Logo Przewdonik Katolicki

Pokarmowe rewolucje

Weronika Frąckiewicz
fot. Peter Dazeley/Getty Images

Rozmowa z Magdaleną Kubik o zdrowotnych konsekwencjach otyłości u dzieci, fobiach żywieniowych i roli rodziców.

Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie – to wniosek z raportu Światowej Organizacji Zdrowia, opublikowanego niedawno przez NFZ. Problem nadmiernej masy ciała dotyczy 10 proc. małych dzieci (1-3 r.ż.), 30 proc. dzieci w wieku wczesnoszkolnym i 22 proc. młodzieży (do 15 r.ż.). Dlaczego akurat nasz kraj znalazł się na niechlubnym pierwszym miejscu?
– Pokolenie, które wychowywało się w czasach pustych półek, ma dziś małe lub trochę starsze wnuki. Dziadkowie i pradziadkowie chcą nadgonić braki. W naszej kulturze miłość przekazywana jest przez dawanie dużej ilości jedzenia. To niestety wciąż pokutuje. Ponieważ babcia czy dziadek nie mieli takiej różnorodności, więc zasypują dziecko niezliczoną ilością przeróżnych słodyczy. Gdy rodzice nie są świadomi, nie mają za dużo czasu lub nie potrafią bronić swego stanowiska, ulegają wpływowi. Babcie zawsze dogadzały swoim wnukom, jednak gdy my byliśmy dziećmi, zupełnie inaczej funkcjonowały podwórka. Ruch wydarzał się spontanicznie, a dziś aby dzieci podejmowały aktywność fizyczną, zazwyczaj potrzebni są rodzice. Oni natomiast często nie mają czasu, gdyż są obciążeni wieloma dodatkowymi obowiązkami. Błędne koło się zamyka.
Jako społeczeństwo poczuliśmy się, stosunkowo niedawno, Zachodem dla wschodnich krajów. W pewnym sensie próbujemy pokazać im dobrobyt, który mamy. Konsumpcjonizm bardzo dotyka sfery żywieniowej, wyrażając się m.in. we wszechobecnych fast foodach. Dodatkowo ciągle dobrze ma się mit, który mówi, że chude dziecko to dziecko niezdrowe, a to, które ma lekką nadwagę, uważane jest za dobrze wyglądające. Tak naprawdę trudno znaleźć jednego winnego otyłości polskich dzieci. Na pewno to splot różnych czynników, które składają się na fatalny obraz. Obserwujemy co prawda pewne tendencje do większej świadomości żywieniowej Polaków, ale prawdziwe zmiany potrzebują kilku pokoleń i gruntownej przemiany mentalnej.

Dość często do otyłości dzieci podchodzimy zbyt niepoważnie, mówiąc, że maluch dobrze wygląda lub że się wyciągnie, kiedy zacznie dojrzewać. Jednocześnie, jeśli coś wywołuje nasz niepokój, są to zazwyczaj wyłącznie względy estetyczne. Tymczasem otyłość u dzieci niesie wiele negatywnych konsekwencji.
– Konsekwencje te są praktycznie takie same jak otyłości w wieku dorosłym. Przyzwyczailiśmy się, że nadciśnienie tętnicze, podwyższone poziomy cholesterolu czy cukrzyca, są domeną ludzi dorosłych, zazwyczaj po 50. roku życia. Tymczasem choroby te mogą pojawiać się u kilku lub kilkunastoletnich dzieci i są wynikiem źle prowadzonej diety. Do całej listy skutków otyłości dochodzą też kwestie psychologiczne, np. problemy w obszarze akceptacji swego ciała, szybsze dojrzewanie, problemy hormonalne. Konsekwencje są wielopłaszczyznowe i odbijają się na całym młodym organizmie.

Sposób odżywiania dzieci zazwyczaj jak w kalejdoskopie pokazuje, jak i co jedzą rodzice. Czy możemy mówić o zdrowym odżywaniu dzieci, podczas gdy dieta rodziców złożona jest ze słodyczy, fast foodów i kolorowych napojów?
– Uważam, że nie jest możliwe, aby dziecko miało zdrową dietę, gdy rodzić odżywia się źle. Często rodzice, rozszerzając dietę małemu dziecku do pierwszego roku życia, przestrzegają wielu zasad, m.in. unikają produktów słodzonych, przetworzonych, nie podają chipsów, kolorowych napojów. Jednak gdy zostanie przekroczona magiczna granica pierwszego roku, a dziecko spożywa już praktycznie wszystkie produkty, zasady przestają obowiązywać. Po trzecim roku życia już nikt nie pamięta o żadnych regułach, na stół wchodzą chipsy, żeberka, kabanosy i wszystko to, co ma negatywny wpływ na zdrowie nie tylko malucha, ale i całej rodziny. Jeżeli chcemy, aby nasze dzieci dobrze się odżywiały, a przede wszystkim zdrowo funkcjonowały, musimy racjonalnie spojrzeć na swój własny talerz. To, że nic nas nie boli i nasze zdrowie jeszcze się nie sypie, nie oznacza, że nasza dieta jest dobra. Na odżywianie należy patrzeć w szerokiej perspektywie.

Jakie są najczęstsze złe nawyki żywieniowe dzieci?
– Jednym z najpowszechniejszych problemów jest wybiórczość pokarmowa, czyli neofobia. Dotyczy ona dzieci, które eliminują różnego rodzaju produkty. Nie jest to zły nawyk, lecz może doprowadzić do problemów zdrowotnych, gdy jest utrwalany. Drugą palącą, a mającą tragiczne konsekwencje kwestią, jest nadmiar spożywanego cukru. Często rodzice przekonują, że ich dzieci nie  jedzą słodyczy, tymczasem zupełnie nie  biorą pod uwagę wszystkich słodzonych olbrzymią ilością cukru jogurtów, twarożków smakowych, kanapek mlecznych czy musów. Czasami zdarza się, że dziecko ma dobrze zbilansowaną dietę, jednak spożywane przez nie porcje są nieadekwatne do jego zapotrzebowania. Rodzic cieszy się, bo dziecko prosi o dokładki, lub chwali się, że dziecko zjada porcje objętościowo takie jak tatuś. Wszyscy wiemy, że mamy się wystrzegać słodyczy i kolorowych napojów. Kiedy pediatra zwróci uwagę, że dziecko ma nadwagę i nie mieści się w centylowej skali prawidłowego przybierania na wadze, rodzice jako koronny argument podają, że ich dziecko ma ograniczane słodycze i spożywa je tylko raz w tygodniu. Tymczasem nie zwracają uwagi, że 5-litrowy sok z kranikiem dziecko opróżnia w dwa dni. I naprawdę nie ma tu nic do rzeczy, że sok jest tłoczony. Niektórzy rodzice wierzą, że ich dziecko ,,tyje z powietrza”.

Neofobia żywieniowa spędza sen z powiek i jest przyczyną konfliktów w niejednym domu. Jak sobie z nią poradzić?
– Nawet jeśli dziecko nie spożywa 80 proc. produktów, które mu podajemy, one nadal muszą znajdować się na stole. Często rodzice, wpadając w pułapkę pośpiechu i zachcianek malucha, stawiają przed nim tylko to, co na pewno zje. Najważniejsze jest to, aby nie grymasiło i żeby szybko minęła pora posiłku. Tymczasem dobrze jest podejść do posiłku na zasadzie szwedzkiego stołu, aby dziecko miało  wybór. W takim podejściu do odżywiania rodzic szanuje to, że dziecko może nie chcieć czegoś spożywać, w końcu neofobia jest etapem rozwojowym. Z drugiej strony nie pozwala to zapędzić się w sytuację, w której dziecko będzie dostawało tylko to, co lubi. Nigdy nie wiemy, w którym momencie będzie ono gotowe na próbowanie nowego.
Kiedyś w sklepie byłam świadkiem sytuacji, gdy dziecko poprosiło rodzica o zakup arbuza. Zasmuciła mnie odpowiedź, w której maluch usłyszał, że nie ma sensu kupować tego owocu, bo i tak dziecko go nie zje. Modelujemy zachowanie dziecka przez nasze słowa. Jeśli eliminujemy z posiłków te produkty, których ono nie chce jeść, utwierdzamy je w tym, że one są niedobre. Badania wykazały, że produkt, którego dziecko nie lubi, musi się pojawić na stole kilkanaście razy, aby został przez nie zaakceptowany. Pamiętajmy też, że dziecko nie odbiera różnych form podawania jednej rzeczy jako ten sam produkt. Dla niego gotowana marchewka nie jest tym samym co np. marchewka surowa. Warto pamiętać o różnych możliwościach przyrządzania danego produktu.

Czy i w jakim stopniu możemy dać dziecku wolną rękę w odżywianiu? O czym maluch może decydować?
– To, o czym pani mówi, to kwestia podziału ról przy stole. W dietetyce pediatrycznej zostało to jasno określone. Rodzic odpowiada za to, co jest podawane na stół i jakie są pory posiłku, bo doskonale wie, jakie produkty są wartościowe, dziecko natomiast jest świadome, czy jest głodne, czy nie, a także tego, ile zje. Jeśli mamy się oprzeć na fizjologicznych mechanizmach głodu i sytości, z którymi się rodzimy, to powinniśmy dziecku w tych kwestiach zaufać. Gdy dziecko jest przystawiane do piersi, doskonale wie, kiedy przestać jeść, nikt nie ma wątpliwości, że gdy odwraca głowę, oznacza to, że jest najedzone. Gdy przybiera na wadze, nie stanowi to żadnego problemu. Wątpliwości pojawiają się, gdy dziecko ma kilka lat i nie chce skończyć jeść tego, co ma na talerzu. Nagle zaczynamy wierzyć, że to my dorośli lepiej wiemy, kiedy ono jest najedzone. Oczekujemy od niego, że skończy posiłek nie wtedy, kiedy mózg mu daje sygnał ,,jesteś najedzony”, ale wtedy, gdy będzie miało pusty talerz, na który my mu nałożyliśmy.
Rodzice mają czasem wątpliwości, czy ich dziecko nie je za mało. Są jednak wyznaczniki, które mówią nam, że wszystko jest w porządku: dziecko dobrze się rozwija, ma energię, nie choruje, trzyma się centylowej skali prawidłowego przybierania na wadze, a wyniki badań krwi są w normie. W takiej sytuacji należy uznać, że dziecko doskonale wypełnia swoją rolę i wie, ile jedzenia potrzebuje. Jeśli po stronie rodzica jest dawanie odpowiednich pokarmów, powinien on pilnować, czy posiłki, które zjada dziecko, są odpowiednio zbilansowane, czy dostarczają wszystkich składników pokarmowych. Moja córka zawsze denerwowała się, gdy pytałam ją, co zjadła w przedszkolu. Tymczasem robiłam to, aby dowiedzieć się nie tego, co było na obiad w jadłospisie, ale by wiedzieć, co rzeczywiście zjadła i co powinnam jej podać na pozostałe posiłki, by dostarczyć jej organizmowi tego, czego w tamtym czasie potrzebowała. Dziecko zwykle nie je codziennie takich samych produktów. Jednego dnia może mieć większą potrzebę węglowodanów (makarony, kasze, ziemniaki), a innego białek (mięso, wędlina, twarogi). Najważniejsze, abyśmy jako rodzice pilnowali, aby niczego w tej diecie nie zabrakło lub nie było w nadmiarze.

Reklamy produktów spożywczych robią nam wodę z mózgu. Pełne chemii i cukru serki i mleczne kanapki przedstawiane są jako najlepsze składniki zbilansowanej diety dziecka. Jak nie poddać się tej manipulacji?
– Obecnie każdy człowiek, który chce się dobrze odżywiać, powinien posiąść podstawową umiejętność czytania etykiet. To powinno wejść w nasz krwiobieg. Warto uczyć dzieci od najmłodszych lat odczytywania składu żywności. Nie skupiajmy się tyle na ilości tłuszczów, białek, węglowodanów, tylko na sprawdzeniu, na którym miejscu składu jest cukier. Wiele osób nie ma świadomości, że skład jest ustalany zgodnie z hierarchią ilości danego składnika: ten, którego jest najwięcej, znajduje się na pierwszym miejscu. Jeśli cukier znajduje się na 3-4 miejscu, oznacza to produkt, który należałoby wstawić między słodycze, a nie produkty zdrowe, które powinny być codziennie spożywane. Ta umiejętność jest wystarczająca do tego, aby zacząć w miarę świadomie podchodzić do jedzenia. Warto byłoby, aby instytucje przejęły na siebie część odpowiedzialności i nie rekomendowały produktów, które nie są odpowiednie dla dzieci do codziennego spożywania. Dobrze jest w domu przygotować listę produktów, które zwykle kupujemy, a w sklepie zweryfikować ich skład. To jest inwestycja, gdyż tak naprawdę po pewnym czasie nie będzie potrzeby sprawdzania poszczególnych produktów, a rodzice będą spokojniejsi, że to, co wkładają do koszyka, jest zdrowe i w długofalowej perspektywie przyniesie korzyść całej rodzinie.

Rodzice ograniczający ilość cukru w diecie swoich dzieci nierzadko mierzą się z negatywnym wpływem środowiska. Dziecko w domu nie je słodyczy, a wystarczy że przekroczy jego próg i znajdzie się wiele osób częstujących malucha cukierkiem, ciasteczkiem czy batonem.
– Niestety, wielu rodziców demonizuje dziś słodycze. Cukier oczywiście jest zły, ale psychologiczne mechanizmy działają tak, że im bardziej będzie on zakazany, tym bardziej będzie pociągał. Dziecko, mając do niego sporadycznie dostęp, będzie się chciało najeść na zapas. Panuje przeświadczenie, że jeśli ograniczymy spożywanie słodyczy, warto wyznaczyć magiczny dzień, w którym będą one dozwolone. W dziecku rośnie przekonanie, że jest to coś zakazanego i że gdy np. przyjdzie sobota, to w ten dzień obje się maksymalnie. Naturalne jest pozwalanie dziecku od czasu do czasu na coś słodkiego, z komentarzem, że w naszym domu po prostu się tych produktów często nie spożywa. Taka jest zasada, ponieważ nie są to dobre produkty ani dla dzieci, ani dla rodziców. Jestem wielką przeciwniczką tzw. szafek na słodycze w domach. Uważam, że są one zupełnie zbędne, gdyż w domu powinniśmy trzymać tylko i wyłącznie te produkty, które uznajemy za zdrowe. Jeżeli tylko takie produkty będą w domu, możemy być spokojni, że nawet wtedy, kiedy nas nie ma, a dzieci zostaną same, dokonają dobrych wyborów.
Pamiętajmy, że nie mamy obowiązku spełniania życzeń żywieniowych naszych dzieci. Nawet jeśli mój syn pisze na kartce z zakupami ,,żelki” , to ja mu nie muszę ich kupić, bo wiem, co jest dla niego zdrowe. Rodzic dziś pełni trochę rolę usługodawcy: dziecko wybiera w sklepie produkty, które chce, a on za nie płaci. Zatracamy rolę rodzica, osoby decydującej o wielu rzeczach. Nie chodzi o to, żeby powiedzieć dziecku, że dopóki mieszka w moim domu, ja będę rządzić, ale że w naszym wspólnym domu obowiązują pewne zasady dla dobra nas wszystkich. Jako rodzice mamy prawo decydowania o pewnych rzeczach i nie musimy się tego bać czy wstydzić. Jako rodzic wiem, jak ma być żywione dziecko, wiem, czego dla niego chcę i do czego dążę.

Co poleciłaby Pani rodzinie, która od dziś chciałaby zmienić swoje nawyki żywieniowe?
– Najważniejsze jest to, aby zmiany żywieniowe zacząć od małych kroków. Zawsze gdy przychodzi do mojego gabinetu rodzina z dzieckiem, które zmaga się z nadwagą lub otyłością, mówię, że proces zdrowienia, w który wchodzi dziecko, jest dla całej rodziny. Zmiany nie można zaczynać od różnych rodzajów diety cud, których są miliony w internecie, ale od zweryfikowania stylu życia całej rodziny: jak spędzają wolny czas, czy kupują dużo warzyw i owoców czy więcej produktów wysoko przetworzonych, co piją, ile dziennie spożywają wody. Ważne jest, aby eliminować drobne negatywne rzeczy i starać się trzymać swoich postanowień, nawet jeśli pojawią się po drodze potknięcia lub odejścia od obowiązujących zasad.
Zbliża się lato i upały i naturalnym jest, że będziemy częściej sięgać po lody. Jednak nie musimy brać od razu trzech kulek, wystarczy jedna porcja np. o dwóch smakach. Drobne zmiany mają większą szansę na rzeczywiste utrzymanie się, niż rzucanie się na głęboką wodę, a po porażce wyrzucanie sobie, że znowu nam nie wyszło. Dobrze jest od samego początku wesprzeć się wizytą u dietetyka, gdyż pomoże on wskazać problemy żywieniowe rodziny, a także ustalić na co, w ramach pierwszego kroku, są gotowi wszyscy, a co będzie w miarę bezbólowe i najłatwiejsze. Jeśli osiągnie się ten drobny sukces, to łatwiej będzie zrobić kolejny krok.

Magdalena Kubik
Dietetyczka, technolog żywności i diet coach; edukuje rodziców, jak zdrowo odżywiać dzieci

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki