Logo Przewdonik Katolicki

To Bóg nas pierwszy szuka

Dariusz Piórkowski SJ
Obraz Jezus i Nikodem niemieckiego malarza Hansa Thomy fot. akg-images/EAST NEWS

Lepiej zrozumiemy, czym jest żal za grzechy, jeśli najpierw uświadomimy sobie, że wcześniej Bóg wyszedł nas szukać i znalazł. W Jego spojrzeniu dostrzegamy wyzwalające miłosierdzie.

Niezwykle trudno postąpić na drodze wiary, jeśli najpierw nie przyjmiemy, że jakiekolwiek dobro, które czynimy w naszym życiu, jest zawsze odpowiedzią na uprzednie Boże działanie. Przykładowo zwróćmy uwagę, jak postrzegamy modlitwę. Czy nie wydaje się nam, że to my ją inicjujemy, aby jakoś zainteresować sobą Boga i coś uzyskać? Poświęcamy Mu łaskawie nasz cenny czas, jakbyśmy byli jego panami. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, że wtedy myślimy całkowicie w kategoriach religijności pierwotnej. Bogowie wprawdzie istnieją, ale nie za bardzo przejmuje ich los ludzi. Jeśli chcemy, aby nam sprzyjali, to my pierwsi musimy coś przedsięwziąć. W chrześcijaństwie, a nawet już w judaizmie, jest zupełnie odwrotnie. Modlitwa zawsze jest w nas dziełem Ducha Świętego, a nie tylko naszym wysiłkiem. Bóg interesuje się ludźmi i daje siebie samego w darze, lecz to my mamy trudność ze zwróceniem uwagi na Niego, rozpraszamy się i szukamy spełnienia gdzie indziej. Czy gorzka ironia Eliasza wobec proroków Baala, kiedy próbują nakłonić do reakcji swego boga, nie jest raczej przerzucaniem na Boga naszego braku zainteresowania Nim w wyniku natłoku spraw, zajęć i duchowego uśpienia?: „Wołajcie głośniej, bo to bóg! Więc może zamyślony albo jest zajęty, albo udaje się w drogę. Może on śpi, więc niech się obudzi!” (1 Krl 18, 27).
 
Bóg szuka grzesznika
Ta ogólna zasada o pierwszeństwie Boga we wszystkim obejmuje także spowiedź, a szczególnie żal za grzechy. Opory przed przyjęciem sakramentu pojednania często wypływają z przekonania, że to my sami się nawracamy, a nasz żal przypomina „siłową” próbę przebłagania zagniewanego Boga. W odmętach naszej duszy tkwi mroczne mniemanie, odziedziczone wraz z grzechem pierworodnym, że im bardziej się poniżymy i uznamy za nic, tym większa szansa, że Bóg nam przebaczy. To nieporozumienie opiera się na nieprawdziwym założeniu, że przeszkoda stoi po stronie naszego Ojca, nie mówiąc już o Jego karykaturalnym obrazie w duszy.
Ewangelia inaczej spogląda na sprawę. Jezus wyraźnie stwierdza, że każde nawrócenie człowieka, każde powstanie z upadku, jest przede wszystkim owocem trudu Boga. Nigdy nie możemy zapominać, że to Ojciec pierwszy nas szuka i znajduje. Chrystus porównuje Boga do pasterza, który „idzie szukać tej owcy, która jest zabłąkana” (Por Mt 18, 12). Jezus nie tylko pięknie opowiada, ale wypełnia to, czego uczy. Szuka Samarytanki, Zacheusza, Mateusza, Nikodema, Piotra, a także faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Co więcej, gdy pasterz odnajdzie swoją zagubioną owcę, na jego twarzy pojawia się uśmiech i ulga. Bo to jest wciąż Jego owca. Pierwszą rzeczą, którą owca zauważa na twarzy pasterza, jest radość, a nie wyrzut, wszak „jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały” (Mt 18, 13). Następnie owca doznaje rzeczy nieoczekiwanej i zdumiewającej – bliskości wyrażonej w znamiennym geście. Pasterz „bierze ją z radością na ramiona i wraca do domu” (Por Łk 15, 5)
 
Skrucha otwiera na miłość
Dopiero z tej perspektywy możemy właściwie spojrzeć na ludzkie doświadczenie skruchy. Niezwykle celnie jej dynamikę ujął Jan Paweł II w swojej programowej encyklice: „Miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku” (Dives in misericordia, 6). Gorzkie doświadczenie bycia „na dole”, przytłoczenie, wstyd, zmieszanie nie pochodzi od Boga. Jest smutnym „podarkiem” grzechu. Ową prawdą, która miała „wyzwolić”, a okazała się kłamstwem. Bóg w swoim Synu, który stał się Ciałem, wyciąga ręce, by najpierw odkopać skarb przywalony nieraz grubymi zwałami zła. Obejmuje tego, który jest daleko.
Żal za grzechy nie jest ani katowaniem samego siebie, ani przyczyną pojednania z Bogiem, ponieważ Chrystus przerzucił most między człowiekiem a Bogiem niezależnie od nas, na krzyżu. Główną przyczyną pojednania jest miłość Boga. Nie my pierwsi wyciągnęliśmy ręce do Niego. Było to wręcz niemożliwe. Grzech zadaje nam cierpienie, ale też budzi lęk przed Bogiem i powoduje chęć ukrycia się przed Nim. Co więcej, przedstawia Boga jako naszego wroga i rywala, który chce nam zabrać wszystko. Żal jest po prostu jedynie koniecznym warunkiem, oczyszczonym naczyniem, dzięki któremu możemy przyjąć przebaczenie i pojednać się z Kościołem, czyli z Bogiem. Jest przygotowaniem formy, do której można wlać miłość.
 
Miłość kruszy mury

Czytamy w dekretach Soboru Trydenckiego, że „Bóg przygotowuje grzesznika, aby się podniósł, grzesznik zaś współdziała swoją wolną wolą”, lub w podobny sposób: „Grzesznik powstaje z poruszenia Bożego, z którym człowiek się zgadza”. Zanim wybierzemy się do spowiedzi, zanim uświadomimy sobie, że zgrzeszyliśmy, Bóg już wykonał w nas swoją pracę. Oczywiście, często tego w ogóle nie zauważamy. Poruszenie serca wydarza się najczęściej w niezwykle subtelny lub zaskakujący sposób. Rzadko dochodzi przecież do spektakularnych nawróceń, duchowych wstrząsów i całkowitego przestawienia zwrotnic w życiu. Na ogół dzieje się to po cichu, prosto i bez fajerwerków. Praktycznie wszystko może być wykorzystane przez Ducha Świętego, byśmy się ocknęli i zawrócili z manowców: słowo, film, spotkanie, ból, radość. Rzecz jasna, nie chodzi o jakieś głosy, szczególnie wyraźne interwencje. Bóg działa w nas przez nas: zmysły, pamięć, rozum, wyobraźnia, uczucia. Ma też do dyspozycji wydarzenia, które na nas oddziałują i prowokują do zmiany.
„Miłość jest rzeczą boską. Wchodząc do ludzkiego serca, kruszy je” – pisała Simone Weil. Co jest kruszone w naszym sercu, gdy miłość je dotyka? Nie to, co w nas najszlachetniejsze. Rozpadają się mury. Rozrywają się więzy krępujące wolność. Pękają pancerze samowystarczalności. Niestety, często taki wewnętrzny rozpad boli. Zmierzenie się z tym, że nie jestem tym, za kogo się uważam, to już dar Boży. Jak domek z kart rozsypuje się też nasze fałszywe wyobrażenie o doskonałości, której rzekomo wymaga od nas Bóg – bycie bez słabości, ograniczeń i skaz. Rozluźniają się zaciśnięte wewnątrz pięści, którymi bronimy się przed przyjęciem miłości. Rodzimy się bowiem z głęboko skrywanym lękiem, że Bóg w jakimś sensie nam zagraża. Oczywiście, nie kierujemy się tym przekłamaniem świadomie. Ono oddziałuje na nas od wewnątrz, bez naszej wiedzy.
 
Skrucha Piotra jest wzorcem

Modelowym ewangelicznym przykładem prawdziwej skruchy jest doświadczenie Piotra, który, jak to niezwykle ujmująco odmalowuje św. Łukasz w swojej Ewangelii, zapłakał po swoim upadku dopiero wtedy, gdy „Pan obrócił się i spojrzał na Piotra” (Łk 22, 61). Nie wystarczyły wcześniejsze słowa Chrystusa. Niewiele dało także doświadczenie samego wyparcia się. Słowa Jezusa przeniknęły do serca Piotra dopiero wtedy, gdy ujrzał twarz Pana. Czy wyczytał z niej gest potępienia i skarcenia za głupotę? Nie sądzę. Gdyby tak było, Jezus wcześniej nie powiedziałby Szymonowi o zbliżającym się kryzysie. Jakże często sądzimy, że Bóg tylko czyha, aby nas przyłapać na gorącym uczynku i wymierzyć karę? To cierpliwa miłość Jezusa doprowadziła Piotra do tego momentu. Apostoł musiał doświadczyć upadku, aby uznać, że nie jest jeszcze gotów do poświęcenia swego życia z bezinteresownej miłości. I nikt tego od niego nie oczekiwał. W ten sposób otworzyły mu się oczy. Runęły wewnętrzne blokady. Skrucha nie poniżyła Piotra, lecz usunęła to, co stanęło na drodze w przyjęciu miłości Boga.
Akceptacja takiego spojrzenia Boga na zagubionego człowieka jest czymś, co nas nieskończenie przekracza. Żal jest przejawem pokory, a nie upokorzenia nas przez Boga, który miałby nam udowodnić, jak beznadziejni jesteśmy. Ponadto wychowywani nierzadko w mentalności zasługiwania, poddawani ciągłym ocenom w szkole, pracy, a nawet w Kościele za to, co zrobimy lub nie; nagradzani za osiągnięcia, a ganieni za porażki, nie możemy pojąć, że Bóg kieruje się zupełnie innymi kryteriami.

Chciałbym w tym cyklu wyjść naprzeciw oczekiwaniom zwłaszcza tych, którzy zmagają się ze spowiedzią, doświadczają różnych trudności i przeszkód, zniechęcają się bądź nie rozumieją tej praktyki, szczególnie w obecnej formie. Zachęcam, aby o swoich wątpliwościach pisać na adres przewodnik@swietywojciech.pl (w temacie wpisując: SPOWIEDŹ).
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki