Jestem małym Żydkiem z Witebska. Wszystko, co maluję, wszystko, co robię, całe moje ja w tym się zawiera – mówił o sobie Marc Chagall i malował ukrzyżowanego Chrystusa. Oczywiście to spory skrót myślowy i zbytnie uproszczenie, ale przy okazji wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie, na której można zobaczyć kilkanaście grafik Marca Chagalla, kupionych w zeszłym roku od rodziny artysty, warto o tej pozornej sprzeczności kilka słów napisać. Bo Żyd malujący Chrystusa to jednak coś nie do pomyślenia, coś, co wzbudza kontrowersje, co społeczność żydowską oburza, co z niej wyklucza.
Chagall wychował się wśród biblijnych opowieści, jak każdy chłopiec mieszkający w sztetlu. Nazywał się Mojsze Zacharewicz Szagał i był najstarszym z dziewięciorga rodzeństwa w chasydzkiej rodzinie. Wyruszył w świat, ale obrazy Witebska pozostały z nim do końca życia. Jego Witebsk był synekdochą sztetla, każdego żydowskiego miasteczka w każdym miejscu środkowo-wschodniej Europy. Nosił je ze sobą, gdziekolwiek pojechał, a był tułaczem. Mieszkał w Petersburgu i w Paryżu, i pod Paryżem i gdzieś w Hiszpanii, i w Nowym Jorku i gdzieś w Ameryce, i znowu we Francji. Niczym Żyd Wieczny Tułacz wędrował, nosząc ze sobą swoje wspomnienia i uczucia, i sprzedawał je tam, gdzie ktoś chciał je kupić. „Ten latający człowiek na moich obrazach to ja – powiedział w 1950 r. w jednym z wywiadów. – Kiedyś byłem nim tylko częściowo, a teraz w zupełności. Nie mam ustalonego miejsca. Nie mam żadnego własnego miejsca. Muszę żyć gdziekolwiek”.
Na bardzo kameralnej wystawie w Warszawie zobaczyć można sporo latających „chagalli”, postawionych na głowie, koziołkujących w powietrzu, jakby prawa fizyczne ich nie dotyczyły. I jest ukrzyżowany Chrystus.
Przyjaźń
Zaczniemy jednak od Jacques’a Maritaina i jego żony Raïssy. On, protestant, którego religia w ogóle nie interesowała, paryżanin, student Sorbony. Ona, rosyjska Żydówka, ateistka. Poznali się na wykładach Henriego Bergsona. Szukając sensu życia, postanowili razem popełnić samobójstwo, jeśli ten sens im się nie objawi. Dali sobie rok. Zamiaru swego nie zrealizowali, za to ochrzcili się w Kościele katolickim i od tej pory stali się żarliwymi wyznawcami katolicyzmu.
Maritain wykładał filozofię współczesną w Instytucie Katolickim w Paryżu, kiedy poznał się z Chagallem. Maritainowie skupiali wokół siebie wielu artystów i pisarzy, szczególnie pochodzenia żydowskiego. Ciekawe, że wielu z nich pod wpływem tej znajomości przeszło na katolicyzm, ale nie Chagall. Rozmawiali godzinami, spędzali ze sobą mnóstwo czasu, ale nigdy nie namawiali Marca na konwersję. Nigdy nie przekonywali, nie naciskali, do niczego nie zmuszali. A jednak można być pewnym, że ta przyjaźń miała wpływ na duchowość malarza. Na tę jej część, która patrzyła na Chrystusa ukrzyżowanego i widziała w nim Żyda.
Szczególną bliskość odczuwał z Raïssą, która podobnie jak on wychowała się w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie. Mówili w jidysz, wzrastali w cyklu kolejnych nocy paschalnych i wieczorów szabasowych, w których tak ważna była istota domowych liturgii i przekazywanie wiary dzieciom poprzez biblijne opowiadania. Przejście przez Morze Czerwone, punkt centralny corocznej Hagady, będzie ulubionym tematem biblijnym Chagalla. Po wielu latach malarz wybierze sobie Raïssę na autorkę książki o jego malarstwie. Ta poetka i mistyczka napisała pod wpływem obrazów przyjaciela książeczkę Chagall, czyli burza zaczarowana, która zawiera eseje i poezję.
Żyd na krzyżu
Ale Chagall, jeszcze zanim poznał Maritainów, zainteresował się Chrystusem i Maryją. Mieszkał przecież w Witebsku, a tam oprócz synagogi był kościół katolicki i cerkiew pełna ikon. W swojej autobiografii napisał, że już wtedy zadał rabinowi pytanie o Jezusa. Nie wiem jednak, co ten mu odpowiedział, ale można przypuszczać, że raczej nie zachęcał go do poznawania nowotestamentalnej historii zbawienia. Chagall wychował się więc wśród ikonografii chrześcijańskiej i w przesiąkniętej codzienną mistyką kulturze chasydzkiej. Wśród tych wszystkich midraszy, w których cadyk spotykał na ulicy dawno zmarłego rabbiego, pojawiały się dybuki, a krowy latały. Te wszystkie rzeczy działy się obok sklepu ze śledziami jego ojca, albo w domu sąsiada krawca. Nic więc dziwnego, że Jezus był dla niego Żydem z uliczki sztetla. I zawsze wisiał na krzyżu.
Najsłynniejszy jest ten z obrazu Białe ukrzyżowanie z 1938 r. Potem, w miarę postępowania nazizmu było ich coraz więcej. Chagall widział w Nim żydowskiego męczennika współczesnych czasów. Była to figura ryzykowna, choć wielu żydowskich artystów po niego sięgała. Był idealnym symbolem najnowszych czasów. Maritain pisał w jednym z esejów w 1941 r.: „Niejako wbrew sobie Izrael wstępuje na Kalwarię ramię w ramię z chrześcijanami. (…) Jak na pięknym obrazie Marca Chagalla biedni Żydzi, nie zdając sobie z tego sprawy, porwani są wielką nawałnicą Ukrzyżowania”. I pisał jeszcze, że „prześladowania Domu Izraela są w istocie prześladowaniami Jezusa, gdyż takie było Jego cielesne pochodzenie i to był Jego niepomny lud, którego nie przestał kochać i przyzywać do siebie”. Co na to Chagall? Nie wiemy, ale dalej malował Ukrzyżowanego.
W 1942 r. Puma Gallery w Nowym Jorku (i Maritainowie, i Chagallowie mieszkali już wtedy w Stanach Zjednoczonych) zorganizowała wystawę zatytułowaną „Nowoczesny Chrystus”, a wśród wystawiających było kilkunastu malarzy żydowskich. Ale to u Chagalla nad ukrzyżowanym Jezusem wisiała tabliczka z napisem „MARC CH”. W tle płonął sztetl. Chrystus, jako symbol cierpiącego narodu żydowskiego szokował, ale umieszczenie tego napisu jeszcze bardziej.
Kilka tytułów jego obrazów z lat 1941–1944: Zmartwychwstanie, Malarz krzyżowany, Żółty Chrystus, Żółte krzyżowanie, Zdjęcie z krzyża, Prześladowanie, Ukrzyżowanie ze świecami, Meksykańskie ukrzyżowanie. Chagall w wywiadzie w 1944 r.: „Dla mnie Chrystus jest wielkim poetą, a dzisiejszy świat zakazuje nauczania jego poezji”. Co na to Maritain? Nie wiemy.
Witraże
Koniec wojny nie oznaczał dla Chagalla końca znajomości z chrześcijaństwem. Można powiedzieć, że zakosztował Chrystusa i od tej pory ciągnęło go do chrześcijaństwa, choć sam wolał nazywać siebie człowiekiem różnych duchowości. W latach 50. od dominikanina o. Couturiera otrzymał propozycję wymalowania dekoracji w nowym kościele w Plateau d’Assy. Zawsze marzył o dekorowaniu świątyni, ale teraz nie mógł się zdecydować. Czy powinien jako Żyd? Czy nie będzie to uznanie jako odstępstwo od wiary? Radził się głównego rabina Francji, a nawet napisał w jidysz list z tym pytaniem do prezydenta Izraela: „Piszę do pana tak jak nasi ojcowie w Rosji zwykli się zwracać do swoich rabinów o pomoc w kwestiach sumienia”. Weizmann mu odpowiedział, że powinien słuchać głosu swojego sumienia. Chagall po paru latach wykonał ceramiczny obraz, przedstawiający przejście przez Morze Czerwone. Potem były kolejne zamówienia: witraże w XIII-wiecznej katedrze w Metzu, witraże do innych kościołów i synagog. Za prace w miejscach kultu nie brał pieniędzy. „Czy katedra, czy synagoga jest tak samo: coś mistycznego wnika przez okno” – mówił.
Kiedy rząd francuski postanowił otworzyć w Nicei muzeum poświęcone jego twórczości, zażyczył sobie, żeby nazywało się tak: Narodowe Muzeum Biblijnego Przesłania Marca Chagalla. Wewnątrz można zobaczyć kilkanaście monumentalnych obrazów ilustrujących sceny z Księgi Rodzaju, z Księgi Wyjścia i z Pieśni nad Pieśniami. Malarz miał wtedy 86 lat. Żył jeszcze ponad dekadę. Jego żona pochowała go na katolickim cmentarzu.