Logo Przewdonik Katolicki

Czytanie ze zrozumieniem

Monika Białkowska
Prezentacja ogólnopolskiej syntezy Synodu o synodalności, która odbyła się w czwartek 25 sierpnia na Jasnej Górze, fot. episkopatnews/flickr

Synod o synodalności na etapie diecezjalnym się zakończył. Konferencja Episkopatu Polski przyjęła syntezę krajową. Synteza ta oddaje dobrze część trapiących nas problemów – ale ma też swoje braki.

Vademecum synodu o synodalności” dotyczy sposobów prowadzenia spotkań na szczeblu diecezjalnym oraz tworzenia diecezjalnej syntezy. Nie ma tam mowy o tym, jak wyglądać powinna synteza krajowa. Wydaje się jednak, że dla dobra procesu synodalnego i zachowania jego ciągłości również przy jej tworzeniu zachowane być powinny te same zasady.
Synteza – jak czytamy w „Vademecum” – powinna odzwierciedlać różnorodność wyrażonych poglądów i opinii. „Synteza powinna być wierna głosom ludzi i temu, co wyłoniło się z ich rozeznania i dialogu, niż być serią uogólnionych lub doktrynalnie poprawnych stwierdzeń. Punkty widzenia, które są sprzeczne ze sobą, nie muszą być pomijane, ale mogą być uznane i określone jako takie. Poglądy nie powinny być wykluczane tylko dlatego, że zostały wyrażone przez niewielką mniejszość uczestników. Rzeczywiście, czasami perspektywa tego, co można by nazwać „raportem mniejszości”, może być proroczym świadectwem tego, co Bóg chce powiedzieć Kościołowi”.
Zgodnie z watykańskimi zaleceniami synteza powinna być przygotowana przez mały zespół, we współpracy z biskupem. „Na ile jest to możliwe, każdy powinien mieć poczucie, że jego głos jest reprezentowany w syntezie. (…) Na ile to możliwe, można dać Ludowi Bożemu możliwość przejrzenia i ustosunkowania się do treści syntezy diecezjalnej, zanim zostanie ona oficjalnie przesłana do konferencji episkopatu”.
Na ile synteza krajowa rzeczywiście odzwierciedla teologiczne myślenie Kościoła, a na ile zastąpiona została analizą czysto socjologiczną?

Tak jest
Media opisujące treść syntezy krajowej skupiały się głównie na negatywnej ocenie Kościoła – jego języka i relacji. Pisano, że to pierwszy taki raport, jaki Kościół przedstawia na swój własny temat. Rzeczywiście, ta ocena Kościoła może być dla wielu trudna do przyjęcia – choć Czytelników „Przewodnika Katolickiego” dziwić nie powinna. Przez cztery numery szczegółowo omawialiśmy treść syntez diecezjalnych, więc wydaje się, że w syntezie krajowej nie powinno pojawić się nic, co nas zaskoczy. A jednak.
W synodzie wziął udział bardzo niewielki procent polskich katolików – zaledwie około stu tysięcy osób. Jeśli jednak przyjąć, że są to ludzie najbardziej zaangażowani i najmocniej z Kościołem związani, a nie przypadkowi respondenci, ich głos trudno jest zbagatelizować.
Wśród tych ludzi synod budził i entuzjazm, i lęki, wywołane przez skojarzenia z niemiecką drogą synodalną oraz obawą o rozbudzenie postaw roszczeniowych. Żywa była też nieufność w to, że naprawdę ktoś chce świeckich wysłuchać. Niestety, dość powszechny był po prostu brak zainteresowania synodem: zarówno świeckich, jak i księży. Ci drudzy mieli albo ignorować zaproszenia, albo dominować je tak, że nie było możliwości swobodnej wymiany głosów. Bardzo wyraźnie w polskiej syntezie widoczny jest podział między klerem i świeckimi, zahaczający czasem wręcz o zerwanie komunikacji. Księża nie słuchają świeckich, świeccy nie słuchają księży, słuchanie utrudnione jest przez przekonanie o własnej nieomylności. Jedni i drudzy zamykają się w uproszczeniach i braku zaufania, a to w oczywisty sposób niszczy wspólnotę. Świeccy, po raz pierwszy tak szeroko dopuszczeni do głosu, poddają księży ostrej krytyce, mówiąc o „jeszcze nie fizycznym, ale już duchowym braku kapłanów”.
To, co dotyczy klerykalizmu i relacji w Kościele, w krajowej syntezie zostało oddane wiernie – rzeczywiście taki właśnie ton dominował w syntezach diecezjalnych. Dobrze gdfgfd gdfgdf fdgddany zdaje się również poważny problem z małymi wspólnotami, które miały być sposobem na ożywienie Kościoła, a tymczasem zamykają ludzi w hermetycznych bańkach.
Nie we wszystkich tematach jednak poszło tak dobrze.

Budzą troskę?
Uważny czytelnik syntez diecezjalnych niektórymi sformułowaniami syntezy krajowej mógł się mocno zdziwić. „Obecność drugich pozwala nam spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy – czytamy w syntezie. – Aby stało się to możliwe, trzeba najpierw dostrzec innych, poznać ich potrzeby, poglądy, talenty oraz być gotowym im pomóc w sposób skuteczny i z poszanowaniem ludzkiej godności. W takim kontekście wskazywano szczególnie na osoby poszukujące doświadczenia wiary, skrzywdzone przez duchownych i przez ich antyświadectwo, osoby żyjące w związkach niesakramentalnych, osoby z kręgu LGBT+, ludzi uwikłanych w nałogi oraz uchodźców. (…) Te grupy i środowiska budzą wyraźnie naszą troskę”.
Spotkania z osobami LGBT odbyły się w zaledwie kilku diecezjach. Podobnie rzecz miała się z osobami żyjącymi w związkach niesakramentalnych. O uchodźcach wspomniało też kilka diecezji, z czego o tych spoza Ukrainy – w jednej. To oznacza, że w ponad trzydziestu diecezjach osób tych nie wysłuchano, zwykle nawet o nich nie wspominano. Nie wydaje się wobec tego, żeby pisanie o tym, jak w Kościele w Polsce otaczamy te środowiska troską, było uprawnione.

Język czy obecność?
Inny fragment, który zaskakuje, to ten poświęcony językowi listów pasterskich biskupów. „Język, w jakim przekazuje się młodym treści wiary podczas lekcji religii oraz kazań, cechuje często anachroniczność, sztuczność, a w efekcie mała komunikatywność – czytamy w syntezie. – Wśród wielu młodych bywa on obiektem kpin. «Język listów pasterskich biskupów i episkopatu jest niezrozumiały, za dużo jest w nich pouczeń i teorii, za mało dzielenia się wiarą»; «Księża i biskupi nie są zasłuchani w potrzeby słuchaczy»”.
Wszystko tu jest prawdą, wszystko rzeczywiście zawarte jest w syntezach diecezjalnych, ale tu wydaje się mocno uproszczone i oderwane od rzeczywistych oczekiwań Kościoła. Listy pasterskie nie dlatego powinny być pisane inaczej, żeby młodzież się z nich nie śmiała i żeby ludzie je rozumieli. To wniosek zbyt prosty. Listy pasterskie muszą być komunikatywne, bo Kościół potrzebuje głosu pasterzy i nadal chce tego głosu słuchać, ten głos nadal jest dla wiernych ważny – a fakt, że jest tak fatalnej jakości, powoduje w wiernych autentyczne cierpienie lub gniew. Mamy tu więc do czynienia z problemem dużo głębszym niż tylko język. Upominanie się o język jest upominaniem się wspólnoty Kościoła o żywą obecność biskupa pośród tegoż Kościoła. I to upominanie się nie zostało w żaden sposób zauważone.

To nie polityka?
Bardzo złym fragmentem syntezy wydaje się ten, zaczerpnięty z syntezy szczecińskiej, a dotyczący politycznych kazań. Tu zabrakło odwagi do nazwania rzeczy po imieniu, uciekając do samousprawiedliwienia i przerzucenia odpowiedzialności na niekompetencję wiernych. „Podnoszono kwestię nieumiejętnego prezentowania katolickiej nauki społecznej, przez co wiele osób podejmowanie tej tematyki odbiera jako głoszenie kazań politycznych, niekiedy wręcz z personalnymi odniesieniami” – zapisano w syntezie krajowej.
Oczywiście Kościół ma prawo głosić naukę społeczną. Katolicka nauka społeczna jest ważną, choć niedocenianą dziedziną nauki. Kiedy jednak wierni protestują przeciwko politycznym kazaniom, w ogromnej większości mają na myśli właśnie to: przedstawianie z ambony partyjnych tez, wychwalanie przywódców, wskazywanie „słusznych” kandydatów w wyborach czy wieszanie na kościelnych ogrodzeniach wyborczych plakatów. Wmawianie ludziom, że się mylą i że to tylko „nauka społeczna Kościoła”, jest nieuczciwe wobec tych, którzy w tej sprawie zabierali głos, jest zbanalizowaniem ich autentycznej troski i sprzeciwu.

Wychowanie przez pieniądze
Zaskakujące dla każdego, kto przeczytał wszystkie diecezjalne syntezy, jest umieszczenie w syntezie krajowej fragmentu z Łomży. „Za praktyczny aspekt władzy i odpowiedzialności w Kościele uważamy kwestie finansów. Naszym zdaniem brakuje transparentności w tym obszarze. Widzimy tu specyfikę Kościoła w Polsce, który utrzymuje się z ofiar wiernych. W wielu krajach sprawa ta jest bardziej przejrzysta, na przykład wierni płacą podatek. Jednak w trakcie konsultacji wyrażaliśmy niejednokrotnie przekonanie, że polski model finansowania jest korzystniejszy z uwagi na wymiar wychowawczy. Uczy on bowiem miłości, dzielenia się tym, co daje Bóg, czy postrzegania dóbr materialnych jako środków służących do zbawienia”.
Choć kwestia transparentności finansów powracała w wielu miejscach, wątek systemu finansowania Kościoła poruszony był tylko w jednej diecezji – łomżyńskiej. Jedynie tam uznano również, że obecny system jest dobry i chcemy go utrzymać. Oczywiście ten głos warto było zauważyć – „Vademecum” jasno stwierdza, że takie głosy są bardzo ważne – ale sugerowanie, że zdecydowana większość Kościoła w Polsce chce utrzymania obecnego modelu finansowania nie wynika z syntez diecezjalnych.

Rozłam ukryty
Niezgodne z „Vademecum” wydaje się również pominięcie ważnej i powracającej w diecezjalnych syntezach wielokrotnie sprawy liturgii trydenckiej i jej zwolenników. To dość prężne w Kościele w Polsce środowisko niejako wbrew własnym przekonaniem wzięło udział w pracach synodalnych – ufając, że w ten sposób ich głos stanie się słyszalny. To oni niemal zdominowali syntezę diecezji warszawsko-praskiej, pojawiali się w większości innych diecezji. W syntezie krajowej wspomniani są bardzo ogólnikowo w dwóch fragmentach, nie został w niej ujęty niemal żaden z ich argumentów. Nie chodzi tu tylko o proste docenienie wysiłku i szacunek dla środowiska. Chodzi o to, że tak jak w syntezach diecezjalnych wyraźnie widoczne było to pęknięcie Kościoła w Polsce właśnie na linii liturgii – pęknięcie dramatyczne, trudne dla wszystkich i wymagające wrażliwości i pracy nad dialogiem  – w syntezie krajowej zupełnie go nie widać. Jeśli synteza ma się stać drogowskazem i rachunkiem sumienia dla przyszłych naszych działań, to zabraknie w niej ważnego punktu – a podział będzie się pogłębiał.

Bez doktryny, bez misji
Czego w polskiej syntezie nie ma? Nie ma zamachu na doktrynę Kościoła, czego wielu się obawiało. Nie ma również zamachu na władzę w Kościele – jest raczej pragnienie, by ta władza sprawowana była w sposób kompetentny i ewangeliczny jednocześnie. Nie ma postulatów, które miałyby na celu wprowadzenie istotnych zmian w samej strukturze Kościoła czy jego administracji. W przeciwieństwie do innych krajów Europy czy świata (zajmę się tym w następnym numerze „Przewodnika Katolickiego”) skupiamy się niemal wyłącznie na szeroko pojętym uzdrowieniu relacji.
Niestety, w przeróżnych analizach zwraca się uwagę na to, co z teologicznego punktu widzenia jest naszą najsłabszą stroną i co zostało w syntezie dobrze pokazane. Kościół w Polsce w większości nie jest misyjny, nie potrafi ewangelizować, nie widzi takiej potrzeby. Nie prowadzi również (poza instytucjonalnymi działaniami) działalności ekumenicznej, wierni nie mają ani wiedzy, ani doświadczenia takich spotkań. Wydaje się, że z eklezjalnego puntu widzenia to tu właśnie bić powinniśmy na alarm: bo to właśnie misyjność Kościoła świadczy o jego żywotności. Kościół, który przestaje nieść Jezusa na krańce świata, umiera, traci swój pierwotny i najgłębszy sens. 

Nie dla syntezy
To, co trzeba jednak zauważyć na koniec – również po to, żeby nie wpadać w przesadny pesymizm – to że synod nie odbywał się dla stworzenia krajowej czy nawet watykańskiej syntezy. Podstawowym zadaniem synodu było spotkanie ludzi w doświadczeniu synodalności – rozmowy o tym, co dla nas w Kościele jest ważne. I to się wydarzyło.
Owoce synodu również nie będą zależeć od syntez, ale od tego, jak kontynuować będziemy spotkania na poziomie parafii – jak rozwiązywać będziemy problemy, jak w parafiach szukać będziemy rozwiązań dla konkretnej wspólnoty. Być może komuś wyda się, że to mało: ale przecież to Jezus mówił, że królestwo Boże podobne jest do ziarenka gorczycy. Raz zasiane jest niewidoczne na ugorze – ale przecież już kiełkuje i kiedyś wyrośnie, stając się dużą i silną rośliną – Kościołem synodalnym.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki