Logo Przewdonik Katolicki

Krzyż Jezusa kupię

Monika Białkowska
fot. Danny Lawson/PA Images-Getty Images

Informacja o relikwiach Krzyża na zatopionym przez Ukraińców rosyjskim krążowniku szybko obiegła media. Na to, że relikwie były prawdziwe, szansa jest niewielka. Duże wątpliwości budzi droga ich pozyskania.

O relikwiach pisano, że na okręcie umieszczone zostały w lutym 2020 r. Była to niewielka drzazga umieszczona w XIX-wiecznym relikwiarzu w kształcie krzyża, a ten w kolejnym, w kształcie arki. Całość znajdowała się w okrętowej cerkwi. Rosjanie podawali, że relikwie zakupione zostały za 40 milionów dolarów przez ofiarodawców, których nazwisk nie ujawniają. Więcej – zakupione miały być „od Kościoła katolickiego”, który sprzedawał je z powodu „zamykania świątyń na Zachodzie”.
 
Bezwzględnie zakazana
W Kościele katolickim nie jest możliwe, żeby ktoś oficjalną drogą i występując w imieniu Kościoła sprzedawał jakiekolwiek relikwie. Prawo kanoniczne wypowiada się w tej kwestii bardzo jednoznacznie. Wprawdzie w sieci znaleźć można jeszcze kanon 1190 w starej i dość łagodnej wersji, mówiącej, że „nie godzi się sprzedawać relikwii”, jednak pełen tekst Kodeksu Prawa Kanonicznego, umieszczony na stronie Watykanu nie pozostawia złudzeń. Łacińskie „Sacras reliquias vendere nefas est”, co oznacza, że sprzedaż świętych relikwii jest wysoce niegodziwa. W polskiej wersji KPK znajdziemy zapis: „Sprzedaż relikwii jest bezwzględnie zakazana”. Dodatkowo wydana w grudniu 2017 r. przez Kongregację ds. Kanonizacyjnych Instrukcja „Relikwie w Kościele: poświadczenie prawdziwości i przechowywanie” przypomina, że „absolutnie zabrania się handlu (czyli wymiany relikwii w naturze lub za pieniądze) i sprzedaży relikwii (czyli przeniesienia własności danej relikwii za równowartość ceny), jak również wystawiania ich w miejscach niegodnych lub niedozwolonych”.
Możliwości, żeby ktoś w imieniu Kościoła katolickiego – jakikolwiek biskup czy proboszcz – sprzedał relikwie, w dodatku za tak zawrotną sumę, po prostu nie ma.
 
Święci na czarnym rynku
Oczywiście nie oznacza to, że handel relikwiami w ogóle nie istnieje. Wystarczy rozejrzeć się nieco w internecie, żeby znaleźć czarny rynek. Wielu handlarzy nie krępuje się i wprost oferuje sprzedaż relikwii. Inni, nieco bardziej przejęci kanonicznymi zakazami, oferują za wysokie ceny relikwiarze, a do których same relikwie mają być „gratisem”. Relikwie Dwunastu Apostołów z certyfikatem autentyczności z 1882 r. można kupić za osiem tysięcy dolarów. Trzynaście tysięcy dolarów kosztuje zestaw pięćdziesięciu relikwii w ozdobnym mini-ołtarzu: w zestawie oprócz Apostołów i Ewangelistów są relikwie z grobów Jezusa i Maryi, relikwie kilku świętych z Janem Chrzcicielem na czele i relikwia Krzyża świętego – jak widać w cenie dużo niższej niż podawana przez Rosjan. Relikwie św. Faustyny Kowalskiej, św. Hieronima czy św. Franciszka z Klarą można kupić za około 200 dolarów.
Część tych relikwii i relikwiarzy rzeczywiście jest bardzo starych. Wyglądają wiarygodnie. Niektóre mają datowane na XVIII czy XIX w. certyfikaty autentyczności, inne opatrzone są pieczęciami. Niekoniecznie są falsyfikatami. Pochodzić mogą choćby z prywatnych kolekcji, których niegdyś było całkiem sporo albo z kradzieży. Historia kultu relikwii i ich fałszerstw, dokonywanych przez wiele wieków, uniemożliwia dziś potwierdzenie ich autentyczności na podstawie samej tylko pieczęci czy dokumentu – te również przecież padały ofiarą fałszerzy. Zakup relikwii na czarnym rynku nie daje nam więc żadnej gwarancji, że będą one rzeczywiście tym, za co są podawane.
 
Kości w cenie złota
Z „rynkiem” relikwii Kościół miał problem w zasadzie od samego początku swojego istnienia. Zaczęło się niewinne i od prostej pobożności, która kazała pochować zmarłych i modlić się nad grobami męczenników. Ciało zamęczonego w 107 r. św. Ignacego Antiocheńskiego w triumfalnej procesji przeniesiono z Rzymu aż do Antiochii, żeby tam je pochować – to ponad dwa i pół tysiąca kilometrów. W Męczeństwie św. Polikarpa czytamy: „Mogliśmy później zebrać jego kości, cenniejsze od klejnotów i droższe od złota, aby je złożyć w miejscu stosownym”. Wspomnienie o kosztownościach nie jest tu nadużyciem, bowiem chrześcijanie rzeczywiście płacili czasem ogromne kwoty pieniędzy, żeby wykupić od Rzymian ciała męczenników i móc je pochować. Podobnie przecież tysiąc lat później zrobił książę Bolesław Chrobry, płacąc Prusom za ciało św. Wojciecha tyle złota, ile ono ważyło. Pierwszym chrześcijanom w tym wykupywaniu przyświecała jednak prosta idea: chcieli się modlić na grobach męczenników. Kiedy fragmenty ich ciał trafiały potem do katedr i do ołtarzy, wciąż chodziło tylko o to, żeby owa katedra była namiastką grobu świętego, kiedy trudno było odbywać tak długie podróże. Trzeba przyznać, że nie ma w tym jeszcze przesady – jest ludzka potrzeba namacalnych znaków i wiara w obcowanie świętych. Św. Tomasz z Akwinu pisał o tym dużo później, w XIII w.: „Miłość nasza do osoby nam drogiej, po jej śmierci rozciąga się także na wszystko, co po niej pozostało, nie tylko dla martwego jej ciała czy jego cząstek, ale i do szat i innych rzeczy tym podobnych”.
 
Towar krzyżowców
Ta prosta miłość i pragnienie modlitwy nad grobami świętych szybko jednak wymknęła się spod kontroli. Musiało stanowić to problem bardzo wcześnie, skoro już w IV w. cesarz Teodozjusz zakazał handlu ciałami męczenników. Później Sobór Laterański IV w 1215 r. również zabronił handlu, ale i wprowadził wymóg, żeby każde nowe relikwie wprowadzane do kultu miały zatwierdzenie ze strony papieża.
Nie wydaje się jednak, żeby te zakazy zmieniały znacząco średniowieczną rzeczywistość. Był to czas, kiedy każde liczące się miasto chciało mieć relikwie swojego patrona. Wiele relikwii „na rynek” wprowadziły wyprawy krzyżowe, kiedy to najpierw po zdobyciu Jerozolimy w 1099 r., a później po splądrowaniu Konstantynopola w roku 1204 przywożono do Europy setki zdobyczy. Zwłaszcza Konstantynopol być ich źródłem: tam gromadziła znajdowane przez siebie relikwie św. Helena, ocalając je przed zniszczeniem. To w Konstantynopolu przechowywano Krzyż Jezusa czy Jego koronę cierniową.
 
Trzonowiec Magdaleny
Relikwie Męki Jezusa i inne, które udało się zgromadzić św. Helenie, z dużym prawdopodobieństwem były autentyczne. Helena działała niespełna trzysta lat po śmierci Jezusa, kiedy jeszcze zachowana była pamięć o tamtych wydarzeniach, a prześladowani chrześcijanie nie zajmowali się fałszowaniem pamiątek po swoim Mistrzu.
Niestety, obok tych ważnych i cennych relikwii, przywieziono do Europy całą masę relikwii wątpliwych albo wręcz kuriozalnych. Jeszcze inne zaczęto produkować na miejscu. Henryk Sienkiewicz wyśmiewał handel relikwiami, pisząc o zębie trzonowym Marii Magdaleny, piórach ze skrzydła Archanioła Gabriela, rdzy z kluczy św. Piotra czy szczeblu z drabiny, która przyśniła się Jakubowi. Niestety, kpiny Sienkiewicza dotykały ważnego problemu, bo wśród relikwii w średniowiecznym świecie znaleźć można było pieluszkę i pępowinę Jezusa, mleko Matki Bożej, bochenek z cudu rozmnożenia chleba, srebrniki Judasza czy laskę Mojżesza. Relikwie te nie tylko umieszczano w ołtarzach, ale traktowano magicznie, nosząc je jako amulety, przykładając do ciał osób chorych czy wreszcie zabierając je – jak Rosjanie na krążowniku „Moskwa” – na pole bitwy.
 
Trzygłowy święty
„Relikwie” pępowiny Jezusa czy mleka Maryi w oczywisty sposób były fałszerstwem. Jednak popyt na tego typu pobożność sprawiał, że fałszować zaczęto również relikwie kości. Trudno dziś prześledzić tego losy, ale faktem jest, że św. Wojciech – gdyby wnioskować po relikwiach – miał przynajmniej trzy głowy. Jedna czaszka znajduje się bowiem w Pradze, druga w Akwizgranie, a trzecia, do kradzieży w 1923 r., była w Gnieźnie, zaginęła bezpowrotnie. Niektórzy próbują wyliczać, że św. Jakub miałby osiemnaście rąk, a św. Teresa jedenaście dłoni. Choć niektórzy próbowali tłumaczyć to cudem – rozmnożeniem relikwii albo nadnaturalnym widzeniem ich w kilku miejscach naraz – dziś nie mamy wątpliwości, że były to nadużycia. Po kilku wiekach nie jesteśmy w stanie odróżnić, czy stary i wyglądający nobliwie certyfikat nie jest fałszerstwem tamtego czasu.
Relikwie podrabiano bowiem i kolekcjonowano na potęgę. Kolekcjonerami były osoby prywatne, biskupi, możnowładcy, ale też całe klasztory. Napadanie na innych i kradzież relikwii nie były rzadkim procederem. A im człowiek czy klasztor był bogatszy, tym mógł „pozyskać” ich więcej. Uznawane za niezwykle bogate norbertanki z kujawskiego Strzelna zbudowały tak pokaźną kolekcję relikwii w jednym tylko ołtarzu, że w całej Polsce większą ma tylko całe miasto Kraków we wszystkich swoich kościołach. Posiadanie relikwii pomagało przyciągać kolejnych ofiarodawców, którzy liczyli, że wstawiennictwo świętego zapewni im niebo. I zdaje się, że umknął gdzieś w tym wszystkim ów początek – intencja modlitwy nad grobem świętego. Intencja modlitwy, w której ze świętego nie robimy amuletu, ale razem z nim stajemy przed Bogiem, a Bóg zawsze jest pierwszy.
 
Nie zapomnimy
Kościół uregulował kwestie dotyczące handlu i fałszowania relikwii najpierw w Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1917 r., potem powtórzył to prawo w KPK z 1983 r. Dziś nie do pomyślenia jest produkcja fałszywych relikwii i mało kto się na nie nabierze.
Pozostał – na całe szczęście – szacunek dla relikwii i pobożna obawa, by te prawdziwe nie zostały wystawione na zbezczeszczenie. Być może dlatego informacja o ich zatonięciu na rosyjskim krążowniku może budzić pewien niepokój.
Można ufać, że jest to niepokój nieco na wyrost. Nie mamy pewności, czy informacja ta i samo umieszczenie na okręcie relikwiarza nie jest działaniem propagandowym. Jeszcze trudniej jest mieć pewność co do autentyczności relikwii, a tym bardziej godziwości i legalności ich pozyskania.
Na pewno wystrzegać się należy myślenia o relikwiach w sposób magiczny: sama obecność drzazgi z Krzyża (jeśli byłby to prawdziwy Krzyż Jezusa) nie mogła ani przynieść zwycięstwa Rosjanom, ani zapobiec zatopieniu okrętu, ani nawet przyczynić się do zwycięstwa Ukraińców. Jeśli ów fragment drzazgi był autentyczny, w odmętach morza po prostu się rozpadnie, jak setki podobnych fragmentów przez dwa tysiące lat. Chrześcijanie o męce Jezusa z tego powodu nie zapomną.
 
Spotkać Boga
Relikwie są pamiątką, są znakiem świętości. Nigdy jednak nie mogą być celem samym w sobie ani warunkiem koniecznym wejścia w relację z Bogiem. Nigdy też nie działają swoją mocą. Ich zadaniem jest pomóc nam – istotom zmysłowym i potrzebującym fizycznych znaków – w nawiązaniu duchowej relacji ze świętymi i w głębszym wejściu w tajemnicę Jezusa. Cel pozostaje jeden i zawsze ten sam: oddanie czci jedynemu Bogu. Świadomość tego pozwoli nam oczyścić kult relikwii z nadużyć, ocalić go przed ośmieszeniem i w zdrowy sposób budować relację najpierw z Bogiem, a w Nim również ze świętymi w tajemnicy obcowania świętych.
 
 ___
Dawny podział na relikwie pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia został zniesiony przez Instrukcję z 2017 r. Obecnie możemy mówić o relikwiach właściwych – wyjątkowych i relikwiach w sensie potocznym. Relikwie wyjątkowe to ciała, istotne fragmenty ciał lub cała objętość urny z prochami po kremacji. Znajdują się one pod nadzorem biskupów, muszą być przechowywane w bezpieczny sposób i opieczętowane. Relikwie potoczne to małe fragmenty ciał i przedmioty, które były z ciałem w bezpośrednim kontakcie. W miarę możliwości należy przechowywać je w opieczętowanych kapsułkach. Zawsze należy otaczać je szacunkiem i unikać nawet pozorów handlu. Sposób pobierania i potwierdzania relikwii jest dziś tak drobiazgowo opisany, że w przypadku tych współczesnych, obecnych w naszych kościołach, o ich autentyczność nie musimy się martwić. Nie wolno bowiem wystawiać do uczczenia relikwii, które nie mają specjalnego zaświadczenia władz kościelnych, gwarantujących ich autentyczność. Nie wolno również wystawiać relikwii na ołtarzu, który jest miejscem wyłącznie dla Boga, dla Ciała i Krwi Jezusa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki