Logo Przewdonik Katolicki

Przybytek Ducha Świętego

Elżbieta Wiater
fot. jan van eyck/maryja z duchem śwetym/wikimedia commons

Modlitwa „Pod Twoją obronę” towarzyszy większości katolików od dzieciństwa. Zwracamy się w niej do Maryi jako Pani, Pośredniczki, Orędowniczki, Pocieszycielki. Przyswajamy ten tekst odruchowo, słysząc podczas nabożeństw. Pewnie dlatego mało kogo uderza, że są to tytuły, które w pierwszym rzędzie przynależą Duchowi Świętemu, nie Matce Pana.

Historia tej antyfony do dziś rodzi spory wśród historyków. Rozpiętość datacji obejmuje kilka wieków – od roku 250 do wieku VII. Niektórzy egiptolodzy przesuwają moment skomponowania tekstu nawet na czas przed narodzeniem Chrystusa, wskazując na jego podobieństwa do modlitw kierowanych do Izydy. Koptyjscy chrześcijanie mieliby jedną z nich odpowiednio przeformułować i „ochrzcić”, słusznie zresztą dostrzegając jej piękno i to, że dobrze oddaje pragnienia chrześcijan zwracających się do Matki Pana.
To jednak dotyczy tylko pierwszej części „Pod Twoją obronę” – greckie manuskrypty kończą się na zwrocie, który w polskiej wersji został przetłumaczony jako „Panno chwalebna i błogosławiona”. Część zawierająca tytuły, o których wspomniałam w lidzie, zostały dodane tylko do wersji łacińskiej i dopiero w średniowieczu
(XI w.). Zmiana ta, według niektórych historyków duchowości, wskazuje na głębszy zwrot w mentalności wiernych: kult Ducha Świętego pozostał żywy przede wszystkim w liturgii (modlitwach mszalnych oraz brewiarzowych) i obchodach Zielonych Świątek, zaś powszechnie w pobożności Trzecią Osobę Trójcy przesłoniła postać Maryi.
Przyjrzano się temu zjawisku bliżej podczas II Soboru Watykańskiego oraz w pismach teologów tworzących w okresie okołosoborowym. Co więcej, uznano, że rzeczywiście takie przesunięcie się dokonało, bo na początku tak nie było.

Jak było w początkach Kościoła
Maryja jest pierwszą chrześcijanką, bo jest pierwszym człowiekiem, w którym Duch Święty zamieszkał na stałe, jak obecnie czyni w każdym ochrzczonym żyjącym w łasce uświęcającej. W Starym Testamencie przynosił natchnienie, napełniał wybranych ludzi w wybranych momentach, jednak Ona jako pierwsza stała się Jego domem; przybytkiem, jak to określa jedno z wezwań Litanii loretańskiej. Dla Niej, jak potem dla większości chrześcijan pierwotnego Kościoła, pierwszą Osobą Trójcy, z którą ma bezpośredni kontakt i której działania wprost doświadcza, jest Duch Święty, który Ją napełnia. Dzięki temu poczyna się w Niej Syn, który ostatecznie weźmie Ją do nieba, gdzie Maryja w pełni zjednoczy się z Ojcem.
Dla Dwunastu i uczniów Pana to Jezus będzie pierwszą Osobą Trójcy, z którą się bezpośrednio zetkną, jednak już następne pokolenie chrześcijan będzie powtarzało drogę Matki Bożej. Wystarczy przeczytać chociażby opis wydarzeń w domu Korneliusza (zob. Dz 10, 44–48), żeby zyskać bezpośredni obraz tego, jak nasi pierwsi bracia w wierze doświadczali spotkania z Bogiem. Wołanie o Ducha, modlitwa pod Jego wpływem, wreszcie oddawana Mu przez to, i nie tylko, cześć były organiczną częścią kultu w pierwotnym Kościele.
Matka Pana też była w nim czczona, jednak, jak się wydaje, jako najdoskonalszy, po Chrystusie, wzorzec wierności Ojcu, jako człowiek, który był doskonale Bogu posłuszny. Najlepiej chyba można to oddać obrazem przezroczystości – w Maryi nie było nic, co by przesłaniało blask obecnego w Niej Ducha. Jako wolna od pęknięcia wywołanego grzechem pierwszych rodziców współpracowała doskonale z dawaną przez Niego łaską, zresztą robi to dziś.
Co prawda dogmat o Jej niepokalanym poczęciu został ogłoszony dopiero w XIX w., jednak gdyby nie był obecny w przekazie wiary od początku, nie zostałby zatwierdzony nigdy. Pierwsi chrześcijanie słuchali świadków, a potem czytali w natchnionych pismach o tym, jak Ona przyjęła swoje powołanie i jak postępowała, przez co stawała się przykładem doskonałej współpracy z łaską. Doświadczali Jej wstawiennictwa, teologowie zaś, próbując właściwie ująć w słowa doktrynę dotyczącą Chrystusa, zastanawiali się też nad Jej miejscem, rolą i formą zaangażowania w dzieło Syna. Coraz wyraźniejsze stawało się także to, że Maryja jest też idealnym obrazem Kościoła: napełniona Duchem, niosąca i rodząca Chrystusa, wsłuchana w Ojca.
Tak na marginesie warto też wskazać, że hebrajski rzeczownik ruah oznaczający Ducha jest rodzaju żeńskiego, podobnie grecka Ekkelsia (Kościół), co dodatkowo sprzyjało tendencji do zestawienia razem tych dwóch i Matki Pana.

Przesunięcie akcentów
W miarę upływu czasu coraz mniej było tak intensywnych przejawów obecności Ducha jak w pierwotnym Kościele. Nigdy nie zanikły całkowicie – w każdym pokoleniu wierzących są ludzie, w których życiu pojawia się to, co współcześnie nazywamy fenomenami nadzwyczajnymi lub charyzmatami. Jednak w miarę tego jak chrześcijaństwo stawało się religią powszechną, a przez to coraz mocniej łączyło się z kulturą chrystianizowanych narodów i kształtowało ich życie społeczne, zmieniało się w duszpasterstwie rozłożenie akcentów w głoszeniu.
Dla mieszkańca Europy późnej starożytności i średniowiecza bardziej czytelny, bo zdecydowanie bliższy mu w doświadczeniu, był obraz Maryi – matki, królowej, opiekunki, wstawienniczki – niż Ducha Świętego, który jest Bożą Miłością, Działaniem, ale nie da się Go konkretnie przedstawić. Umówmy się – obraz gołębicy bez objaśnienia jego wymowy biblijnej średnio zachęca do oddawania przedstawionej w ten sposób Osobie czci.
Zabrakło, jak się wydaje, właściwej i przede wszystkim ciągłej mistagogii, czyli objaśniania liturgii, mówienia o jej dynamice, tłumaczenia (także dosłownie, bo teksty mszalne i brewiarzowe były po łacinie) treści modlitw i pokazywania tego, jaka Moc stoi za jej skutecznością. A w relacji do konkretnej osoby, Matki Bożej, doskonale posłusznej Duchowi, niosącej Go i przywołującej, chrześcijanie odnajdywali te elementy właściwej pobożności, które intuicyjnie przeczuwali, choć nie potrafili ich dobrze nazwać. Kiedy potrzebowali działania Ducha, wołali do Niej, a Ona wstawiała się za nimi i Go przywoływała, w czym jest skuteczna od samego początku.
Ostatecznie ten stan rzeczy, jak się wydaje, utrwalił w duchowości Zachodu wielki czciciel Maryi i Jej rycerz, choć w cysterskim habicie, św. Bernard z Clairvaux. Właśnie w jego epoce antyfona, od której zaczęłam ten tekst, zyskuje drugą część. W następnym wieku kult maryjny będą żarliwie propagowali dominikanie i karmelici, co wpisze go w pobożność katolicką po dziś dzień, czyniąc z niego nawet cechę charakterystyczną naszego wyznania – kiedy autorzy serialu o detektywie Herculesie Poirot będą chcieli podkreślić, że jest on katolikiem, umieszczą w jednym z odcinków scenę, w której odmawia on różaniec.

Poszukiwanie równowagi
Sytuacja się zmieniła na przełomie wieków XIX i XX, kiedy zarówno w środowiskach protestanckich, jak w Kościele katolickim narodziło się wołanie o powtórzenie Pięćdziesiątnicy z Dziejów Apostolskich. Na nowo katolickie spojrzenie na kult Ducha Świętego i kult Maryi sformułował II Sobór Watykański a pełniej jego owocom możemy się przyjrzeć w adhortacji apostolskiej Marialis cultus Pawła VI (1974). Papież wskazuje tam, że trzeba na nowo dostrzec, iż cześć oddawana Matce Bożej wynika z Jej posłuszeństwa wobec Ducha, dzięki czemu to On jest mocą działającą w Niej i dzięki Niej. Możemy, a nawet powinniśmy, wołać do Niego bezpośrednio. Jednak zawsze warto mieć możne wsparcie w Tej, która jako pierwsza pozwoliła Mu w sobie zamieszkać i jest Mu doskonale posłuszna.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki