Nie tylko publicyści różnych opcji mają kłopot z oficjalnym stanowiskiem Stolicy Apostolskiej wobec rozpoczętej 24 lutego br. rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Również wielu wiernych Kościoła katolickiego ma z tym problem. Podobnie jak zawodowi komentatorzy, jedni przyznają, że zupełnie nie rozumieją papieża w tej kwestii. Inni są przekonani, że popełnia on błąd i postępuje niewłaściwie. Są również tacy, którzy niecierpliwie wyczekują, że z ust następcy św. Piotra oraz jego najbliższych współpracowników padną konkretne słowa. Mają nadzieję nie tylko na ogólne wyrazy potępienia wojny i przemocy, ale przede wszystkim na wskazanie i napiętnowanie konkretnych sprawców, agresorów – człowieka, państwa, narodu. Takich opinii można usłyszeć i przeczytać bardzo dużo od pierwszych chwil wojny za naszą wschodnią granicą, nie tylko w mediach, ale także w codziennych rozmowach.
Nie można w Jego imię
Są też głosy dowodzące, że Franciszek w obecnej sytuacji robi wszystko, co może, co jest w jego zasięgu jako papieża. Są sugestie, że kontynuuje on pewną linię prezentowaną przez Stolicę Apostolską wobec wojen i konfliktów od dawna. Przypomnienia, że biskup Rzymu jest przede wszystkim pasterzem, który powinien być zatroskany o wszystkie owce, niezależnie od tego, po której stronie barykady się one znajdują. Jednak takie wypowiedzi z trudem przebijają się do świadomości licznych odbiorców.
Wśród takich, zagłuszonych rozczarowaniem i niezrozumieniem, głosów znalazł się znany dziennikarz, watykanista Andrea Tornielli, który aktualnie jest dyrektorem wydawniczym mediów Stolicy Apostolskiej. W rozmowie z Radiem Watykańskim 14 marca br. zwrócił on uwagę, że Franciszek po raz kolejny nazwał wojnę Rosji z Ukrainą niedopuszczalną agresją zbrojną oraz wezwał cały Kościół do intensywnej modlitwy o jej zakończenie, a także przypomniał, że Bóg jest Bogiem pokoju i nie można w Jego imię usprawiedliwiać wojny, terroryzmu i nienawiści.
Nie są nazywani z imienia
Tornielli powiedział coś jeszcze. Coś, co ma znaczenie dla zrozumienia postawy papieża wobec wojny w Ukrainie. „Tradycją nauczania papieskiego jest to, że podczas rozpoczętych już wojen agresorzy nie są nazywani z imienia i nazwiska” – stwierdził. Według jego wyjaśnień papieże nie wskazują ich nie dlatego, że chcą ich ukrywać, czy z jakiegoś innego powodu dyplomatycznego, ale po prostu dlatego, że nigdy nie chcą zamknąć drzwi do możliwego dialogu. Celem następców św. Piotra jest zawsze ocalenie ludzkich istnień oraz doprowadzenie w najszybszy możliwy sposób do negocjacji.
Dyrektor wydawniczy watykańskich mediów oświadczył też: „Widzimy to w przypadku wszystkich papieży XX wieku i w tym znaczeniu Franciszek działa w duchu swoich poprzedników”. Podkreślił, że celem działania papieża jest stawanie po stronie ofiar oraz poszukiwanie sposobu, aby więcej ich nie było. „To jest najważniejszy motyw, który przyświeca mu w kierowaniu apeli” – uzasadnił, zaznaczając, że takie podejście nie oznacza nigdy umieszczania na tej samej płaszczyźnie agresora i zaatakowanego, bez rozróżniania ich. „Jest to wyraz myślenia w duchu odpowiedzialności o przyszłości” – tłumaczył Tornielli.
Słuchajcie krzyku bojaźni
Dotychczasowy dziewięcioletni pontyfikat Franciszka pokazuje, że faktycznie jego postawę wobec wojny w Ukrainie można uznać za kontynuację dotychczasowych działań w odniesieniu do trwających na świecie konfliktów. Aktualny papież nie wskazywał agresora ani w związku z wojną w Syrii, w Libii, w Sudanie Południowym czy w Afganistanie. Nie piętnował konkretnych ludzi. Co nie znaczy, że nie podejmował działań na rzecz przywrócenia pokoju. Nawet tak niestandardowych i zdumiewających, jak ucałowanie stóp kilku przywódców Sudanu Południowego.
Oficjalnego opowiedzenia się po jednej ze stron toczącego się konfliktu próżno szukać również u Benedykta XVI, Jana Pawła II, Pawła VI czy Jana XXIII. „Dialog ekumeniczny, publiczna opinia światowa, prawa człowieka. Takie były trzy główne punkty charakteryzujące działalność papieża Pawła VI podczas wojny w Wietnamie” – można, na przykład, przeczytać w książce Papieże a wojna, której autorami są Andrea Gianelli i Andrea Tornielli. Jan XXIII, który odegrał znaczącą rolę w zażegnaniu tzw. kryzysu kubańskiego między USA a ZSRR w 1962 r., również nikogo nie wytykał palcami. „Słuchajcie swojego sumienia, słuchajcie krzyku bojaźni, który wznosi się do nieba ze wszystkich części świata od niewinnych dzieci po starców, od osób i wspólnot: Pokój! Pokój!” – wołał do ówczesnych przywódców mocarstw.
By wraz z kąkolem nie wyrwać
Dowodem na obecność przedstawionego w wywiadzie Torniellego sposobu myślenia wśród następców św. Piotra może być też encyklika Piusa XI Mit brennender Sorge o położeniu Kościoła Katolickiego w Rzeszy Niemieckiej, opublikowana w marcu 1937 r. Wyjaśniając, dlaczego dopiero teraz reaguje na dziejące się zło, napisał: „Okazywane przez Nas pomimo wszystko umiarkowanie było podyktowane nie względami na korzyści ziemskie albo niegodną słabością, lecz wypływało jedynie z pragnienia, by wraz z kąkolem nie wyrwać roślin wartościowych, z chęci, by nie prędzej wydać sąd publiczny, aż zmysły dojrzeją do przekonania, że sąd taki stał się nieunikniony”.
W opublikowanym trzy lata temu na łamach „Rzeczpospolitej” artykule Benedykt XV: Papież, który zabronił bić w dzwony Arkadiusz Stempin z Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie napisał, że ten następca św. Piotra (jego pontyfikat trwał w latach 1914–1922) „nawiązywał do XIX-wiecznej pacyfistycznej tradycji Watykanu, kształtując jej oblicze w sekularyzującym się i wielowyznaniowym świecie”. Według niego, chociaż Państwo Kościelne do końca swoich dni w 1870 r. było uprawnione do prowadzenia polityki także na drodze oręża, to już podczas wojen napoleońskich papież częściej trzymał w dłoniach gałązkę oliwną niż miecz.
Dzwony bazyliki wymownie milczały
Zdaniem cytowanego historyka z WSE pacyfistyczna linia Watykanu, forsowana konsekwentnie przez kolejnych papieży, w tym zwłaszcza Leona XIII (1878–1903), nie przypadła do gustu europejskim mocarstwom. A Benedykt XV powściągnął emocje i zachował bezstronność nawet wtedy, kiedy alianci odbili Jerozolimę z rąk tureckich. Gdy dzwony w Rzymie „hucznie rozgłaszały zwycięstwo, to dzwony bazyliki św. Piotra wymownie milczały” – napisał Stempin.
Według Stempina opracowana w realiach I wojny światowej pokojowa opcja Watykanu należy do nielicznych pozytywnych osiągnięć cywilizacyjnych, które zrodziły się podczas totalitarnej katastrofy Europy i na kolejne dekady wyznaczyły tory dyplomacji papieskiej, weryfikując przy okazji w nauce Kościoła moralno-teologiczną egzegezę wojny. Czy właśnie mamy do czynienia z jej negatywną weryfikacją przez dużą część polskiego społeczeństwa, w tym przez wielu katolików? Czy przeważy opinia, że Kościół reprezentowany przez papieża powinien przestać sytuować się ponad konfliktami, lecz stawać się jedną z ich stron?
Szuka nieszablonowych sposobów
Obserwując uważnie działania Franciszka po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę, można zauważyć, że szuka on nieszablonowych sposobów, aby – nie łamiąc drastycznie linii swych poprzedników – jednak rozróżnić wyraźnie między agresorem a ofiarą. Niezrozumiałą dla wielu wizytę w ambasadzie Rosji przy Stolicy Apostolskiej i późniejszą rozmowę z patriarchą Cyrylem łatwiej pojąć, gdy spojrzy się na nią z perspektywy braterskiego upomnienia zgodnie ze wskazaniami Jezusa (najpierw w cztery oczy, potem przy świadkach). Czy nie dlatego Franciszek nie odwiedził także ambasady Ukrainy?
Co prawda przez pierwsze tygodnie wojny z ust papieża nie padło nazwisko Putin ani słowo Rosja, ale czy irytujące dla wielu wspomnienie w rozmowie z Cyrylem najpierw żołnierzy rosyjskich, a dopiero potem ludzi, „którzy są bombardowani i giną”, nie jest próbą wskazania, że mamy tu do czynienia z agresorem i jego ofiarą? Franciszek wielokrotnie posługuje się gestami i znakami, które nie są powszechnie rozumiane, ale odczytują je ich bezpośredni adresaci (jak np. wspomniany już pocałunek stóp sudańskich przywódców). Wiele wskazuje na to, że podobnie postępuje również w kontekście rosyjskiej napaści na Ukrainę. Wiadomo, że celem działań papieża jest przywrócenie pokoju. Czy opowiedzenie się po jednej ze stron i napiętnowanie, potępienie drugiej jest najlepszą drogą do jego osiągnięcia?