie o własnej wartości. Z dnia na dzień pięknieją, stają się zadbane emocjonalnie, a to przekłada się na aspekt wizualny – dodaje wychowawczyni.

W ,,Jurku" nie ma pań, każda z dziewczyn zwraca się do wychowawczyni ,,ciociu”. To pozwala na większe zbliżenie, ale przede wszystkim tworzy rodzinną atmosferę, której część dziewczyn nigdy wcześniej nie doświadczyła
Słabość
Do tej pory „Jurek” pomógł pięćdziesięciu ośmiorgu dzieciom. Porównując z dużymi placówkami opiekuńczymi, nie jest to ogromna liczba. Jeśli jednak spojrzymy na nią pod lupą, dostrzeżemy pięćdziesiąt osiem relacji bliskości, pięćdziesiąt osiem doświadczeń atmosfery rodzinnej, a przede wszystkim pięćdziesiąt osiem szans na lepszą przyszłość. Ochronka działa przy Towarzystwie Przywracania Rodziny. Podstawowym celem, ale i marzeniem wychowawców, jest takie wspieranie dziecka i jego rodziny naturalnej, aby mogło ono powrócić do domu po ustaniu przyczyn kryzysu. Sporo dziewczyn mieszkających w „Jurku” straciło któregoś z rodziców, zazwyczaj był to ojciec. – Większość dziewczyn trafiła do nas z powodu niewydolności wychowawczej swoich mam. Ojcowie, gdy jeszcze żyli, zazwyczaj pili i rozkładali rodzinę od środka. Słabe, uległe matki nie były w stanie dźwigać ciężaru dysfunkcyjnej rodziny. Podstawowym objawem było to, że dzieci zupełnie zaniedbywały obowiązek szkoły. To główny powód znalezienia się u nas większości dziewczyn – opowiada Maria Lichtańska. – Nie wszystkie mamy nadużywają alkoholu, ale powrót dzieci do domu nie jest możliwy, gdyż mamy sobie totalnie nie radzą. Jestem przekonana, że gdyby dziewczyny zamieszkały w swoich domach rodzinnych, przestałyby chodzić do szkoły, a jak pokazują badania, nierealizowanie obowiązku szkolnego jest jedną z podstawowych przyczyn demoralizacji – dodaje.
Wsparcie
Mimo punktów wspólnych w historiach każda z dziewczyn dźwiga swoją. – Martę wychowywali dziadkowie, obydwoje przekroczyli osiemdziesiąty rok życia – opowiada Agata. – Gdy dziewczynka do nas przyszła, miała dużo nawyków osób starszych, np. postawa ciała, strój, sposób poruszania, mówienia, reakcje. Wszystko nieco nie przystawało do jedenastoletniego dziecka.
Placówka realizuje program integrowania dziecka z rodzinami i osobami bliskim. – W ramach projektu zapraszamy rodziny i osoby bliskie na teren naszego domu. To są okazje, aby dzieci i rodzice nauczyli się być ze sobą na nowo, poznali nowe sposoby wzajemnej komunikacji – opowiada dyrektorka. – Stwarzamy również szansę, aby dzieci mogły wyjść z rodzicami do kina, restauracji, na spacer. Część dziewczyn niektóre weekendy spędza w swoich domach rodzinnych. – Spotykając się z rodzicami, bardzo dużo z nimi rozmawiamy. Opowiadamy także o problemach ich dzieci, ale nie aby ich zniechęcać, lecz aby im pokazać nowe sposoby wyjścia z sytuacji trudnych – opowiada Maria Lichtańska. – Kilka lat temu jeden z naszych mieszkańców miał tatę, który stosował przemoc. Sam pochodził z rodziny przemocowej, więc to był jeden z nielicznych sposobów komunikacji, które znał. Na początku odebrano mu władzę rodzicielską, jednak po licznych rozmowach z nami i włączania się w działania na terenie ośrodka doszło do tego, że mógł zabierać chłopca na krótki czas do domu. Do sytuacji przemocowych już nigdy nie doszło.
Pat
Nad „Jurkiem” zawisły czarne chmury. Poczucie bliskości, zaufanie, głębokie relacje, wszystko to, co przez lata było budowane krok po kroku w codzienności, być może zostanie zburzone. Zdecyduje o tym 800 tysięcy. Tyle wynosi suma, którą do końca marca należy uzbierać, aby Jurkowy dom stał się własnością ochronki. Firma PBG, która do tej pory wynajmowała bezpłatnie dom na potrzeby dzieci, ogłosiła upadłość gospodarczą. Ochronka „Jurek” ma prawo pierwokupu budynku, co nie zmienia faktu, że czasu zostało naprawdę mało, a potrzebna kwota bez wparcia ludzi dobrej woli wydaje się progiem nie do przeskoczenia.
Natalia mieszka w „Jurku” najdłużej, w tym roku minęło siedem lat. Nigdy nie trafiła do domu dziecka. – Boję się myśleć, że życie w naszym małym domku, w rodzinnej atmosferze, miałabym zamienić na mieszkanie wśród obcych dzieci w dużej placówce. Z dziewczynami nawet między sobą o tym nie rozmawiamy, chyba każda jest przerażona.
Teoretycznie możemy poczekać na nowy budynek, uzbierać pieniądze na remont i zacząć wszystko od nowa – opowiada Maria Lichtańska. – Co jednak z dziećmi? Nie możemy tak po prostu powiedzieć im, że nadszedł koniec naszego domu i od teraz zamieszkają w domu dziecka. Nie jesteśmy nawet w stanie przewidzieć konsekwencji wpływu tych zmian na ich życie. Są u nas dzieci, które już trzy razy zmieniały placówkę. Teraz, gdy udało im się zaspokoić potrzebę bezpieczeństwa, zbudować bliskość, wszystko ma zostać im odebrane.
– Jeśli nie uzbieramy pieniędzy, to, co budowałyśmy przez tyle lat, a przede wszystkim bliskość, której doświadczamy, będzie musiało się z dnia na dzień skończyć – opowiada Agata. – Nie chcę nawet o tym myśleć, że będę musiała odprowadzić do domu dziecka dziewczyny, z którymi spędziłam tyle lat.
Ochronkę „Jurek” można wesprzeć
za pomocą portalu Siepomaga.pl (link do zbiórki: www.siepomaga.pl/ochronka-jurek ) lub wpłacając darowiznę na koto specjalne: 83 1090 1476 0000 0001 4687 1348