Logo Przewdonik Katolicki

Nadchodzą jastrzębie czasy

Piotr Wójcik
W przeddzień rosyjskiego ataku na Ukrainę jedno euro kosztowało 4,59 zł. Dziesięć dni później trzeba było zapłacić już niemal 5 zł, fot. Wojciech Olkusnik/East News

Czasy taniego pieniądza kończą się być może bezpowrotnie, a na pewno musimy się z nimi pożegnać na długie miesiące lub lata. Wojna w Ukrainie zachwiała polską walutą, a zbliżająca się druga zimna wojna nie będzie mu niestety sprzyjać.

Stoję przed państwem jako jastrząb na czele jastrzębi, którzy tworzą w tej chwili Radę Polityki Pieniężnej – te słowa szefa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego zwiastują przyspieszającą zmianę polityki monetarnej w Polsce. Zmianę, która wielu z nas nie wyjdzie na dobre. Równocześnie zmianę najprawdopodobniej niezbędną w obecnej sytuacji geopolitycznej. Czasy taniego pieniądza kończą się być może bezpowrotnie, a na pewno musimy się z nimi pożegnać na długie miesiące lub lata. Wojna w Ukrainie zachwiała polską walutą, a zbliżająca się druga zimna wojna nie będzie mu niestety sprzyjać. Chociaż Polska jest bezpieczna pod względem militarnym, gdyż chroni nas parasol NATO, niepewność rozlewa się po całym regionie, czego pierwszym efektem jest zawsze słabnięcie krajowej waluty. Polski bank centralny ma możliwości, żeby złotego chronić przed tego typu ryzykami, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, jak robić to bezkosztowo.

Szkody płynące z paniki
W przeddzień rosyjskiej inwazji na Ukrainę jedno euro kosztowało 4,59 zł. Dziesięć dni później za jedno euro trzeba było zapłacić już niemal 5 złotych, co jeszcze niedawno wydawało się czymś bardzo mało prawdopodobnym. Dlaczego w ogóle wszelkie zawirowania międzynarodowe w pierwszej kolejności odbijają się na naszej walucie? W niestabilnych czasach wszelkiej maści inwestorzy starają się redukować ryzyko swoich inwestycji, więc sprzedają aktywa w krajach uznawanych za zbyt ryzykowne i przenoszą je do tzw. bezpiecznych przystani. Wśród nich znajdują się np. niemieckie obligacje, których obecne oprocentowanie jest bliskie zera, a bywało wręcz ujemne – inaczej mówiąc, inwestorzy płacili niemieckiemu rządowi za to, że mogą pożyczać mu pieniądze. Inną bezpieczną przystanią jest szwajcarski frank – co jest oczywiście strasznym utrapieniem dla frankowiczów. Szwajcaria jako kraj bardzo bogaty, tradycyjnie neutralny podczas większości konfliktów oraz niezwykle stabilny politycznie jest bardzo atrakcyjną lokatą kapitału w okresach wzmożonej niepewności. Ostatnią z bezpiecznych przystani jest amerykański dolar – główna waluta rezerwowa świata.
Sytuacji nie ułatwiają także przestraszeni obywatele. Gdy w społeczeństwie narasta lęk o przyszłość, bardziej zamożna część społeczeństwa zwykle wymienia swoje oszczędności w krajowej walucie na inne aktywa. Często na złoto, dobra luksusowe, które nie tanieją w miarę upływu czasu, lub tzw. twarde waluty – czyli franka, dolara lub euro. Niestety, to tylko pogarsza sytuację. Na początku wojny w Ukrainie mieliśmy do czynienia z kolejkami do bankomatów, a w niektórych nawet zabrakło pieniędzy. Oczywiście te zachowania nie miały większego sensu, gdyż kupowanie walut lub złota w czasie, gdy są drogie, to recepta na finansowe straty. Niestety, ludzie rzadko zachowują się w pełni racjonalnie. Panikę społeczną łatwo wywołać, a znacznie trudniej stłumić, dlatego warto w takich sytuacjach zachowywać spokój i nie rzucać się wypłacać gotówkę. Nie tylko z troski o własny interes, ale też ze społecznej odpowiedzialności.

Strategiczne rezerwy
W celu obrony krajowej waluty banki centralne gromadzą rezerwy, którymi mogą dokonywać interwencji na rynku. Polega to na skupywaniu jej z rynku, równocześnie napełniając go inną walutą, najlepiej taką, wobec której krajowy pieniądz najbardziej się osłabia. Polski bank centralny zgromadził bardzo duże rezerwy. W zeszłym roku były one warte łącznie ok. 168 mld dolarów. To proporcjonalnie niewiele mniej niż Rosja, która ma trzykrotnie większą gospodarkę niż Polska i zgromadziła czterokrotnie większe rezerwy walutowe. Przy czym ona przygotowywała się do wojny, poza tym sankcje gospodarcze i tak pozbawiły jej dostępu do znacznej części z nich. Mówi się nawet o połowie. NBP w ostatnim czasie interweniował w ten sposób na rynku, dzięki czemu złoty nie wystrzelił ponad granicę 5 zł za jedno euro. I będzie to robił zapewne w przyszłości, bo właśnie po to m.in. je gromadził.
Innym sposobem ratowania waluty przed gwałtownymi wahaniami jest podnoszenie stóp procentowych. Dzięki temu rośnie oprocentowanie lokat, więc inwestorzy oraz oszczędzający mają większą motywację do trzymania kapitału na depozytach w danej walucie. Problem w tym, że rosną wtedy raty kredytów, z hipotecznymi na czele. A to zubaża kredytobiorców, jak również zmniejsza zdolność kredytową ludzi szukających własnego mieszkania. Dlatego też w ostatnich latach NBP utrzymywał stopy na niskim, a podczas pandemii nawet na ekstremalnie niskim poziomie. Stosował wtedy politykę „gołębią”, w odróżnieniu od „jastrzębiej”, którą Adam Glapiński właśnie zapowiedział. Podczas zebrania 9 marca Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopę referencyjną NBP do 3,5 proc., a ekonomiści oczekiwali podwyżki nawet wyższej. Przed wojną mówiło się, że docelowy poziom stopy procentowej to 4 proc. Obecnie oczekiwania zostały mocno zrewidowane w górę – najprawdopodobniej stopa referencyjna sięgnie 5,5 lub nawet 6,5 proc.

Duszenie inflacji (i kredytobiorców)
Mamy więc do czynienia z szóstą podwyżką z rzędu. Od października ubiegłego roku nie było miesiąca, w którym Rada Polityki Pieniężnej nie podniosłaby stóp. Tymczasem jeszcze w marcu Adam Glapiński zarzekał się, że RPP obecnej kadencji nie podniesie stóp. Tysiące kredytobiorców, którzy nabyli w międzyczasie mieszkania, mogą czuć się oszukane. W porównaniu do września zeszłego roku, po marcowej podwyżce miesięczna rata kredytu o wartości 350 tys. zł wzrośnie o 800 zł. W przypadku kredytu o wartości 450 tys. zł rata wzrośnie aż o okrągły tysiąc. To są ogromne kwoty w skali jednego gospodarstwa domowego. A prawdopodobnie w nadchodzących miesiącach raty wzrosną o kolejne kilkaset złotych. To zależy od skali podwyżek, ale konferencja prezesa NBP zwiastuje, że będą one znaczne. – Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że cała RPP jest zdeterminowana, żeby jak najszybciej doprowadzić inflację do normalnego poziomu – powiedział Adam Glapiński, co ludzi bez kredytu może uspokajać, ale kredytobiorców wręcz przeciwnie.
Problem w tym, że zduszenie inflacji w krótkim terminie może się nie powieść. Wojna w Ukrainie oraz sankcje nałożone na Rosję, jednego z największych eksporterów paliw kopalnych, wywindowały ceny ropy. Benzyna na stacjach kosztuje czasem nawet 7 zł za litr, co przełoży się także na ogólny wzrost cen. Według najnowszych prognoz NBP, stworzonych już w czasie wojny, inflacja w tym roku przeciętnie wyniesie niecałe 11 proc., a w przyszłym 9 proc. Dopiero w 2024 r. uda się ją zdławić do w miarę przyzwoitego poziomu 4 proc. To oznacza mniej więcej tyle, że wojna podniesie inflację nawet dwukrotnie. 
Nawet jeśli działania zbrojne zakończyłyby się w najbliższych dniach, sytuacja nie poprawi się diametralnie, gdyż Rosja i tak będzie izolowana za zbrodnie wojenne i ludobójstwo, którego dopuściła się w Ukrainie. Sankcje zapewne będą utrzymywane jeszcze długie miesiące lub nawet lata. Napięcie międzynarodowe oraz niepewność również będą się utrzymywać, osłabiając złotego i podbijając ceny paliw. Pewną szansą jest podpisanie umowy nuklearnej z Iranem oraz normalizacja stosunków z Wenezuelą – oba państwa posiadają ogromne złoża ropy, jednak z powodu sankcji nie mogą nimi swobodnie handlować. Ostatnie lata nie są więc dla nas, delikatnie mówiąc, łaskawe. Najpierw pandemia, następnie bariery podażowe skutkujące inflacją, a teraz wojna wywołana przez reżim Putina. Trzeba się więc przygotować mentalnie na ciężkie czasy, mając wszakże w pamięci, że ludzie w Charkowie, Chersoniu i Mariupolu tracą właśnie wszystko, często z życiem włącznie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki