Logo Przewdonik Katolicki

Dlaczego brakuje nauczycieli?

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Zawód wymagający nie tylko pasji i wytrwałości, ale także erudycji, cieszy się coraz mniejszym wzięciem. Ci, co takie cechy mają, uznają, że zasługują na więcej.

Ta informacja pojawiła się w różnych portalach, ale z pewnością nie przebiła się do powszechnej świadomości Polaków. Brakuje co najmniej 40 tysięcy nauczycieli. Gdzie? W Niemczech. W Polsce brakuje podobno około 20 tysięcy. Uwzględniając różnice w liczbie ludności (Niemcy – 83 miliony, Polska – 37 milionów) można by rzec, że skala braków jest podobna. Jakie stąd wnioski?
Pierwszy jest ogólny. Od miesięcy, a już zwłaszcza teraz, kiedy nadszedł nowy rok szkolny, opozycyjne media piszą o wolnych nauczycielskich etatach jako o kataklizmie. Z pewnością jest to kłopot. I można tu wskazywać rozmaite czynniki, edukacja zaczęła się jeszcze bardziej sypać podczas pandemii. Ale naturalnie czynnik podstawowy jest najprostszy: zbyt niskie płace i związany z tym coraz mniejszy prestiż zawodu.
I jest prawem nie tylko opozycji, ale każdego obywatela, dobijać się o zmianę tego stanu rzeczy, skoro nauczyciele w sprawie stanu polskiej edukacji głosują nogami. Jednak przykład Niemiec, kraju bogatszego, każe spytać, czy to kataklizm wyjątkowy. Fenomenem każdej polskiej dyskusji jest abstrahowanie od tła, od kontekstu. Przekroczyliśmy poziom 16 proc. inflacji, grożą nam kłopoty z opałem, no tak, rządzą nami marni ludzie. Akurat w Czechach odbyła się wielka 100-tysięczna manifestacja przeciw tamtejszej inflacji, wciąż wyższej niż polska, i w sprawie opłakanej sytuacji czeskiej energetyki. A przecież tam nie ma Kaczyńskiego. Warto to przynajmniej wiedzieć i niekoniecznie klepać najbanalniejsze pretensje, jakbyśmy byli szczelnie izolowaną wyspą na morzu.
W przypadku dekompozycji edukacji powody są nie tak oczywiste. Nie mamy tu wojny czy światowej koniunktury jako przyczyny, trudno o cokolwiek obwiniać Putina. Tym niemniej muszą istnieć prawidłowości, które przysparzają podobnych kłopotów polskim i niemieckim szkołom. Prawidłowości tym razem w polityce budżetowej każdego z tych państw, choć możliwe, że także w społecznej atmosferze.
Nie umiem precyzyjnie ocenić niemieckiej polityki wobec szkolnictwa. Można jednak domniemywać, że odpływ od tego zawodu spowodowany jest, jak w Polsce, poczuciem: płacą nam za mało. Zawód wymagający nie tylko pasji i wytrwałości, ale także erudycji i wiedzy, cieszy się coraz mniejszym wzięciem. Ci, co takie cechy mają, najwyraźniej uznają, że zasługują na więcej. I Berlin, i Warszawa nie umieją znaleźć zachęt, aby ich zatrzymać.
Dodałbym hipotezę dodatkową. Poza poczuciem finansowego niespełnienia mogą też istnieć inne powody nauczycielskiej frustracji. Dziś to być może podwójnie trudny zawód. Bezstresowe wychowanie plus roszczeniowe nastawienie rodziców powodują, że człowiek stający naprzeciw klasy może mieć jeszcze mniej satysfakcji niż kiedyś. Coraz trudniej o dyscyplinę, coraz częściej trzeba się tłumaczyć z wymagań wobec cudzych dzieci. Może i tu należy szukać dodatkowej okoliczności wypalenia wielu funkcjonariuszy edukacyjnego systemu.
Warto by dokonać pogłębionych badań takiego stanu rzeczy. W każdym razie trochę mnie rozbawił Rafał Trzaskowski, który przy okazji 1 września (ale także Campusu Polska) wezwał do stworzenia oddzielnego, jak rozumiem państwowego, urzędu rzecznika praw ucznia. Byłby z tym kłopot ustrojowy (dlaczego szczególnie te prawa wymagają ochrony, skoro jest RPO?). Ale zbudowanie takiej instytucji to potwierdzenie diagnozy, że problemem polskiej szkoły są nadużywający swojej władzy nauczyciele i dyrektorzy szkół. Czy jesteśmy tego pewni? I czy systemowe budowanie nieufności wobec polskiej szkoły to recepta na to, że zatrzymamy w niej kolejnych zdolnych i ambitnych? Przypuszczam, że wątpię.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki