Przewodniczący Konferencji Biskupów Katolickich Filipin abp Romulo Valles przekonuje, że zniesienie systemu stypendiów jest spójne z głoszoną przez Kościół i opartą na Piśmie Świętym miłością do ubogich. Obowiązek zapłaty za posługi religijne bowiem „odstrasza, utrudnia i powstrzymuje ubogich od przyjmowania sakramentów”. Jego słowa nie były dla nikogo zaskoczeniem. O takich planach mówiło się już na Filipinach od początku lat 90., kiedy to odbywał się tam II Synod Plenarny. Wtedy zdecydowano, że ewentualna rezygnacja z przyjmowania opłat zależy od poszczególnych diecezji. Choć większość z nich na ten krok się nie zdecydowała, były wyjątki – między innymi w stołecznej diecezji Manila, gdzie wyrażono nadzieję, że wierni zmienią paradygmat z „kupowania sakramentów od Kościoła” na „wspieranie Kościoła”. Po decyzji Konferencji Biskupów w diecezjach mają powstać specjalne programy jak najszybszego odchodzenia od dotychczasowego systemu.
Wobec najbiedniejszych
Kościół na Filipinach różni się od europejskiego – przede wszystkim jest uboższy. Stosunkowo częstą praktyką jest tam zbieranie wszystkich ofiar w diecezji do jednej puli, a następnie rozdzielanie ich pomiędzy wszystkich księży tak, żeby nie było „lepszych” i „gorszych” parafii. Wszystkie zresztą żyją dość skromnie. Finanse parafii zwykle są przejrzyste: proboszczowie chętnie zarządzanie nimi oddają osobom świeckim. Przejrzystość oznacza jednak i to, że każda ofiara zostaje pokwitowana, co może pozostawiać wrażenie transakcji. Na wsiach ofiary składane są częściej w naturze niż w gotówce i nie jest niczym egzotycznym, jeśli pośród darów na Mszy św. pojawia się na przykład kosz jajek.
Kościół na Filipinach startuje więc z innego punktu niż ten, w którym my jesteśmy. Z jednej strony wydaje się, że finansowo niewiele ma już do stracenia – a ocalić może swoją wiarygodność, samemu wychodząc do najbiedniejszych. Z drugiej strony zaufanie, które księżom daje pewność, że wśród swoich wiernych nie umrą z głodu nawet wówczas, jeśli przestaną przyjmować ofiary, wydaje się utwierdzone w wieloletniej praktyce wzajemnych relacji. Krok, na który zdecydował się więc tamtejszy episkopat, jest krokiem trudnym, ale konsekwentnym. Czy rewolucyjnym?
Ofiara
W pierwotnym Kościele, kiedy uczniowie spotykali się na sprawowaniu Eucharystii, przynosili na nią chleb i wino, które składali na ołtarzu. Ale przynosili również inne dary, z których po Eucharystii urządzano agapę. Z tych darów wspierano również – co Kościół uważał za swój obowiązek – wdowy, sieroty i ubogich.
Mszę św. sprawuje cały Lud Boży. Każda jest ofiarą Jezusa Chrystusa, w której On daje swoje życie za całe stworzenie. Nie da się łaski płynącej z Eucharystii zamknąć i wyodrębnić dla jednego tylko adresata. Jednak w VIII wieku w Anglii i Germanii po raz pierwszy pojawiły się pomysły, żeby kapłan w trakcie Eucharystii szczególnie modlił się za jedną tylko osobę czy w jednej tylko intencji, a w XII wieku było to już powszechne. Nie zaprzeczało istocie Eucharystii, ona sama również nie przestała być ofiarą, składaną przez Chrystusa za cały świat. Jedynie w potocznym odbiorze, właśnie dzięki konkretnej intencji, ten jeden, szczególny jej uczestnik proszący o modlitwę i składający ofiarę, wysuwał się w niej na pierwszy plan. Było to tym bardziej znamienne, że w tym samym czasie ofiary składane przy okazji proszenia o modlitwę stały się pieniężne. Kościół od samego początku tej praktyki wyraźnie podkreślał, że nie jest to i nigdy być nie może zapłata za Mszę św. – że to jedynie ofiara, którą proszący składa przy jej okazji. Skojarzenie jednak pozostało i po wielu wiekach wciąż pokutuje. „Zamawiający” Mszę niejednokrotnie patrzą księdzu na ręce: czy aby wymienił ich zmarłego jak należy, trzy razy. Czy kazanie porządne powiedział, nie za długie, ale i nie za krótkie. Czy organista był i dobrze śpiewał. Czy kwiaty przy ołtarzu ułożone i niepodwiędłe. W końcu usługa została zapłacona, więc musi być wykonana porządnie. Trudno powiedzieć, czy więcej w tym ofiary Chrystusa, składanej za cały Kościół, czy teatralnego spektaklu z biletem wykupionym za „co łaska”.
Z tych właśnie powodów tylko w pierwszym odruchu wydawać się może, że całkowita rezygnacja z ofiar, składanych przy okazji Mszy św., jest tylko gestem w obronie najuboższych lub – bo taki zarzut również można spotkać – atakiem na księży i odebraniem im środków do życia. W swej istocie jest to również (bo nie jedynie) obrona księży przed nieuzasadnionymi roszczeniami i presją tych, którzy próbują zawłaszczyć Eucharystię. Jest to również obrona samej Eucharystii – jej godności, powszechnego charakteru i owoców, w których udział mamy wszyscy, a których za żadne pieniądze tego świata kupić się nie da.
Stypendium czy jałmużna
Czy zatem z ofiar można po prostu zrezygnować? Jakie możliwości daje w tej kwestii Kodeks prawa kanonicznego? Okazuje się, że dość szerokie. KPK uznaje przede wszystkim, że przyjmowanie ofiar przy okazji sprawowania Eucharystii w konkretnej intencji jest godziwe, nie można więc nikomu czynić z tego zarzutu. Jednocześnie należy jednak unikać słowa „stypendium”, nadal dość powszechnego, zakorzenionego mocno w świadomości z poprzedniego kodeksu i przechodzącego w potocznym języku z pokolenia na pokolenie. „Stypendium” oznacza jednak „żołd”, „wynagrodzenie”, a więc coś, o czym przy okazji modlitwy i sakramentów mowy być nie może. Nowy KPK używa tu łacińskiego słowa stips, czyli dar – składka – jałmużna – nagroda – które po polsku najczęściej tłumaczone jest jako „ofiara”.
Składana przy okazji Mszy św. ofiara jest godziwa, ale nie jest obowiązkowa. Nie jest ani zapłatą, ani podatkiem za usługę religijną. Kapłan nie ma prawa się jej domagać ani odmawiać modlitwy dlatego tylko, że jej nie otrzymał, zwłaszcza od osób ubogich. Jednocześnie jednak wierny świecki musi mieć świadomość, że nie powinien lekceważyć swojego udziału, również materialnego, w sprawowanej Eucharystii. Dodatkowo kodeks nakłada na biskupów obowiązek ustalenia wysokości ofiary tak: „kapłanowi nie wolno domagać się wyższej ofiary. Może jednak przyjąć złożoną ofiarę wyższą od określonej, jak również ofiarę niższą. Gdzie nie ma takiego dekretu, należy zachować zwyczaj obowiązujący w diecezji”. Wydaje się, że z tego kanonu mogli skorzystać biskupi z Filipin, ustalając, że ich kwotą, powyżej której nie wolno domagać się niczego, jest po prostu zero peso.
Wspólnota nie kapłan
Zrozumienie tych zapisów kodeksu nie jest łatwe: kolejne przepisy zdają się sobie wzajemnie przeczyć. Z jednej strony pozwalają ustalić minimalną stawkę – z drugiej nakazują odprawiać Eucharystię niezależnie od otrzymanej jałmużny. W rzeczywistości jednak chodzi o zabezpieczenie najlepszego interesu obu stron, a przede wszystkim zabezpieczenie wspólnoty i zapewnienie jej najważniejszego: tego, że Eucharystia wciąż będzie w niej odprawiana. Owszem, świecki musi mieć pewność, że kapłan nie odmówi mu modlitwy i udzielenia sakramentów z powodów finansowych. Owszem, kapłan musi mieć pewność, że jego parafianie zatroszczą się nie tylko o jego chleb. Najważniejszy jest jednak trzeci, najgłębszy wymiar. Ofiara mszalna owszem, ma służyć utrzymaniu celebransa (w myśl ewangelicznej zasady, że godzien jest robotnik swojej zapłaty) – ale nie jest wynagrodzeniem dla celebransa. Jest raczej – jak stwierdza kodeks – przysporzeniem dóbr społeczności Kościoła, sposobem uczestnictwa świeckich w organizowaniu kultu i utrzymywaniu różnych dzieł Kościoła. Ksiądz, jakkolwiek nam wydaje się tu postacią kluczową, jest tu tylko narzędziem Kościoła. Bez którego wspólnota nie będzie w stanie sprawować Eucharystii. Jeśli troszczy się o niego również materialnie – ostatecznie troszczy się o samą siebie, by dzięki obecności kapłana stale miała dostęp do sakramentów.
W poszukiwaniu sensu
W Polsce o planach powtórzenia scenariusza z Filipin nie słychać. Temat nie wszedł nawet do poważnej dyskusji, choć nie od dziś rozlegają się głosy rozżalonych, którym ksiądz w jednym czy drugim miejscu bezprawnie odmówił udzielenia sakramentów. Trudno powiedzieć, co przemawia za brakiem takiej dyskusji. Być może jest to prosty lęk przed finansową zapaścią: skoro coś jeszcze się trzyma, nie warto kombinować. Być może jest to jednak brak głębszego wglądu w istotę sprawy i dostrzeżenia w niej – paradoksalnie – nadziei.
Rezygnacja z przyjmowania ofiar przy okazji sprawowania sakramentów nie oznacza dla wiernych zakazu ich składania. Przeciwnie, może być okazją do tego, by jeszcze głębiej zrozumieć ich sens.
Jak to wyglądać może w praktyce? Być może pandemia jest dla nas szkołą tego, że ludziom kochającym Kościół można zaufać: a oni znajdą sposób. Tam przecież, gdzie wierni nieobecni w kościele z powodu sanitarnych ograniczeń nie mogli wrzucić cotygodniowych kilku złotych na tacę – co działo się wręcz automatycznie, często bez głębszej refleksji albo wręcz pod presją patrzących z sąsiedniej ławki sąsiadów – zaczęli świadomie podejmować odpowiedzialność za funkcjonowanie parafii, przelewając pieniądze na jej konto. I mniejsze znaczenie ma to, czy w sumie tych pieniędzy było więcej, czy mniej. Najważniejsze jest, że ofierze przywrócona została pierwotna intencja: miejsce bezmyślnego gestu zastąpiła decyzja o uczestniczeniu we wspólnocie również wtedy, gdy ponosić trzeba jej ciężary. To samo stać się może z ofiarą, składaną przy okazji Eucharystii: odzyska ona swoje proporcje i zapomniane dawno znaczenie.