Tysiące ludzi nie może wylecieć na zaplanowany urlop, a w kurortach tkwią turyści, których lot powrotny został odwołany w ostatnim momencie. Jest całkiem prawdopodobne, że obserwujemy właśnie schyłek epoki supertanich lotów, gdy przejazd taksówką na lotnisko był droższy niż podróż samolotem na drugi koniec kontynentu.
Kłopoty na własne życzenie
Jak większość obecnych problemów, także kryzys w lotnictwie swoje źródła ma w okresie pandemii koronawirusa. W 2020 r. większość państw średnio lub wysoko rozwiniętych zamknęła granicę, a swobodnie na wakacje można było polecieć niemal wyłącznie na Zanzibar, który nieprzypadkowo stał się niezwykle popularny wśród przeróżnych celebrytów. Lotnictwo pasażerskie niemalże zamarło. W 2020 r. polski LOT przewiózł 3 miliony pasażerów. W rekordowym 2019 r. było to aż 10 mln. W ubiegłym roku lotnictwo nieco odbiło – LOT przewiózł ponad 4 miliony osób – jednak wciąż dalekie było od swojej normalnej formy. Żeby ratować wyniki finansowe, zarządy spółek lotniczych zaserwowały swoim pracownikom masowe zwolnienia.
Trzeba pamiętać, że w lotnictwie pasażerskim ochrona praw pracowniczych jest bardzo licha. Wynika to ze specyfiki zatrudnienia w tym sektorze. Większość osób zatrudniona jest na tak zwanych umowach B2B – czyli business to business. Ta ładnie i nowatorsko brzmiąca nazwa określa po prostu samozatrudnienie. Formalnie osobnymi firmami są więc nie tylko piloci, ale też stewardesy czy obsługa lotnisk. Tym właśnie lotnictwo odróżnia się chociażby od kolei, w której silne są związki zawodowe, a ludzie zatrudnieni są na umowach o pracę. I dzięki temu kolej nie ma obecnie większych problemów, chociaż podróżnych w pociągach również w tym roku drastycznie przybyło.
Spółki lotnicze zwalniały więc swoich zatrudnionych bez większych przeszkód, gdyż większości z nich nie chroniły przepisy krajowych kodeksów pracy. Niemiecka Lufthansa zwolniła ponad jedną piątą załogi, czyli niecałe 30 tys. osób. Zwolnienia dotykały też pracowników etatowych – LOT wręczył wypowiedzenia około 300 osobom. Wysłani na bezrobocie byli już pracownicy lotnictwa pasażerskiego, musieli więc sobie poukładać życie na nowo. W lotnictwie pracują ludzie mający zwykle niezłe kompetencje, więc w miarę bezboleśnie odnaleźli się poza branżą. Nic więc dziwnego, że obecnie nie bardzo chcą do niej wracać. Zatrudnienie w lotnictwie jest dosyć dobrze płatne, jednak obciążenie pracą i stres bywają ogromne.
Gdy sytuacja pandemiczna w tym roku wreszcie się unormowała, turyści w Europie postanowili odrabiać pandemiczne straty i ustawili się w kolejce do lotów. Spółki i porty lotnicze nie były jednak w stanie szybko odbudować swoich załóg, które wcześniej same zwolniły. Byli pracownicy nie palą się do powrotu, a przeszkolenie nowych musi potrwać. Na samym lotnisku Schiphol w Amsterdamie jest obecnie ponad tysiąc wakatów. Z takimi lukami w zatrudnieniu nie da się bezpiecznie obsługiwać lotów.
Europejski paraliż
Pierwsze problemy zaczęły się właśnie na lotniskach, w których brakuje między innymi personelu do obsługi podróżnych. W Polsce trwał spór między Polską Agencją Żeglugi Powietrznej a żądającymi podwyżek kontrolerami lotów, który udało się jednak zażegnać. Jeszcze późną wiosną na lotnisku Heathrow w Londynie notowano tak duże opóźnienia w wydawaniu bagaży, że trzeba było odwołać co dziesiąty lot. Prezes portu stwierdził, że odbudowa zatrudnienia może zająć nawet półtora roku. Zresztą porty zgłaszają problemy nie tylko z zapełnieniem wakatów, ale też strajkami tych pracowników, którzy się w nich ostali. 20 czerwca na lotnisku Zaventem w Brukseli odwołano wszystkie odloty, gdyż personel ogłosił strajk. Lotnisko Schiphol planuje w te wakacje odwołać tysiące połączeń. Ogromne problemy występują także na lotniskach w Hiszpanii i Niemczech. A właściwie w całej Europie, która stała się centrum kryzysu lotnictwa pasażerskiego. Od początku kwietnia do końca czerwca port Schiphol odwołał 14 tys. lotów, lotniska we Frankfurcie i Londynie po ponad 8 tysięcy. Główne porty lotnicze w Oslo, Paryżu i Mediolanie odwołały w tym czasie po 4 tysiące lotów.
Do personelu portów lotniczych dosyć szybko dołączyli pracownicy samych linii. Przez całą branżę przetacza się fala strajków, gdyż pracownicy wykorzystują napiętą sytuację do poprawy swoich warunków zatrudnienia. Jeden z największych trwa właśnie w skandynawskich liniach SAS, w których w spór z pracodawcą weszli piloci żądający zawarcia nowego układu zbiorowego. Spółka SAS podczas pandemii zwolniła pół tysiąca pilotów, a następnie zatrudniła ich na gorszych warunkach, gdyż wdraża program oszczędnościowy. Protest w SAS oznaczać może odwołanie kilkuset lotów dziennie, co dotknie każdego dnia nawet 30 tys. pasażerów. Z powodu problemów kadrowych masowo loty odwołuje również Wizz Air, którego klienci są szczególnie oburzeni, gdyż dowiadują się o tym czasami ledwie kilka godzin przed planowanym wylotem.
Być może największy chaos spowoduje jednak strajk w irlandzkim Ryanairze, który słynie z bardzo tanich przelotów, ale też niezbyt dobrych warunków zatrudnienia. Hiszpański personel pokładowy przewoźnika domaga się wzrostu płac i zapowiedział już lipcowy strajk, który potrwa łącznie 12 dni w trzech czterodniowych okresach. Ryanair to jeden z najpopularniejszych przewoźników, a Hiszpania jeden z najczęściej odwiedzanych celów turystycznych, więc potencjalnie strajk ten może przynieść ogromne perturbacje. Szczególnie jeśli do Hiszpanów dołączą też zatrudnieni przez Ryanaira w innych krajach.
Koniec taniego latania?
Rosnące oczekiwania płacowe zwiększają koszty przewoźników, co oczywiście prowadzi do wzrostu cen biletów. Ceny najdroższych biletów są obecnie nawet dwu- lub trzykrotnie wyższe niż przed pandemią. Mowa szczególnie o lotach na najdłuższych trasach. Ceny biletów rosną także z powodu wzrostu cen paliwa lotniczego. O ile przed pandemią wydatki na paliwo stanowiły jedną czwartą kosztów linii lotniczych, to obecnie już 40 procent. Linie próbują się ratować korzystaniem z mniejszych maszyn, które pochłaniają mniej paliwa. Problem w tym, że są one w stanie przewieźć mniej pasażerów.
Tymczasem nad lotnictwem pasażerskim wisi inne ryzyko. Branża w Europie korzysta z kilku przywilejów, które obniżają jej koszty. Mowa przede wszystkim o bardzo dużej puli bezpłatnych praw do emisji dwutlenku węgla. Lotnictwo i tak emituje znacznie więcej CO2, niż wynika to z ich puli, więc musi dokupywać prawa od innych branż, które swoje emisje redukują. Lotnictwo pasażerskie jest jedyną branżą w Europie, która w ostatnich latach drastycznie zwiększyła emisję CO2. Co więcej, paliwo lotnicze wykorzystywane w lotach w obrębie UE jest zwolnione z podatku VAT i akcyzy. Oba przywileje będą w nadchodzących latach stopniowo znoszone. Unia Europejska zamierza stawiać na przewozy kolejowe, które są najmniej emisyjnym rodzajem transportu lądowego. Mogą one zastąpić loty na trasach średniej długości, szczególnie jeśli kontynent połączony zostanie koleją dużych prędkości.
W wywiadzie dla „Financial Timesa” słynny Michael O’Leary, dyrektor generalny Ryanaira, stwierdził wprost, że obecnie bilety lotnicze są zbyt tanie. Według Irlandczyka czeka nas więc co najmniej 5 lat wyraźnych wzrostów cen biletów. Najprawdopodobniej kończy się więc okres, w którym bilet lotniczy można było kupić nawet za kilkadziesiąt złotych. Być może jednak nie ma czego przesadnie żałować. Lotnictwo pasażerskie w obecnej formie to skrajnie nieekologiczny rodzaj transportu. Tymczasem niezapomniane wakacje można przeżyć nie tylko w Tajlandii czy Wietnamie, ale też w Bieszczadach czy na Mazurach.