Logo Przewdonik Katolicki

Patriotyzm nadal aktualny?

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Niektóre samorządy chcą w tym roku zrezygnować z syren w rocznicę godziny „W”. Czy tylko dlatego żeby nie straszyć Ukraińców?

Kilka dni temu byłem w Muzeum Powstania Warszawskiego. Na dziedzińcu jest tam gruba księga z nazwiskami wszystkich poległych powstańców. Znalazłem tam nazwisko mojego stryja Ryszarda Zaremby. Był dużo starszym bratem mojego ojca, urodził się w 1921 r. Pseudonim „Tramp II”. Walczył na Powiślu w Zgrupowaniu Kryska. Zginął pod adresem Solec 11, 11 września 1944 r.
Potem przerzucałem kolejne kartki, szukając znajomych nazwisk. One wszystkie tam są. Wszystkie, jakie mi przychodziły do głowy. Może najbardziej wstrząsające wrażenie robi na mnie nazwisko Rysia Bryi. Kto to był? Zacznijmy od ojca. Wincenty Bryja to ludowiec z okolic Nowego Targu. Był po wojnie skarbnikiem Mikołajczykowskiego PSL. W 1947 r. próbował uciec za granicę w tym samym czasie co Mikołajczyk. Złapano go w Czechosłowacji. Siedział w więzieniu do odwilży.
Bryja zamieszkał w Warszawie jeszcze przed wojną, pracował w banku. Podczas wojny był członkiem władz konspiracyjnego Rocha. W Powstaniu jego syn służył jako łącznik harcerskiej poczty polowej. I zginął. W maju 1944 r. skończył trzynaście lat.
O tej historii wiedziałem od dawna. Wincenty Bryja to jeden z bohaterów mojej powieści Zgliszcza – o PSL. On sam mówił o zabitym synu przesłuchującej go po nieudanej ucieczce komisji sejmowej. Zapisano to w stenogramie. Ale dopiero teraz zauważyłem coś ważnego. Rysio służył w tym samym zgrupowaniu Kryska co inny Ryszard – Zaremba. Zginął na ulicy Okrąg 4a, 17 września, sześć dni po moim młodziutkim stryjku i blisko miejsca jego śmierci, na Powiślu.
Możliwe, że się wtedy poznali, choć z perspektywy mojego 23-letniego stryja Rysio był dzieckiem. Dobrze, żeśmy ich wszystkich policzyli, spisali, uwiecznili. Wielka w tym zasługa Muzeum Powstania Warszawskiego. Obaj Ryszardowie są na murze pamięci w Muzeum. I są, zawsze będą, w mojej głowie. Piszę o nich obu w przeddzień kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. I wyjątkowo mało mam ochoty na debatę o sensie decyzji o Powstaniu właśnie pierwszego sierpnia. Choć nikomu nie odmawiam prawa do obrony własnego zdania każdego innego dnia. W końcu i niektórzy powstańcy uważali wywołanie Powstania za błąd. Nasuwa się przykład Wiesława Chrzanowskiego czy Stefana Kisielewskiego. Ale i oni uznali, że mają obowiązki. Polskie obowiązki. Uznał tak brat mojego taty. I uznał niespełna czternastoletni Rysio Bryja. Ktoś może z ich śmierci próbować wykuwać akt oskarżenia wobec tego zrywu. Ale ja widzę, ponad tymi sporami o strategię i taktykę, trumf wierności własnej wspólnocie.
Dopiero co ćwiczyłem ze znajomymi dyskusję o tym, na ile współcześni Polacy gotowi są do minimalnych wręcz poświęceń w obronie ojczyzny. Jak wielki wpływ na to mają przemiany cywilizacyjne i ideowe? Na ile patriotyzm, wykraczający poza frazesy o konieczności płacenia podatków i segregowania śmieci, jest wciąż żywy? Na ile rozliczne środowiska, powiedzmy wprost – przede wszystkim liberalne i lewicowe, uważają wzorzec poświęcenia dla ojczyzny za coś żywotnego, a na ile gotowe są wyrzucić go na śmietnik jako anachronizm?
Nie doszliśmy do jednoznacznych konkluzji. Sam widzę, że odruch solidarności z braćmi Ukraińcami zmienia świadomość rozmaitych kręgów, także tych z lewej strony. Tym bardziej jednak rocznicowe rytuały mają sens. Nie tylko w Warszawie, ale i w tych regionach, gdzie podejścia do powstańczych zrywów nie są i nie były entuzjastyczne.
Słyszę, że niektóre samorządy chcą w tym roku zrezygnować z syren w rocznicę godziny „W”. Czy tylko dlatego żeby nie straszyć Ukraińców? Nie rezygnujmy z upamiętnienia czegoś, co nadal jest aktualne.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki