Logo Przewdonik Katolicki

Zaniechana pomoc

Anna Druś
Życie Federico vel Mario zakończyło się 16 czerwca o godz. 11.05, w obecności jego najbliższej rodziny, fot. fot. Associazione Luca Coscioni/Youtube

Czy pierwsze legalne wspomagane samobójstwo we Włoszech, gdzie eutanazja pozostaje nielegalna, oznacza początek wprowadzania jej w kolejnych państwach tylnymi drzwiami?

Był październik 2010 roku, kiedy 32-letni wówczas Federico Carboni, nieżonaty kierowca ciężarówki z okolic Ancony, miał wypadek samochodowy: wjechał w szopę. Obrażenia były tak poważne, że zmiażdżeniu uległ jego rdzeń kręgowy i Carboni doznał paraliżu wszystkich kończyn, co skazało go na pomoc innych osób w najprostszych czynnościach. Pierwszych kilka miesięcy spędził w śpiączce. Gdy się obudził, był już pacjentem opieki paliatywnej, walcząc z bólem, niemocą i nawracającymi infekcjami.
„Cześć, tu Mario, tak naprawdę Federico, choć gdy to oglądacie, już nim nie jestem. Po dwuletniej batalii prawnej moje cierpienie nareszcie się skończyło. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby żyć jak najlepiej i starałem się jak najlepiej wykorzystać swoją niepełnosprawność, ale teraz jestem u kresu swojej wytrzymałości, zarówno psychicznej, jak i fizycznej” – w ten sposób zaczyna się pośmiertnie udostępnione pożegnalne wideo przygotowane przez Federica. W całych Włoszech znany był od 2020 r. właśnie jako „Mario”, ponieważ dla ochrony prywatności wszyscy, którzy opisywali jego sprawę, używali tego pseudonimu.
Wspomniana przez „Mario” batalia dotyczyła wywalczenia we włoskich sądach prawa do legalnego samobójstwa asystowanego, czyli takiego odebrania sobie życia, które wymaga pomocy ze strony innych osób. Choć nie zawsze to terminy tożsame, samobójstwo asystowane jest wprost jedną z form czynnej eutanazji – nielegalnej wszędzie na świecie, z wyjątkiem 7 krajów: Belgii, Hiszpanii, Holandii, Luksemburga, Kanady, Kolumbii i Nowej Zelandii.

Determinacja walki o śmierć
Życie Federico vel Mario zakończyło się dokładnie 16 czerwca o godz. 11.05, w obecności jego najbliższej rodziny. Za pomocą specjalnie skonstruowanej maszyny był w stanie sam uruchomić podanie sobie dożylnie środków farmakologicznych powodujących śmierć, choć same środki przygotował wcześniej lekarz. Zarówno maszynę, jak i „leki” sfinansowano dzięki zbiórce publicznej, przeprowadzonej przez Stowarzyszenie Luci Coscioniego, od początku wspierające „Mario” w walce o możliwość legalnego poddania się eutanazji. – Te dwa lata uporu i determinacji pozwoliły panu Carboniemu być dumnym z bycia pierwszą osobą we Włoszech, która uzyskała pomoc medyczną w przypadku dobrowolnej śmierci – mówił Marco Cappato, lekarz i skarbnik stowarzyszenia.
Eutanazja Carboniego mogła zostać uznana za dopuszczalną na mocy wyroku włoskiego Trybunału Konstytucyjnego z 2019 r., który uznał, że w niektórych przypadkach lekarz asystujący przy samobójstwie nie może być oskarżony o zabójstwo. To mianowicie takie przypadki, gdy chory wnioskując o eutanazję, ma pełną sprawność umysłową, cierpi na nieuleczalną chorobę powodującą poważne i nie do zniesienia cierpienie fizyczne lub psychiczne oraz jest poddawany terapii podtrzymującej życie. Wydając wyrok, Trybunał zastrzegł jednocześnie, że niezbędne jest przygotowanie odpowiedniej ustawy regulującej dokładnie te kwestie.
Trybunał zajmował się takim przypadkiem na wniosek sądu procedującego sprawę lekarza, który pomógł swojemu pacjentowi przedostać się do Szwajcarii, gdzie samobójstwo asystowane jest legalne. Lekarz ów został oskarżony o zabójstwo, jednak wskutek wyroku Trybunału został uniewinniony. Można zatem przypuszczać, że takich interpretacji kolejnych spraw będzie więcej i „Mario” jest rzeczywiście pierwszym, choć nie ostatnim poważnie chorym Włochem, wobec którego można było przeprowadzić w świetle prawa asystowane samobójstwo. Nie zmienia to faktu, że jak na razie jest to jedynie luka prawna, pozwalająca na obchodzenie obowiązujących zakazów.

Łatwiej uśmiercić, niż pomóc
Projekt ustawy regulującej te kwestie i wprost legalizującej ten rodzaj eutanazji pod pewnymi warunkami we Włoszech już powstał i został przyjęty przez izbę niższą parlamentu. Przed nim jeszcze przejście przez Senat, co nie będzie raczej proste z uwagi na dużą liczbę konserwatywnych senatorów. Główny spór, jaki się obecnie toczy, dotyczy ostatniego z wyznaczonych przez Trybunał Konstytucyjny warunków legalności asystowanego samobójstwa: tego, że chory musi być poddawany terapii ratującej życie, takiej jak sztuczne wspomaganie oddechu. Zdaniem środowisk proeutanazyjnych to dyskryminacja cierpiących pacjentów z rakiem; zdaniem przeciwników – jedynie luka prawna, którą trzeba załatać.
– Lobbing cywilizacji śmierci nie ustaje. Właśnie dlatego w różnych krajach, gdzie eutanazja jest zabroniona, wyszukuje się luk prawnych, aby obejść ten zakaz. Pomóc cierpiącemu człowiekowi w śmierci jest na pewno prostsze, niż otoczyć go dopasowaną do jego potrzeb opieką paliatywną podnoszącą jakość jego życia. Szczególnie że cierpiący i sparaliżowani ludzie nie zawsze zachowują jasność oceny swojej sytuacji – zauważa Jakub Bałtroszewicz, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i Rodziny.
Przywołuje w tym miejscu przykład z Polski, gdzie 15 lat temu o prawo do śmierci publicznie upominał się sparaliżowany po wypadku samochodowym Janusz Świtaj. Jego apelem szybko zainteresowały się media, co spowodowało, że pomoc zaoferowały mu różne instytucje specjalizujące się w opiece nad niepełnosprawnymi, szczególnie Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko. Nie tylko pomogła panu Januszowi kupić profesjonalny wózek elektryczny, pozwalający na swobodę poruszania się poza domem, ale również zaoferowała zdeterminowanemu choremu pracę w swoich szeregach. To całkowicie zmieniło jego życie i sposób przeżywania własnych ograniczeń. W krótkim czasie poszedł na studia psychologiczne, a po ich ukończeniu założył własny gabinet psychologiczny. „Trudne doświadczenia życiowe uwrażliwiły mnie na sposób przeżywania rzeczywistości przez drugiego człowieka, wiem, co oznacza życie pozbawione sensu, pełne cierpienia i bólu. Dziś moim celem jest wsparcie psychologiczne osób z podobnymi trudnościami, odkrywanie wraz z nimi nowego sensu życiowego, znaczenia oraz celów” – pisze na swojej stronie internetowej.
Mimo tego pan Janusz unika wsparcia lub potępienia prób legalizacji eutanazji czy wspomaganego samobójstwa. „Jako ofiara wypadku komunikacyjnego, żyjąca w sposób biologicznie nienaturalny, oddychająca za pomocą aparatury medycznej, nie chciałbym tu przyjmować jednoznacznego stanowiska. Jestem jednak żywym przykładem na to, że jeśli się otrzyma odpowiednią pomoc i wsparcie, tak jak ja od Anny Dymnej i całej fundacji Mimo Wszystko, to nawet w takim stanie jak mój, można funkcjonować i cieszyć się życiem. Niech będzie to inspiracją dla innych osób, instytucji oraz rządu, że warto pomagać takim ludziom jak ja” – mówił Janusz Świtaj trzy lata temu w wywiadzie udzielonym portalowi NaTemat.

Początek dyskusji
W przypadku Federico Carboniego z Włoch nie wiadomo więcej na temat sposobów terapii, jakim był poddawany. Media relacjonujące jego walkę i starania o legalną śmierć skupiają się raczej na jego samopoczuciu i dolegliwościach powodujących pragnienie jak najszybszego zakończenia życia. „Czuję się jak łódka dryfująca po wielkim oceanie bez jakiejkolwiek możliwości sterowania swoim losem. Skłamałbym jednak, mówiąc, że nie żałuję, iż moje życie się kończy. Życie jest przecież wspaniałe i mamy je tylko jedno. Moje jednak potoczyło się tak a nie inaczej. Wy się jednak nie smućcie. Teraz w końcu mogę latać, gdzie chcę” – napisał w liście pożegnalnym do rodziny.
Choć jego przypadek rozpalił Włochy dyskusją na temat legalizacji eutanazji, jak dotąd ten temat nie emocjonuje podobnie krajów takich jak Polska. – U nas trwa raczej dyskusja i walka o legalność aborcji. Nie łudzę się jednak, że prędzej czy później i eutanazja zacznie podobnie rozgrzewać temperaturę społecznego sporu. Społeczeństwo nam się starzeje, mamy kryzys demograficzny, więc z każdym rokiem więcej będzie się pojawiało w mediach przypadków osób w najcięższych stanach, które będą domagać się prawa do eutanazji. Najważniejsze jednak, żebyśmy nie wpadali w pułapkę myślenia o tym wyłącznie jako problemie natury religijnej. Wspierać najsłabszych, chorych i sparaliżowanych to nakaz przede wszystkim człowieczeństwa, a nie religii, co wyraźnie pokazują inicjatywy takich podmiotów jak Fundacja Anny Dymnej czy klinika Budzik, powołana przez Ewę Błaszczyk – podsumowuje Jakub Bałtroszewicz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki