Logo Przewdonik Katolicki

Od triumfu do pojmania

Monika Białkowska
Pielgrzymi uczestniczący w procesji w Niedzielę Palmową na Górze Oliwnej, Jerozolima, 9 kwietnia 2017 r., fot. Dan Porges/Getty Images

Wydarzenia od wjazdu do Jerozolimy do aresztowania Jezusa nie mieszczą się w rozważaniach Drogi Krzyżowej. W przedświątecznej gorączce Wielkiego Tygodnia łatwo mogą nam umknąć. Tymczasem tam rozgrywała się misterna intryga, swoista gra między Jezusem a Sanhedrynem.

Jezus, świadomy woli Ojca, wiedział, że idzie na krzyż. Miał jednak jeszcze kilka ważnych rzeczy do powiedzenia i poczekać musiał na swój czas. Żydzi z czasem walczyli – zależało im, by Jezus zginął jak najprędzej. I nie była to kwestia miesięcy czy tygodni, ale dni. Przejście drogą tej historii odsłania przed nami głębię wydarzeń Wielkiego Tygodnia: detale, których mogliśmy nie zauważać.
Tamtego roku Jezus nie był w Jerozolimie po raz pierwszy. Nie był też postacią nową, ludzie znali Go jako wędrownego nauczyciela od dwóch, może trzech lat. Nikt nie spodziewał się, że wkrótce umrze. Dlaczego więc właśnie w tym roku witali Go tak entuzjastycznie? Co się zmieniło, że nagle zauważyli w Nim Mesjasza? Dlaczego właśnie teraz żydowskie elity, zaniepokojone działalnością Jezusa od dłuższego czasu, zdecydowały, że dość, że ten człowiek musi umrzeć?

Betania-1-fot-www-library-upenn-edu.jpg

Betania, droga do domu Łazarza, ok. 1900 r. fot. library.upenn.edu

Betania
Gdyby szukać odpowiedzi w historii, cofnąć by się trzeba do Betanii. Ostatni tydzień życia Jezusa zaczął się bowiem właśnie tam. Tam też rozpoczął się cały długi ciąg następujących po sobie wydarzeń, który doprowadzić miał do dramatycznego końca.
W drodze na Paschę do Jerozolimy Jezus z uczniami zatrzymał się na szabat w Betanii. Wrócił do miasta po kilku tygodniach nieobecności, ale nie były to tygodnie zwyczajne. Kiedy był tam poprzednim razem, dokonał cudu wskrzeszenia Łazarza. Wieść o tym rozniosła się lotem błyskawicy również po okolicznych miejscowościach, docierając do samej Jerozolimy. Nietrudno to sobie wyobrazić: żaden odzyskany wzrok nie zrobi na gawiedzi takiego wrażenia jak to, że ktoś był umarły i wrócił do życia. Takiego cudu nie da się ani przeoczyć, ani zapomnieć. W Betanii przyjęto więc Jezusa entuzjastycznie. Na jego cześć w domu Szymona Trędowatego wydano ucztę. Były tam oczywiście Maria i Marta, był sam Łazarz. To na tej uczcie Maria rozbiła naczynie olejku nardowego, żeby namaścić Jezusa. Sam Jezus nie hamował ludzkiej radości i entuzjazmu, nie upomniał Marii za marnotrawstwo, jak oczekiwał tego Judasz. Wszyscy świętowali.


Grob-Lazarza-fot-LibraryofCongres-Media-Drum-East-News.jpg

Mieszkańcy Betanii przy grobowcu Łazarza, ok. 1890 r. fot. Media drum images/Library of Congress/East News

Mesjasz
Wiadomość o tym, że Jezus jest w Betanii – niespełna trzy kilometry od Jerozolimy – szybko dotarła do miasta. Ludzie tam również byli poruszeni. Wielu z nich przyszło więc zaraz po szabacie do Betanii, żeby spotkać tego, który wskrzesił Łazarza i żeby na własne oczy przekonać się, że Łazarz żyje. Jeśli wyobrażaliśmy sobie, że było kameralnie, myślenie takie trzeba porzucić. Na Paschę do Jerozolimy szły tysiące Żydów, to był ich religijny obowiązek. Tysiące zatrzymywały się w drodze, również w Betanii. Jeśli doliczyć do nich również ciekawskich z samej Jerozolimy, którzy do nich dołączyli, łatwo się domyślić, że o ciszy, spokoju i prywatności można było zapewne jedynie pomarzyć.
Ciszy i spokoju nie było z jeszcze jednego powodu. Wielki tłum pobożnych ludzi, oszołomionych niezwykłym cudem, łatwo daje się ponieść emocjom. Ci konkretni ludzie nosili w sobie przekazywane od dziesiątek pokoleń oczekiwanie na obiecanego przez Boga Mesjasza: nowego króla, który wyzwoli ich z niewoli i pozwoli żyć w pokoju i błogosławieństwie. Kiedy słuchali Jezusa, kiedy widzieli Jego znaki – wielu uwierzyło, że to właśnie On jest oczekiwanym Mesjaszem. Kiedy przywrócił do życia Łazarza, uwierzyło w Niego jeszcze więcej. Nie wiedzieli, że Jezus jest Mesjaszem zupełnie innym. Że nie zamierza obalać króla ani rzymskiego prefekta. Dla nich „Mesjasz” oznaczał tylko jedno: nadchodzi wreszcie czas pokoju.
Wystarczy teraz tylko wyobrazić sobie tych ludzi, rozgorączkowanych nadchodzącą zmianą. Mesjasz jest pośród nich. Są kilka kilometrów od Jerozolimy. Za kilka dni jest Pascha. Nie może być lepszego miejsca i lepszej chwili, żeby za Nim iść po zwycięstwo! Trudno się dziwić, że w tłumie zapanował entuzjazm, który rósł z każdą godziną. Ten entuzjazm domagał się manifestacji, uroczystości, triumfalnego wjazdu do  miasta. Tłum chciał rozpocząć w ten sposób czas królowania Mesjasza.
Jezus się temu nie przeciwstawiał. Wiedział, że rzeczywiście czas królowania Mesjasza właśnie się rozpoczyna, choć wyglądać będzie zupełnie inaczej, niż wszyscy się spodziewali. Wyruszył w końcu do Jerozolimy na takich warunkach, jakie zaprowadził wierzący w Niego lud.

Jerusalem_Modell_BW_3-fot-Berthold-Werner-Wikipedia.jpg

Makieta przedstawiająca świątynię jerozolimską za czasów Jezusa fot. Berthold Werner/Wikipedia

Świątynia
Z Betanii do Jerozolimy droga nie trwała długo, trzeba było iść niespełna godzinę. Po drodze, w wiosce Betfage, będącej już w zasadzie przedmieściami Jerozolimy, Jezus kazał uczniom znaleźć człowieka z osiołkiem. Sam go nie potrzebował, ale wyraźnie chciał zaspokoić oczekiwania rozentuzjazmowanego tłumu, wypełniając jednocześnie proroctwa. Kiedy osiołek był już gotowy, szybko uformował się pochód. Ludzie rozkładali na ziemi swoje płaszcze, żeby Jezus mógł po nich jechać jak po dywanie. Pod nogi osiołka rzucano też zielone gałązki. Zewsząd słychać było radosne okrzyki, jasno wskazujące na to, o czym myślał tłum, że się dzieje: oto po wiekach oczekiwania wreszcie Bóg wypełnił swoją obietnicę i przysłał Mesjasza, nowego króla, który wjedzie do miasta, żeby przejąć w nim władzę.
Triumfalny pochód wjechał do Jerozolimy i wszedł na teren Świątyni. Okrzyki nie milkły. Do tłumów pielgrzymów wokół Jezusa dołączyły szybko dzieci, ale też najróżniejsi ubodzy i chorzy, liczący na cuda i jałmużnę. A Jezus zaczął mówić – o tym, że ziarno rzucone w ziemię musi obumrzeć. Ile z tego słuchacze zrozumieli, nie wiadomo. Pewnie jeszcze wtedy nie byli rozczarowani. Jezus nie poszedł obalić króla, ale do Paschy zostało jeszcze kilka dni. Mogli liczyć na to, że ma jakiś plan. Trzeba było tylko być przy Nim, pilnować każdego jego kroku, żeby nie przegapić chwili triumfu.

Kapłani
Tymczasem po niedzielnym wjeździe do Jerozolimy Jezus na noc wrócił do Betanii. Powroty do Betanii są tu charakterystyczne. To nie była tylko prosta kwestia noclegu w zaprzyjaźnionym domu. W ciągu dnia w Jerozolimie Jezusa chroniła miłość tłumów, był bezpieczny. Nikt nie zdołałby Go aresztować w takim otoczeniu. Nocą rozsądniej było zejść z oczu kapłanom – przynajmniej do czasu, gdy nie nadejdzie właściwy moment.
Tłum mógł tego nie wiedzieć, ale Jezus zdawał sobie sprawę, że wyrok na Niego już zapada. Kapłani byli coraz bardziej zaniepokojeni. Jego wjazd do Jerozolimy w tak uroczysty sposób uznali za swoją porażkę. To już nie był jakiś tam wiejski nauczyciel, o którym słuch za chwilę zaginie. Ten człowiek, głoszący niebezpieczne dla nich nauki, mógł spowodować wielki przewrót. Należało go za wszelką cenę powstrzymać: nawet, jeśli byłaby to cena śmierci. Tylko jak zabić człowieka, którego otaczają tłumy gorliwych zwolenników? Jak się go pozbyć, nie wywołując zamieszek? Zamieszki były niebezpieczne, mogły zwrócić uwagę Rzymian i spowodować kolejne represje.
Tymczasem liczba zwolenników Jezusa rosła z każdą chwilą. Trzeba było działać szybko.

Konfrontacja
Pierwsza wielka konfrontacja z Jezusem nastąpiła we wtorek w Świątyni. Kiedy Jezus tam przyszedł, czekał na niego wielki tłum słuchaczy. W Świątyni pojawili się też najwyżsi kapłani i starszyzna żydowska: pomyśleli, że to może być świetna okazja, żeby odebrać Jezusowi sympatię ludu i zdyskredytować Go w jego oczach. To dlatego posypał się z ich strony grad pytań. To dlatego wysyłali do Niego kolejnych posłańców, którzy mieli Go sprowokować. Byli zdeterminowani, żeby Go ośmieszyć, żeby publicznie popełnił błąd, żeby rozgniewał tych, którzy przyszli Go słuchać. Przez cały dzień chodzili za Nim niemal krok w krok. Jaką mocą czyni cuda? Czy należy płacić daninę cesarzowi? Do kogo będzie należała po zmartwychwstaniu żona, za życia należąca kolejno do  dwóch braci? Które przykazanie jest pierwsze? Wszystko na nic. Jezus odpowiadał na pytania, nie poddając się grze Żydów, a w końcu upominając ich za to surowo w długiej mowie.
I znów o zachodzie słońca wrócił do Betanii.

Zdrada
W środę odbyła się narada najwyższych kapłanów i faryzeuszy. Mieli coraz mniej czasu. W czasie Paschy zawsze były gorące nastroje, byle iskra mogła spowodować zamieszki. Sanhedryn wiedział, że w razie zamieszek Piłat wysłałby żołnierzy przeciwko tłumom pielgrzymów. Mógłby nawet zacząć burzyć Świątynię. Za wszelką cenę należało więc temu zapobiec. Spotkali się w pałacu najwyższego kapłana Kajfasza i zdecydowali, że najlepszym rozwiązaniem będzie zabić Jezusa. Tego byli pewni. Problemem pozostało tylko, jak wyciągnąć Go z tłumu zwolenników. Ten problem rozwiązał się sam, kiedy do kapłanów zgłosił się Judasz z propozycją zdrady. Kapłani ustalili, że odpowiednią ceną będzie trzydzieści srebrnych monet – czyli sykli (staterów). Taka była średnia wartość niewolnika w tamtym czasie, określając więc taką cenę kapłani utrzymywali pozory działania zgodnie z Prawem.

wieczernik-fot-alon-Adobe-Stock-1.jpg

Budynek, w którym - jak się uważa - był Wieczernik, ma obecnie charakter budowli średniowiecznej. Był również siedzibą pierwszej gminy chrześcijańskiej fot. alon/Adobe Stock

Wieczerza
W czwartek Jezus nie wracał już na noc do Betanii, pozostał w Jerozolimie. Dom, w którym polecił uczniom przygotować wieczerzę, należał prawdopodobnie do ojca lub innego krewnego Marka, późniejszego ewangelisty. Dom ten zburzony został w roku 70, w czasie zniszczenia Jerozolimy, ale chrześcijanie zapamiętali to miejsce i kiedy tylko znów było to możliwe, wybudowali tam mały kościół, o którym wspominał Epifaniusz w IV wieku.
Podczas posiłku zachowano przepisany rytuał wieczerzy paschalnej: były wznoszone kolejno kielichy z winem, przaśny chleb i baranek. Jednak można się spodziewać, że atmosfera nie była najlepsza. Z pewnością uczniowie wiedzieli o gromadzących się nad Jezusem czarnych chmurach. Judasz miał świadomość tego, co zrobił i co zamierzał dokończyć tej samej nocy. Na dodatek uczniowie zdążyli się pokłócić o miejsca przy stole – dziś dla nas rzecz bez znaczenia, ale wtedy wyraźnie wyznaczająca hierarchię. Jezus na ten spór odpowiedział nie słowami, ale myjąc im kolejno nogi w geście służby. Nie poprawiło to raczej nastroju, Piotr próbował nawet ostro protestować.
Przy stole, ustawionym zapewne w kształt podkowy, zajmowali miejsca półleżące, z Jezusem pośrodku. Z jednej strony Jezusa znajdował się Piotr, z drugiej Jan i zaraz przy nim Judasz. Jeśli Jan „spoczywał na jego piersi”, to Jezus ułożony był przodem w jego stronę, a tyłem do Piotra – żeby móc prawą ręką swobodnie sięgać po jedzenie. To dlatego rozmowy o zdradzie Judasza nie docierały do wszystkich i nikt poza Judaszem i Janem w nich nie uczestniczył: nikt poza Janem nie słyszał Jezusowego: „Tyś powiedział”.
Trudno przecież uwierzyć, że mogło być tak, że wszyscy wiedzieli i w żaden sposób nie powstrzymali tego, co wydarzyć się miało za chwilę.

Getsemani 
Z Wieczernika Jezus z uczniami poszedł dalej. Była już noc, ale na niebie świecił księżyc w pełni. Taki niedaleki spacer mógłby być przyjemny, gdyby nie ponure nastroje, które wciąż im towarzyszyły. Przeszli przez potok Cedron i poszli w stronę Góry Oliwnej, do ogrodu z prasą oliwną. Ogród musiał należeć albo do ucznia, albo do któregoś ze zwolenników Jezusa: mówi się tu znów o Marku i jego rodzinie. Ta wyprawa do ogrodu nie była jednak zwyczajnym spacerem i nie dla turystycznej przyjemności ktoś udostępnił Jezusowi to miejsce. W Jerozolimie, w której pełno było pielgrzymów, gdzieś musieli spędzić noc. Getsemani zapewniało niezłe warunki i przynajmniej minimalne poczucie bezpieczeństwa. Jezus poprosił więc uczniów, żeby przygotowali się do snu. Dla Żydów tamtego czasu spędzanie nocy pod gołym niebem nie było niczym nadzwyczajnym. Często wystarczało im, że owijali się w płaszcze. Tu mieli lepsze warunki, mogli położyć się w grocie albo w domku ogrodnika, mogli tam też znaleźć trochę suchych liści, żeby nie spać na gołej ziemi.
Sam Jezus jednak nie ułożył się do snu, ale odszedł nieco dalej z Piotrem, Jakubem i Janem, żeby się modlić. Musiało go to wiele kosztować i musiał z całą jasnością rozumieć, co Go czeka, skoro na Jego twarzy pojawił się krwawy pot. To zjawisko niezwykłe, ale dotyczące nie tylko Jezusa. Hematohydrozja dotyka jedną na dziesięć milionów osób, na świecie opisano zaledwie osiemdziesiąt takich przypadków. W jej przebiegu krew z uszkodzonych naczyń włosowatych pod powierzchnią skóry wypływa kanałami potowymi. Chory wygląda wówczas, jakby pocił się krwią albo jakby krwią płakał. Jednym z czynników wywołujących te objawy, poza zaburzeniami krzepnięcia krwi, jest również stres. Stresu Jezusowi w Getsemani nie brakowało.
Kiedy po niego szli, musiał widzieć z daleka tłum ludzi z pochodniami od strony miasta. Zdążył jeszcze wrócić do uczniów i ich obudzić. Potem pozostało im już tylko czekać na rozwój wypadków. Rozpoczynała się Droga Krzyżowa.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki