Spróbuję wziąć byka za rogi i zmierzyć się z tematem: papież Franciszek a wojna. W katolickim tygodniku, co jest osobnym wyzwaniem.
Papież konsekwentnie unika zdefiniowania, kto jest agresorem, a kto ofiarą. Piszę o tym w dzień ujawnienia masowych egzekucji w Buczy pod Kijowem. Z tym naturalnie Franciszek nie zdążył się zmierzyć. Ale docierały do niego wieści o niszczeniu szpitali czy teatru w Mariupolu z wielkim napisem „Dzieci”. O planowym obracaniu ukraińskich miast w perzynę. O strzelaniu do cywilów.
Już komentowałem papieską narrację, podkreślając, że Franciszek kontynuuje starą tradycję Watykanu, unikając zajmowania stanowiska w najbardziej oczywistych sytuacjach, kiedy jedna strona atakuje, a druga się broni. Przywoływałem Piusa XII w czasie II wojny światowej. Odpowiedział mi prof. Marek Kornat, że Pius był jednak bardziej stanowczy. Wyrażał sympatię dla Polaków, podkreślał ich prawo do bycia narodem. Możliwe, że z tego punktu widzenia reakcje Franciszka są nawet regresem. Choć z punktu widzenia tego, co wiedziano już wtedy o tamtej wojnie, podejście papieskie do zbrodni III Rzeszy jawi się jako rozczarowujące.
Pius mógł się przynajmniej tłumaczyć obawą o los Kościoła katolickiego w Europie, któremu Hitler, niecierpiący chrześcijaństwa, i jego sojusznik Mussolini mogli zrobić krzywdę. W przypadku Franciszka takiej obawy nie ma. Można oczywiście niepokoić się o los nielicznych katolików w Rosji. Albo tłumaczyć, że papież unika wrażenia, iż ta wojna jest starciem Zachodu ze Wschodem, quasi-religijnym. Ale im straszniejsza jest eskalacja tej wojny, tym bardziej takie objaśnienia nie wystarczą. Zwłaszcza na początku raziła jednostronność, z jaką Franciszek traktował Rosjan i Ukraińców. Tłumaczono to jego nadziejami ekumenicznymi wobec patriarchatu moskiewskiego. Ale przecież jest też Cerkiew ukraińska, patriarcha Epifaniusz. Można by tu stosować przynajmniej symetrię. Skądinąd patriarcha Cyryl stoczył się na pozycję ślepego narzędzia imperializmu Putina, a to jemu obiecano rozmowę z papieżem.
Dziś język Franciszka o tej wojnie trochę się zaostrza. Na Malcie piętnował „możnego”, kierującego się anachronicznymi nacjonalistycznymi złudzeniami. Ale przecież nawet tę wypowiedź propaganda Kremla może przeinaczyć. Oficjalnie Rosjanie uderzyli, żeby walczyć z „ukraińskim nacjonalizmem”. Chwilami zaś papież wdaje się w politykę. Krytykuje zbrojenia państw NATO czy sankcje. Zrównuje więc tych, co chcą czy próbują się bronić, z agresorem. De facto odrzuca pojęcie wojny sprawiedliwej, którą wywiódł kiedyś św. Tomasz z Akwinu. Do czego nawołuje ofiarę? Do poddania się bez walki?
Prezydent Andrzej Duda próbował po spotkaniu z Franciszkiem bagatelizować te papieskie zalecenia, a nawet zmieniać ich sens. Papież ma być przerażony szaleństwem wyścigu zbrojeń, ale nie chce, byśmy się rozbrajali. Wypowiedzi głowy kościoła są ogólnikowe i poddają się różnym interpretacjom. Rozumiem, że stawką jest dla prezydenta zaproszenie Franciszka do Polski, także po to, aby niósł pocieszenie ukraińskim uchodźcom. A może i na samą Ukrainę, czego papież nie wykluczył. Może i taka dyplomacja wobec Watykanu ma jakiś sens, jeśli zmieniałaby nastawienie Ojca Świętego.
Na razie nie mogę się powstrzymać od rozczarowania. Także jako komentator, który bronił różnych papieskich konkluzji przed pretensjami tradycjonalistów. Warto tu podkreślić sensowne, mocne wypowiedzi polskich hierarchów o agresji Putina: arcybiskupa Gądeckiego czy prymasa Polaka. Ale autorytet Kościoła jest jednak wystawiany na próbę.