W internecie ukazał się filmik, jak Najświętszy Sakrament ze względów bezpieczeństwa przewożono z katedry do schronu. Wielu ludzi znajdowało się na chodniku. Prawie każdy oddał szacunek na widok jadącego samochodu-kaplicy. Ci ludzie nie zwątpili mimo wszystko w obecność Boga wśród nich. Kiedy pytano mieszkańców miast oblężonych przez żołnierzy rosyjskich, na jaką liczą pomoc, najczęściej udzielaną odpowiedzią było: od Boga!
Boży akt desperacji?
Wiele razy mamy właśnie takie wrażenie, że nawet Pan Bóg, a właściwie przede wszystkim On, nas opuścił. W naszym wnętrzu pojawia się przekonanie, że na próżno wypatrywać pomocy z Jego strony. Człowiek ma prawo mieć takie odczucia. Odczucia opuszczenia i pozostawienie przez wszystkich, ale nie przez Boga. Bóg nie pozostawia człowieka samego. Jest z nim zawsze.
I chociaż słowa wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu z pozoru potwierdzają nasze myślenie, to jednak trzeba zmierzyć się z tym brakiem nadziei. W jaki sposób?
Jezusowe wołanie to nie rozpacz ani akt desperacji. To przede wszystkim niezmiernie głęboka modlitwa. Prośba o pomoc. Bóg nie jest Bogiem silnych. Nie jest Bogiem tych, którzy niczego nie potrzebują i sami doskonale sobie radzą. Bóg jest Bogiem słabych. Bóg nie jest i nigdy nie będzie gwarantem, że w życiu zawsze będzie mi dobrze. Bóg jednak jest obecny w życiu człowieka zawsze. Także wtedy, kiedy chciałoby się powiedzieć: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Od momentu, kiedy te słowa wypowiedział Jezus, już nigdy w takich chwilach człowiek nie jest sam.
Zawsze jest z Jezusem.
Wspominam człowieka, młodego, który przyszedł do szpitala o własnych siłach, ale choroba z czasem zwaliła go z nóg. Cierpliwie przyjmował wszystko, co go spotkało. Kiedy po wielu tygodniach leżał nieruchomo zniszczony przez chorobę i nie mógł się już poruszać, zauważyłem, jak delikatnie porusza ustami, jakby coś mówił, z braku sił jednak głos był prawie niesłyszalny. Nachyliłem się, myśląc, że może czegoś potrzebuje. Usłyszałem jednak powtarzane jak refren słowa: „Jezu ufam Tobie”.
Cierpienia nie da się kochać i o tym dobrze wiemy. Można jednak kochać Jezusa w tym cierpieniu. Krzyż, który masz w ręku, nie jest ani ozdobny, ani stary, ani efektowny. Przypomina cierpienie, ale przede wszystkim Jezusa i jego ofiarę. Jest to znak, który trzymany w ręku, tak bardzo blisko, powinien pomóc ukochać Jezusa.
Wołanie duszy
Obiecaliśmy sobie rozważyć siedem Jezusowych słów, które wypowiedział na krzyżu. Kolejne wyraża wołanie duszy. „A niektórzy spośród stojących tam, słysząc te słowa, mówili: Oto Eliasza woła” (Mk 15, 33–35). Jezus zaś, będąc świadomy tego, że wszystko się dokonało, zawołał – w czym wypełniły się również słowa Pisma: „Pragnę”.
Zwykle tam, gdzie dzieje się coś nadzwyczajnego, tam gromadzą się ludzie. Nie inaczej było na Golgocie. Tam działo się coś, co budziło ciekawość.
Jezus zwraca się do stojących pod krzyżem z prośbą. Zawiedli się ci, którzy pospieszyli, aby podać mu płyn do zaspokojenia pragnienia. Zdaje się, że przede wszystkim pragnął człowieka, duchowego człowieka, pełnego wewnętrznego piękna, otwartego na miłość.
O swoim pragnieniu mówił w naszym stuleciu do siostry Faustyny: „Pragnę dusz... Pragnę, byś poznała głębiej miłość, jaką pała Moje serce ku ludziom, a zrozumiesz to, kiedy będziesz rozważać Moją mękę. Wzywaj Mojego Miłosierdzia dla grzeszników. Pragnę ich zbawić... Pragnę, aby serce twoje było zawsze na wzór Mego Miłosiernego Serca... Pragnę, aby kapłani głosili Moje wielkie Miłosierdzie względem grzeszników. Palą Mnie promienie miłosierdzia, chcę je wylać dla ludzi. Nie ma nędzy, która by mogła się mierzyć z Moim Miłosierdziem”. Jezus, chce wejść w nasze życie i to jest to, czego naprawdę pragnie.
Ból duchowy
W naszym życiu jest niemało pragnień. Zwłaszcza w stosunku do naszych bliskich. Czasami stawiamy im tak wysokie wymagania, że nie sposób ich spełnić. Bywa jednak i tak, że w ogóle ich im nie stawiamy. Człowiek bez pragnień, marzeń, wymagań traci sens życia. Takie życie boli człowieka, bo widzi, że się ono nie spełnia. Tyle lat życia i na marne, właściwie niczego w życiu nie zrobiłem. Wówczas człowiek doświadcza tzw. bólu niespełnionego życia. Kiedy nasz czas dobiega końca, cofamy się i próbujemy ogarnąć nasze życie, staramy się je jakoś obiektywnie ocenić i zdajemy sobie sprawę, że właściwie przeciekło nam przez palce. I pojawia się stwierdzenie: gdybym tylko mógł zacząć je od nowa... Przedstawiamy wtedy sobie projekcję zupełnie innego życia. I zaczyna nas boleć gdzieś w środku, w duszy. Ból niespełnionego życia. Sens i pragnienie nadają naszemu życiu właściwego kierunku. Pierwszym zaś pragnieniem jest pragnienie życia i miłości. To, co zdarzyło się na Golgocie, to, czego Jezus dokonał na krzyżu jest wyrazem absolutnego pragnienia życia i miłości. Jezus pragnął, abyśmy my doświadczyli życia wiecznego i pełni miłości. Krzyż, który weźmiesz do ręki, może wzbudzić pragnienie krzyża, jakby zgody na wszystkie niedogodności naszego ludzkiego życia. Jednakże przede wszystkim winien on wzbudzać to najważniejsze pragnienie, za które Jezus oddał swoje życie na krzyżu – pragnienie życia i miłości. W Bogu te dwa pragnienia jednoczą się i przenikają. Dlatego pragnąc Boga, pragniesz jednego i drugiego. Życia i miłości. Znakiem takiego pragnienia jest właśnie krzyż, także ten, który możesz wziąć do ręki.
Trzymając w ręku krzyż to niewielka książeczka napisana przed laty przez ks. Waldemara Hanasa. Były redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego” był wcześniej przez kilka lat kapelanem w szpitalu, a później kierował diecezjalną Caritas. Nakładem Wydawnictwa Świętego Wojciecha wznowiono publikację, do której dołączony jest charakterystyczny krzyż. To właśnie do niego odwołuje się autor w rozważaniach, które będziemy publikować w kolejne niedziele Wielkiego Postu.