Wszystkie niemal katolickie programy są doskonałe, gdy chodzi o płaszczyznę dotykającą skrzydłem nieba, ale jakieś bardzo nieśmiałe i nieudolne, gdy mają dotknąć spraw ziemi. My zawsze wygrywamy, gdy dotykamy nieba, zawsze przegrywamy, gdy dotykamy ziemi.
Chrystus Pan chciał nauczyć nas sztuki łączenia spraw nieba i ziemi. Chciał ukazać harmonię rzeczy niebieskich i ziemskich, budząc w nas taką samą wrażliwość na sprawy niebieskie i ziemskie, nadprzyrodzone i przyrodzone. Chciał nauczyć nas Bożego chodzenia po ziemi i dążenia do nieba przez Bożą ziemię. Bo ostatecznie zbawienie dopełnia się na ziemi, a gratia supponit naturam. Nasz duch, przez życie umalowany w różne „kropki”, przebywa nie gdzie indziej, tylko po prostu w ciele. Niekiedy jest ono piękne i zdrowe – obraz Venus lub Apollina – niekiedy bardzo nieudane, wprost straszne, trędowate i zropiałe, lub połamane, pokręcone i zreumatyzowane.
Zetknąłem się z tym kiedyś podczas wizytacji. Proboszcz parafii zaprowadził mnie do staruszeczki, która piętnaście lat leżała zreumatyzowana i modliła się za Kościół. Czegoś podobnego nigdy w życiu nie widziałem. Jej ciało było tak pokręcone, że nie wiedziałem, od której strony mam podejść. Nie mogłem zrozumieć, jak ona w ogóle leży. Palce jej można było oglądać jako okaz jakiejś egzotyki. Wszystko było w straszliwy kłębek zwinięte i skręcone. Ale to był człowiek, bardzo biedny człowiek.
Książkę można kupić tutaj