Logo Przewdonik Katolicki

Jak za Gierka

Szymon Bojdo
fot. Jaroslaw Sosiński/Global studio

Pierwszy sekretarz KC PZPR z lat 70. pojawia się na srebrnym ekranie. To obraz sentymentalny, ale nieprawdziwy.

Nie spodziewałem się zobaczyć w kinie dzieła wybitnego, ale liczyłem chociaż, że twórcy filmu Gierek zdobędą się na pokazanie zawiłości czasów, kiedy po Gomułce ster partii komunistycznej przejął pierwszy sekretarz z Katowic. Przeliczyłem się bardzo, bo scenarzyści postawili na szereg teorii spiskowych, banalnych rozwiązań w scenariuszu i przaśnej wspominkowej aury.

Towarzysz z choinki
Nie dowiadujemy się, dlaczego w ogóle towarzysz Edward przeniósł się do Warszawy. W filmie namawia go do tego fikcyjny aparatczyk, Maślak, który okazuje się intrygantem, na usługach generała – Antoni Pawlicki groteskowo gra tutaj Wojciecha Jaruzelskiego, czarny charakter zły do tego stopnia, że niezdający sobie sprawy ze swojej śmieszności. Wychodzi więc na to, że polscy komuniści, chcący ratować swój wizerunek (ale nikt nie mówi wprost dlaczego, my z kolei wiemy, że to następstwo masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 r.), wybierają spośród siebie takiego, który będzie sympatycznym następcą znienawidzonego Gomułki. Jest to oczywiście zupełnie wbrew faktom – to przecież Moskwa miała decydujący głos w tym wyborze. Scenarzyści chcą także, żebyśmy uwierzyli w bajkę o tym, jak to Gierek bronił się rękami i nogami przed tym wyborem, bo lubił sobie gospodarzyć na Śląsku i polityka warszawska w ogóle go nie interesowała. Nie zapominajmy, że od lat 50. był on jednak aktywnym działaczem Komitetu Centralnego, posłem na Sejm PRL, ściśle związany z partyjną frakcją puławian, dzięki czemu na główny partyjny stolec wszedł dzięki poparciu Piotra Jaroszewicza, Władysława Kruczka i Józefa Tejchmy. Co więcej, to właśnie Gierek został oddelegowany z ramienia Partii do komisji badającej przyczyny, przebieg i charakter wydarzeń w Poznaniu. Z choinki się zatem towarzysz Edward nie urwał i tak właściwie musielibyśmy dawać obszerne didaskalia do każdej sceny filmu Michała Węgrzyna.

Czego się nie dotknął, zamieniał w złoto
Kto pamięta tamte czasy lub interesuje się historią, wie, ile w tej opowieści bujdy na resorach. A może inaczej – są to tak ułożone półprawdy, by Edward Gierek wypadł na dobrotliwego przywódcę, jak ujął to kiedyś Jarosław Kaczyński „komunistycznego, ale patriotę”, który własnymi rękami rozruszał w Polsce gospodarkę, a przy odrobinie szczęścia sam z kolegami obaliłby komunizm.
Nie zrobiłby tego, bo komunistą był od przedwojny, jak wskazaliśmy wyżej – bardzo wpływowym. Wprawdzie znał język francuski, co miało być jakąś kartą przetargową w rozmowach z Zachodem, odczarowaniem twardogłowych komunistów, ale to nie wystarczy, by uważać go za wybitnego przywódcę. Bo w latach 1970–1980 nadal trwały w PRL represje polityczne, Służba Bezpieczeństwa rozkręcała aparat terroru, a po chwilowym spokoju już w 1976 r. władza znów stanęła przeciwko robotnikom strajkującym w Radomiu i innych miastach.
Cud gospodarczy? Owszem, PRL budował wtedy fabryki, domy z półfabrykatów, ruszyły produkcje samochodów i maszyn. Pamiętać jednak należy, że był to efekt skrajnie nieodpowiedzialnej polityki zadłużania państwa, z którym to długiem uporaliśmy się zaledwie kilka lat temu. W tym wątku pojawia się kolejna teoria spiskowa, jakoby łatwowiernego Gierka mieli do tego namawiać zachodni bankierzy, którzy zwietrzyli w biednych krajach bloku wschodniego głód konsumpcji. Dobre sobie – Pierwszy Sekretarz miał ogromną władzę, ale nad centralnymi decyzjami pracował sztab wierchuszki partyjnej, nie bez wpływu wieloletniego premiera Piotra Jaroszewicza (konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, dlaczego w filmie nazywano go Filipem?), znów nie bez wpływu ZSRR, który dużą część tej naszej odrodzonej produkcji przygarniał dla swoich obywateli. Z jednej więc strony Gierek pokazany jest tutaj jako reformator, wraz z Jaroszewiczem co i rusz zamieniający w złoto, czego tylko się dotknie. Jednak gdy przychodzi gospodarczy krach, premier podejmuje decyzję o podwyżkach, zaszantażowany przez swoich przeciwników zdjęciami swojego syna, słynnego czerwonego księcia, rozbijającego się po Warszawie drogimi samochodami i żyjącego ponad stan.
Dziwi to bardzo, bo jednym ze scenarzystów jest Rafał Woś, być może wzbudzający kontrowersje, ale jednak ekonomista, mający z pewnością świadomość, jak skomplikowane są procesy ekonomiczne w skali makro, nawet w gospodarce centralnie sterowanej. Sam zresztą w filmie wystąpił, jako ekonomista doradzający Gierkowi drastyczne ruchy: częściową prywatyzację zakładów i właściwie przestawienie wajchy na pewien rodzaj liberalizmu gospodarczego. Jednak już wtedy czyhał zły Generał (czyt. Jaruzelski) do spółki z Maślakiem i generałem KGB z Moskwy – ci z kolei chcieli utrącić Gierka, by przygotować miejsce dla siebie. Rozkręcili więc machinę oszczerstw (ze słynnymi kryształowymi wannami, złotymi sedesami i podróżami do fryzjera w Paryżu Stanisławy Gierkowej).
Dość pastwienia się, wspomnę tylko jeszcze postać kardynała Wyszyńskiego – spotyka się on z Gierkiem na początku jego drogi i już w dramatycznym momencie końca jego rządów. W pierwszej rozmowie załatwia Kościołowi możliwość budowania świątyń, w drugiej niemal wymusza na Pierwszym Sekretarzu jakąś formę nawrócenia, by pomóc mu zaprowadzić porządek w kraju. Proste, prawda? Kluczowy jednak moment wyboru Karola Wojtyły na papieża wspomniany jest tylko mimochodem, jednym zdaniem, z pominięciem wagi tego faktu i pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski.

Historia pisana na nowo
Pewnie zastanawiają się Państwo, dlaczego tyle miejsca poświęcam filmowi, który jest na wielu poziomach niedobry. Otóż przede wszystkim, by przestrzec przed tym, aby na przykład młodzieży pokazywać go jako historyczny wzorzec. Twórcy przygotowali go z tezą: lata 70. to czas cudu gospodarczego, Polska miała szansę na rozwój, zdławiły go różni szatani, działający przeciwko niej. Podaje się nam to łopatologicznie, jako napis na końcówce filmu, np. „Zadłużenie PRL wynosiło na koniec rządów Gierka 9,8 PKB, teraz 59 proc, zaś we Francji 118 proc.”. Trzeba jednak takie dane czytać w kontekście historycznym, tego, w jakim miejscu była wtedy Francja czy wspomniany tam też Luksemburg, a w jakim Polska. Należy wiedzieć, że od połowy lat 70. na całym świecie tlił się gospodarczy kryzys.
Wydaje się, że powstanie tego filmu to efekt sentymentów – nie ma się co dziwić, dla wielu lata 70. to czas ich młodości, kiedy pracowali, dostawali mieszkania, zakładali rodziny. Sentyment ten wzmaga pamięć o częściowym poluzowaniu atmosfery w kraju, o byciu tym najweselszym barakiem w bloku komunistycznym. A że było drogo i w końcu zaczęło brakować towarów – to również załatwiamy sobie śmiechem: „Chcesz cukierka? Idź do Gierka! Gierek ma, to ci da!”. Nie, Gierek nie miał, nie mieli komuniści, a ten brak boleśnie odczuliśmy w kolejnej dekadzie.
By dowiedzieć się, jak to naprawdę było, lepiej sięgnąć po książkę Piotra Gajdzińskiego Gierek. Człowiek z węgla i inne opracowania historyków. Gierek nie był bowiem Wallenrodem, choć gdyby nie on, po Gomułce trafić mógł się ktoś z rozdania Moczara lub on sam, co pewnie byłoby dla nas tragiczniejsze.
Z filmu Węgrzyna nie dowiemy się, jak było za  Gierka – to fikcja zarówno polityczna, jak i biograficzna. Trochę obawiam się, na jaki pomysł mogliby dalej wpaść twórcy załóżmy takich tytułów, jak Jaruzelski gołąbkiem pokoju albo Bierut ojcem narodu? Mam nadzieję, że nie potraktują tego jako podpowiedzi, bo takie opowiadanie o historii – wybiórcze i tendencyjne, jest po prostu szkodliwe.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki