Kiedy to piszę, wiele, choć nie wszystko, wskazuje na to, że we Włoszech prawica ma szansę na wyborcze zwycięstwo. W polskiej prasie sypią się komentarze na temat kandydatki na premiera Giorgi Meloni.
Czytam, że wywodzi się ona z partii „postfaszystowskiej”. I że ma na swoim koncie w młodości wypowiedzi chwalące Benita Mussoliniego. Jeśli to prawda, trzeba nad tym ubolewać. Aczkolwiek fenomen historii zmieniającego nazwy włoskiego ugrupowania, nawiązującego jakoś do tradycji dawnych faszystów, to fenomen ewolucji w dobrym kierunku. Ta partia już uczestniczyła w rządach jak najbardziej demokratycznych. W niczym to włoskiej demokracji nie podważyło.
Czy dziś należy egzaminować panią Meloni ze stosunku do Mussoliniego? A czy nobliwych europosłów lewicy, wybranych zresztą z woli Platformy Obywatelskiej – myślę o Leszku Millerze czy Włodzimierzu Cimoszewiczu – przesłuchuje się dziś na okoliczność ich stosunku do Lenina, Stalina czy choćby dyktatora Wojciecha Jaruzelskiego? Wolałbym inne skojarzenia historyczne niż z Mussolinim, ale nowa partia Meloni, Bracia Włosi, jest atakowana nie za ocenę historii sprzed dziewięćdziesięciu czy osiemdziesięciu lat.
Chodzi o jej stosunek do Unii Europejskiej, której nie chce rozbijać, ale którą chce reformować, a na pewno wykluczyć tendencje federalistyczne. O poglądy w takich kwestiach jak imigracja (za wzmocnieniem ochrony granic) czy legalizacja homoseksualnych małżeństw (przeciw). Kilkadziesiąt, nawet kilkanaście lat temu były to normalne poglądy centroprawicy. Jeśli te poglądy mają być dziś podstawą do nazywania włoskiej prawicy „skrajną” (to się dzieje także w polskich mediach), to mamy do czynienia z pomysłem na systemowe ograniczenie demokracji, na wyłączenie pewnych tematów spod realnej debaty, na uznanie pewnych decyzji i kierunków myślenia za przesądzone raz na zawsze. Czy brak demokracji przy użyciu demokratycznej retoryki mnie pociąga? Zdecydowanie nie.
Nie oznacza to bezgranicznego zaufania do włoskiej prawicy, wiemy, że niektórzy jej liderzy pozostają nieuleczalnie prorosyjscy. Choć sama Giorgia Meloni jest dziś twardo proamerykańska i opowiada się za wspieraniem Ukrainy mocniej niż poprzedni włoski rząd.
Jak z tej perspektywy ocenić przestrogi szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, która komentując wybory we Włoszech (także wcześniejsze, wygrane przez prawicę w Szwecji), przypomniała, że kierowana przez nią instytucja „ma narzędzia, które stosuje wobec Polski czy Węgier”? Nie twierdzę, że praworządnościowe (a wobec Orbana i antykorupcyjne) zastrzeżenia eurokratów są w każdym przypadku niedorzeczne. Ale skoro szefowa Komisji już się rwie do stosowania jakichś restrykcji wobec kolejnego państwa, potwierdza tezę, że nie o różnicę zdań na temat prawa tu chodzi, a o niechęć do pewnego typu poglądów i idei. Jednym słowem solidarność europejska dotyczy tylko pewnych politycznych kierunków. Jeśli wybierzecie nie tych, których sobie życzymy, będziecie mieli pod górkę.
Jest to niemądre i antydemokratyczne. I w pojedynczym państwie, nawet niefederalnym, rząd powinien unikać wrażenia, że wtrąca się do wyborów nawet na najniższym szczeblu. Nawet samorząd w przysłowiowym Pcimiu ma prawo reprezentować innych ludzi i przekonania niż władze w stolicy. A Unia wciąż nie jest jednym państwem. Nie przeszkadza to Brukseli sięgać po metodę politycznej uzurpacji.
Nie twierdzę, że czeka nas wielka fala zwycięstw eurosceptycznej prawicy. Spodziewano się jej już kilka razy i kończyło się niczym. Ale życzę Włochom, aby nie ulegali aroganckiemu dyktatowi. Europie przyda się większa dawka pluralizmu niż do tej pory.