Przy okazji medialnej zawieruchy wokół środowiska Ordo Iuris, ale też w związku z silną reakcją na ustawę zaproponowaną przez ministra edukacji, i z tego powodu nazwaną lex Czarnek, warto się na moment zatrzymać nad pewnym pojęciowym uproszczeniem, które w polskiej debacie zdaje się mocno widoczne. Otóż być może zbyt szybko przeszliśmy do porządku dziennego nad tym, by katolicyzm w sferze publicznej kojarzyć wyłącznie z radykalnym konserwatyzmem w niekiedy dość oryginalnej, tradycjonalistycznej wersji. I nie mam tu na myśli tradycjonalizmu rozumianego jako przywiązanie do starej liturgii, ale jako pewnej postawy życiowej i intelektualnej, która zakłada, że świat idzie w złym kierunku i trzeba zrobić wszystko, by się tym zmianom przeciwstawić. Kiedyś wobec takiej postawy użyłem przerysowanego sformułowania „grupa rekonstrukcyjna”, bo przypomina ono wiarę w to, że da się zrekonstruować świat, który już minął, za pomocą pewnych ruchów, gestów czy strojów. Jeśli przebierzemy się w zbroję, weźmiemy do ręki miecz i dosiądziemy pięknie osiodłanego konia, nie zmienimy się w średniowiecznego rycerza. Możemy się przez chwilę dobrze bawić, wziąć udział np. w rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem, ale będzie to raczej rozrywka i maskarada, a nie realne życie.
I by być dobrze zrozumianym, nie chodzi o to, że uważam, iż katolicy powinni rzucać się na wszystkie nowinki społeczne czy obyczajowe i je gloryfikować. Nie, pewien poziom konserwatyzmu jest wpisany w chrześcijaństwo. Warto pamiętać, że tęsknoty obecne u tradycjonalistów za instytucjami społecznymi rodem z XIX wieku, za rodziną, w której mąż pracował, a żona zajmowała się domem, dzieci zaś wychowywała szkoła, która w masowej wersji powstała właśnie wtedy, oparte są na dość selektywnym widzeniu świata. Bo to przecież był model dostępny dla niewielkiej warstwy zamożnego mieszczaństwa i ziemiaństwa, spora część pracowała niewolniczo w fabrykach, albo w nieludzkich warunkach na roli lub też przymierała głodem w miastach czy miasteczkach. Głęboka demokratyzacja i egalitaryzacja społeczeństwa stała się faktem, zmniejszenie się w naszych społeczeństwach odsetka osób w skrajnym ubóstwie czy postęp medycyny w ciągu ostatnich dwóch stuleci są pewnymi wartościami. Dziś dzieci i młodzież znacznie mocniej wychowuje internet niż rodzice, szczególnie po dwóch latach spędzonych – zamiast w szkolnych ławkach – przed ekranami komputerów. Możemy te zjawiska krytykować, starać się zniwelować ich negatywne konsekwencje, ale to są po prostu fakty. Skrajny tradycjonalizm może prowadzić tak naprawdę do porzucenia tego świata, technologii, odcięcia się od niego, do tego, by próbować cofnąć czas.
Znacznie bliższe wydaje mi się przemyśliwanie przez katolików świata, w którym żyją, przez pryzmat Ewangelii niż jego automatyczne potępianie. Można oczywiście uznać, że znajdujemy się pod ostrzałem jakichś wrogich ideologii, spędzać dnie na walce z neomarksizmem czy gender. Ale można też się zastanawiać nad tym, jak lepiej być chrześcijaninem we współczesnym świecie, jak żyć i myśleć według wartości, które są nam bliskie.