Czy wymarsz polskiej młodzieży z Kościoła można zatrzymać? Dlaczego właściwie odchodzą? Czy większą „odpowiedzialność” ponosi świat, czy sam Kościół? Te pytania, coraz częściej i głośniej stawiane są w mediach (nie tylko katolickich), w rodzinach i wśród duszpasterzy.
Warto je stawiać, bo są kluczowe nie tylko dla Kościoła. Ostatecznie, od tego, czy i w jaki sposób młode pokolenie będzie obecne w Kościele, zależy nie tylko przyszłość samej wspólnoty, ale zdecydowanie więcej: oblicze społeczeństwa, kształt kultury, stan państwa. Pytania te są tym bardziej palące, że Kościół w Polsce taki, jaki znaliśmy od dziesięcioleci, na naszych oczach odchodzi w przeszłość. Nie będzie już ani tak masowy, ani tak sklerykalizowany, ani tak silnie obecny w społecznej wyobraźni, niezależnie od tego, czy miałaby to być obecność o konotacji pozytywnej czy negatywnej.
Obserwowane spadki: praktyk religijnych i deklaracji wiary, frekwencji na lekcjach religii oraz stopnia zaufania do instytucji Kościoła, a zwłaszcza do biskupów, dowodzą wyraźnie, że zmienia się zarówno sam Kościół, jak i świat, w którym przychodzi mu żyć. Oczywiste jest, że dzisiejsi nastolatkowie, mocno zdystansowani wobec Kościoła, po wkroczeniu w dorosłość będą budowali swoje życie – związki, system wartości, priorytety – jeśli nie w kontrze do tego, co proponuje Kościół, to w klimacie zobojętnienia wobec tego, co głosi on jako swój odwieczny depozyt. Po prostu: Kościół zajmuje ich coraz mniej. Powstaje pytanie: czy w jego miejsce wchodzi coś nowego, czy powstaje pustka? Odpowiedzi nie są jednoznaczne, bowiem według CBOS wśród Polaków, także nawet głęboko wierzących, wzrasta relatywizm moralny. Pogląd, że należy mieć wyraźne zasady moralne i nigdy od nich nie odstępować, podziela dziś niespełna 20 proc. społeczeństwa. O ile jednak w młodym pokoleniu nastąpił gwałtowny spadek praktyk religijnych, o tyle deklaracje wiary utrzymują się na wysokim poziomie (71 proc. wśród 18–24-latków). To dla całego Kościoła ważna i optymistyczna wiadomość: okazuje się, że młode pokolenie pozostaje religijnie wrażliwe. Sądzę więc, że jest na czym budować, że dalszy wymarsz młodych nie jest nieuchronny.
Co robić? Zmienić mentalność i otworzyć parafie. Po pierwsze: ludzie Kościoła, zwłaszcza duchowni, powinni zdobyć się na przyznanie, że oprócz nihilistycznego rysu kultury masowej, brak „transmisji wiary” w rodzinach itp., wpływ na odchodzenie młodych z Kościoła ma także sama wspólnota, w tym gorszące postępowanie niektórych księży i biskupów. Po drugie: powinno się stopniowo przekształcać parafie z urzędów we wspólnoty, o co apeluje „biskup od młodzieży” Grzegorz Suchodolski. Chodzi o to, by w parafiach tworzyć miejsca, w których młodzi mogliby się spotykać na nauce, rozmowie, modlitwie, ale też na filmie, grze i herbacie. Czyli coś na wzór salezjańskich oratoriów.
Umiejętność przyznania się do błędów i urządzenie w parafiach miejsca przyjaznego młodym – to na pewno nie jedyne, ale istotne warunki na odzyskanie ich zaufania.