W Unii Europejskiej eutanazja jest legalna w Holandii, Belgii i Luksemburgu. W Szwajcarii i kilku stanach USA możliwa jest procedura „wspomaganego samobójstwa”. Wszystko wskazuje na to, że niebawem eutanazję zalegalizuje też Francja. Ta chce jednak iść własną drogą. Politycy znad Sekwany pracują nad przepisami, które pacjentów zmagających się z „cierpieniem nie do zniesienia” pozwolą... zagłodzić na śmierć. To, że ustawa wejdzie w życie, jest niemal przesądzone. Pytanie tylko, czy jeszcze w tym roku.
Nie tylko lewica wybiera śmierć
Planowana francuska koncepcja eutanazji polega na tym, że pacjent, któremu z punktu widzenia medycyny nie można już pomóc, deklaruje swoim bliskim i lekarzom decyzję dotyczącą zakończenia jego cierpień. Medycy nie podają takiej osobie jednak żadnego środka farmakologicznego, który zabija w stosunkowo krótkim czasie, ale wprowadzają ją w stan „głębokiej i trwałej sedacji”, a więc obniżenia aktywności układu nerwowego. Takiego pacjenta, który w założeniu nie ma już niczego odczuwać, można wówczas odciąć od wszelkiej pomocy czy aparatury. Przede wszystkim nie podaje mu się żadnych płynów i pokarmów. W efekcie taka osoba jest stopniowo „wygaszana”, a w rzeczywistości po prostu umiera z zagłodzenia. Na to potrzeba jednak czasu, więc cały proces trwać może nawet kilka tygodni. Przepisy wprowadzające eutanazję – i to w takiej postaci – nie napotykają praktycznie żadnego oporu wśród francuskich parlamentarzystów. Pierwsze czytanie ustawy w Zgromadzeniu Narodowym odbyło się już wiosną i wówczas planowane prawo uzyskało przygniatającą większość głosów. „Za” opowiedziała się nie tylko rządząca lewica, ale także wielu deputowanych centroprawicy. Widać więc, że wśród polityków ta kwestia jest przedmiotem niemal ponadpartyjnego konsensusu. A jeszcze kilka lat temu wcale nie byłoby to takie pewne.
Sprzyjający klimat
Sama eutanazja była we Francji przedmiotem debaty już od dawna. Zresztą od 2005 r. obowiązuje nad Sekwaną tzw. prawo Leonettiego. Ta dość niejasna i nie do końca precyzyjna ustawa umożliwiała, w niektórych przypadkach, rezygnację z „uporczywej terapii”. Nie była to jednak jeszcze eutanazja w klasycznym rozumieniu. W debacie o eutanazji udział brał też francuski Kościół. W 2007 r. wspólną deklarację sprzeciwu wobec wszelkim formom eutanazji wydali arcybiskup Paryża Andre Vingt-Trois i główny paryski rabin David Messas.
Wielu lewicowym pomysłom, na czele z eutanazją, zdecydowanie sprzeciwiał się poprzedni prezydent Francji, wywodzący się z centroprawicy Nicolas Sarkozy. Objęcie steru państwa w 2012 r. przez socjalistę Francois Hollande’a, który zresztą może liczyć na poparcie większości deputowanych w Zgromadzeniu Narodowym, zmieniło jednak kierunek polityki w tym zakresie. Pod koniec ubiegłego roku prezydent zapowiedział prace nad odpowiednią ustawą. Swoją argumentację opierał na tym, że proponowane prawo będzie koncentrować się na woli pacjentów i przyznaniu im prawa do godnej śmierci.
Kiedy na początku tego roku rozpoczęto prace parlamentarne nad ustawą umożliwiającą wprowadzenie trwałego i głębokiego znieczulenia, głos zabrał francuski episkopat. – Znieczulenie powinno się stosować kompetentnie i nie musi być ono głębokie. Jego celem zawsze musi być ulga w cierpieniu. Dlatego obecny projekt prawa wymaga niezbędnych uściśleń, między innymi wprowadzenia zasady działania o podwójnym skutku. Chodzi o to, by lekarz był zobowiązany jasno powiedzieć, co jest celem jego działań. Musi to być zawsze ulga w cierpieniu, a nie zadanie śmierci – podkreślał abp Pierre d’Ornellas. Ze zdaniem hierarchy politycy specjalnie się jednak nie liczą. Dobrze za to odczytują społeczne nastroje. Według szacunków olbrzymia większość Francuzów, bo około 90 proc., opowiada się za legalizacją eutanazji.
Zbrodnia niemal bezkarna
W ten panujący we Francji nastrój społeczny i polityczny w kwestii eutanazji doskonale wpisuje się sprawa Nicolasa Bonnemaisona. Lekarz ten w latach 2010–2011 w szpitalu w Bayonne dopuścił się eutanazji na siedmiu osobach. Swoim bardzo ciężko chorym pacjentom podawał śmiertelne zastrzyki. Nie poczuwał się jednak do winy. Jak tłumaczył, robił to po to, by ulżyć im w cierpieniu, a ponadto spełniał obowiązek, jakim jest towarzyszenie do końca swoim pacjentom. Najwidoczniej taka argumentacja przekonała sąd pierwszej instancji. Ten w 2014 r. uniewinnił lekarza od zarzucanych mu czynów. Z wyrokiem nie pogodził się prokurator, ale jego apelacja, choć skuteczna, nie przyniosła rozstrzygnięcia, które można uznać za sprawiedliwe. Wprawdzie tej jesieni sąd drugiej instancji był dla medyka już mniej pobłażliwy, ale dopatrzył się winy Bonnnemaisona tylko w przypadku jednej z siedmiu osób, o których uśmiercenie był on oskarżony. Zasądzony wyrok – dwóch lat więzienia w zawieszeniu – trudno uznać za szczególnie dotkliwy. Uniewinnienie w pierwszej instancji i bardzo łagodna kara zasądzona przez sąd apelacyjny mówią jednak bardzo dużo o klimacie, w jakim na kwestię eutanazji patrzy nie tylko francuskie społeczeństwo, ale także organy władzy.
Walka o Vincenta
Nie jest jednak tak, że eutanazja nie wywołuje już we Francji żadnych emocji. Przykładem może być przypadek Vincenta Lamberta. W 2008 r. mężczyzna uległ wypadkowi, w wyniku którego żyje w stanie minimalnej świadomości. Nie mówi, nie porusza się samodzielnie i samodzielnie się też nie odżywia. Reaguje jednak na bodźce, co można zobaczyć na opublikowanym w tym roku w internecie filmie. Niemniej część jego rodzinny, z żoną na czele, walczy o to, by odłączyć go od sondy żywieniowej i przestać utrzymywać przy życiu. Zdecydowanie przeciwni uśmierceniu mężczyzny są jego rodzice. W konsekwencji walka o życie Vincenta Lamberta z sali szpitalnej przeniosła się na sale sądowe. W 2014 r. Rada Stanu (organ francuskiego sądownictwa) zadecydowała o odłączeniu Lamberta od aparatury medycznej. Sprawa w błyskawicznym tempie trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Trybunał początkowo nakazał podtrzymywanie mężczyzny przy życiu. Jednak w czerwcu tego roku Strasburg ponownie zajął się sprawą i tym razem przychylił się już do ubiegłorocznej decyzji Rady Stanu. Przed wyrokiem śmierci Lamberta uchronili lekarze, którzy nie tylko odmówili odłączenia go od sondy, ale też wystąpili o przyznanie mu prawnego opiekuna. Batalia o życie Vincenta Lamberta nadal trwa.
Nie mówią, jak jest
Przypadek Lamberta jest sprawą sztandarową zarówno dla obrońców życia, jak i zwolenników eutanazji. Tym drugim zmiany ustawowe potrzebne są po to, żeby w przyszłości, w sprawach takich jak ta, uniknąć wszelkich niejasności. Gdyby sam pacjent nie mógł już decydować o sobie, wówczas konkretnie wskazany członek rodziny miałby za niego zdecydować o jego eutanazji. Tego ostatniego słowa we Francji unika się jednak jak ognia, bo nieodłącznie kojarzy się ono z praktykami nazistowskich Niemiec.
Francuzi doskonale zdają więc sobie sprawę, z czym mają do czynienia, i swoistą nowomową chcą zagłuszyć resztki swoich sumień. Jednak to, że eutanazja nie zostanie nazwana wprost, albo też to, że zamiast podania śmiertelnego zastrzyku, pacjenta się zagłodzi, nie zmieni charakteru procederu. Cele i skutki planowanego prawa są jasne, niezależnie od słownej gimnastyki, jaką posiłkować będzie się francuski ustawodawca.
Już w 1980 r. podczas pielgrzymki do Francji św. Jan Paweł II pytał „najstarszą córę Kościoła”, czy jest wierna obietnicom swego chrztu. Po doświadczeniach kolejnych 35 lat, w tym tych najświeższych dotyczących planowanej legalizacji eutanazji, widać, że Francja udziela coraz smutniejszych odpowiedzi.